Obcowanie
z dobrą literaturą jest zawsze dobrze spędzonym czasem. Podobnie ma się sprawa
ze wznowieniami książek, które przed laty spowodowały pewne poruszenie. Taką
książką niewątpliwie jest Zima naszej
goryczy Johna Steinbecka. Po jej lekturze nie można się dziwić, że powodem,
dla którego otrzymał on w 1962 roku literackiego Nobla była „niezwykła
wrażliwość społeczna, przeplatana z poczuciem humoru”.
Sama
kanwa powieści przypomina dziewiętnastowieczne powieści tendencyjne. Główny
bohater – Ethan Hawley – jest potomkiem uznanego rodu, który przed laty władał
sporą częścią miasta. Majątek stracił sam bohater, czy to w wyniku złego
zarządzania, czy to przez powojenną inflację. Stał się subiektem w sklepie
kolonialnym zarządzanym przez emigranta z Sycylii. Autorowi udaje się uchwycić
poczucie wstydu, dotykające Ethana, często podsycane przez jego żonę, świadomą
wcześniejszej pozycji męża. Służy to wyciągnięciu na wierzch kompleksów
amerykańskich przedmieść i nieoficjalnego podziału ról społecznych. Książka ta
jest zarazem lustrem, w którym przejrzeć się może nie tylko mieszkaniec kraju
pod „łopoczącym, gwieździstym sztandarem”.
Steinbeck
przedstawia zderzenie pozornie silnych kobiet z pozornie słabym mężczyzną;
główny bohater jest raz po raz popychany – czy to przez żonę, czy to jej
przyjaciółkę – do podjęcia działań mających na celu przewrócenie dawnej pozycji
rodziny Hawley’ów. Sam Ethan bardzo dobrze rozgrywa całą sytuację: udaje
niezbyt bystrego, pozornie nie podejmuje żadnych działań i skutecznie stawia
zasłony dymne, które ukrywają to, co faktycznie robi. Efektem końcowym jest
pierwszy krok na drodze do fortuny, który okazuje się jednak zbyt wielkim dla
człowieka pamiętającego jeden upadek.
Książka
ta podważa idee założycielskie wielu możnych rodów w Stanach Zjednoczonych.
Główny bohater śledzi historię swojej rodziny i przekonuje się, że potęga jego rodziny
stoi na fundamentach przesiąkniętych krwią. Również on sam pozostaje dwulicowy,
mimo pozorów bycia „człowiekiem moralnym”. Takie rozkładanie moralności jest
widoczne najlepiej w jego rozmowach z synem: gdy potomek chce napisać pracę na
temat swojej miłości do Ameryki Ethan zakazuje mu używania słów wielkich mówców
jako własnych. Szokujące dla bohatera jest podejście młodego człowieka do
kwestii plagiatu – twierdzi on, że wszyscy tak robią, a gdy osiągną sukces nikt
ich z tego nie rozlicza. Sukces bowiem zamyka usta krytykantom; lub umożliwia
ich zamknięcie.
Nie bez
znaczenia jest również to, że Zima
naszej goryczy to książka powstała w latach 60. Był to okres wzmożonej
rewizji moralności amerykańskiej – niekoniecznie chcianej i najczęściej
bolesnej. Właśnie takiej rewizji dokonał Steinbeck i wielu mu współczesnych (by
wspomnieć tylko znakomitą Americanę DeLillo). Moralność mieszczańska okazywała swoją słabość w zetknięciu z młodszym
pokoleniem, które wolało porzucić tę teatralność niż grać kolejną rolę w tym
spektaklu. Ówczesnym literatom przypadła niewdzięczna rola opatrywania tych
zjawisk komentarzami – najlepsi z nich mieli jednak w rękach potężną broń:
wprawę w posługiwaniu się piórami. Bo o ile wielu odbiorców mogło wyrażać swoje
oburzenie po lekturze, o tyle nie mogli oni odmówić tym obserwacjom znakomitego
warsztatu. Wiele w tej książce silnych postaci kobiecych, które pokazują pozorność
patriarchatu ówczesnego społeczeństwa. Najsilniejszą konstatacją w tej książce jest
jednak stwierdzenie, że jedyną osobą realizującą „prawdziwie amerykański” ideał
„od pucybuta do milionera” jest… emigrant z Sycylii.
Z dużą
dozą pewności można stwierdzić, że „wielcy współcześni” pisarze amerykańscy –
jak chociażby gloryfikowany Franzen – pełnymi garściami czerpali z obserwacji
Steinbeckowskich. Warto zajrzeć zatem do archiwum i spotkać się ze świetną
prozą amerykańską z okresu przełomu moralnego. Przewodnikiem po niej może być z
pewnością John Steinbeck
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz