niedziela, 1 marca 2015

Jonathan Franzen – Dwudzieste siódme miasto

Amerykański sen – kto nie słyszał historii
o pucybucie, który dzięki swojej pracy
i samozaparciu staje się milionerem? Jonathan Franzen dokonuje translacji tej koncepcji na miasto – przedstawia Saint Louis, chylące się ku upadkowi wyimaginowane miasto nie-miasto. Pokazuje w nim ciekawą wizję, która, co najbardziej niepokojące, nie jest odrealniona.

Od początku można odnieść wrażenie, że Dwudzieste siódme miasto jest laboratorium, w którym autor obserwuje funkcjonowanie amerykańskiej megalomanii
i pragnienia władzy. Wyimaginowane Saint Louis  jest dwudziestym siódmym co do wielkości miastem Ameryki, kiedyś dobrze rokującym, którego rozwój zatrzymał się w fazie „jednego z wielu”. Franzen wprowadza postacie, które można utożsamić z napędzającymi przez wiele lat rozwój Ameryki imigrantami. Są to Hindusi (czyli mieszkańcy Indii, jednak nie należy mylić ich z Indianami – to jeden z ironicznych pomysłów w tej książce), którzy chcą przywrócić miastu dawny ład, ale zarazem zyskać na tym jak najwięcej.

Książka pokazuje z jednej strony wykrzywiony obraz jednego z najpotężniejszych państw na świecie – kraju cierpiącego z powodu wypaczenia ideałów stanowiących jego fundament. Pragnienie wielkości, mobilność, duża dynamika zmian – to wszystko sprawiło, że społeczeństwo doszło do bardzo wysokiego stopnia rozwoju, jednak zaczynają generować coraz większą ilość problemów społeczeństwa dążącego do stabilizacji. Tak więc pragnienie wielkości przeradza się w tej powieści w manię niezdrowej rywalizacji, co w połączeniu
z rozpaczliwą potrzebą posiadania mitu założycielskiego i wskazania „miejsca początkowego” rodzi liczne konflikty. Mobilność zaczyna powodować zniechęcenie i pragnienie opuszczenia 27. co do wielkości miasta. Wreszcie duża dynamika zmian zaczyna nie dość że przytłaczać jego mieszkańców, to dodatkowo podsyca poczucie niestabilności i chaos.

Zarazem książka ta pokazuje zagrożenie, jakie może przynieść przesadny pluralizm i zbytnie otwarcie. Autor nie sugeruje zarazem hermetyzacji jako wyjścia z tej sytuacji. Co ciekawe – nie jest to proza moralizująca, lecz raczej pozostawia czytelnikom pod rozwagę kwestie w niej przedstawione. Wprowadza do niej wiele wątków i usadawia mieszkańców opisywanego miasta w roli rdzennych mieszkańców, którzy muszą stawić czoła „wiatrowi ze Wschodu”, który przynosi zmiany i… nowość. Niemal tak samo, jak novum przynieśli ze sobą towarzysze Kolumba.

Dwudzieste siódme miasto jest znakomicie napisane. Prawdą jest obiegowa opinia, że Frazen umie pisać prosto o rzeczach trudnych, dzięki czemu jest zrozumiały i niebywale przystępny. Książka ma nieco rozczłonkowaną fabułę i zmusza czytelnika do ciągłego utrzymywania wzmożonej uwagi. Jednak dzięki tak rozłożystej konstrukcji autorowi udaje się przedstawić złożony obraz wyimaginowanego miasta. Powieść ta przywodzi na myśl Niewidzialne miasta Italo Calvano – podobnie jak dyskutujący bohaterowie tej książki, narrator Franzena przedstawia swoją wizję miasta, które jest zamknięte w ramach opowieści. Z drugiej strony – w swoim pesymizmie i krytyce nawiązuje do Americany DeLillio przedstawiającego wizję amerykańskiego społeczeństwa jako zanurzonego w pozorze i trudnej do zrozumienia dumie. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wyimaginowane miasto jest literacką wariacją na temat Detroit – miasta, które padło ofiarą swojej wielkości.


Niedawno wydana książka Jonathana Franzena jest znakomitym przykładem prozy, która traktując o problemach społecznych jest wciąż znakomitą opowieścią. Pisarz zaprasza czytelnika do swojego laboratorium, w którym pokazuje zagrożenia wynikające
z nadużywania mitu założycielskiego i przesadnej wiary we własną potęgę. Zarazem nie oddaje się moralizatorstwu, dzięki czemu nie zraża. Warto czytać tę książkę z uwagą – jej złożoność pokazuje, jak dobrze autor panuje nad stworzonym przez siebie światem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz