Dający
się niedawno odnotować memory boom najwyraźniej
daje o sobie znać na gruncie europejskim, jednak wiele jego ciekawych
realizacji znaleźć można w literaturze, którą do niedawna można było określić
mianem „kolonialnej”. W europejskim ujęciu pamięć o drugiej wojnie światowej
skupia się na europejskim teatrze działań militarnych, a obszar Pacyfiku
traktowany jest w podręcznikach do historii dosyć wybiórczo. Widzowie znają
wprawdzie Most na rzece Kwai czy
serial The Pacyfic, jednak literackich
opisów konfliktu z Japonią na polskim rynku wydawniczym trudno znaleźć wiele
książek poświęconych tym wydarzeniom. Najlepszym przykładem pozostaje wciąż Król szczurów Jamesa Clavella, jednak
jest to książka poniekąd biograficzna, w której akcja kończy się w momencie
oswobodzenia obozu. O krok dalej idzie Richard Flanagan w znakomitych Ścieżkach północy.
Historie
japońskich obozów wojennych zawsze są sugestywne, bo jak odrysować
rzeczywistość, w której śmierć jest niemal oczywista, a ratunku nie widać
znikąd? Flanagan opisuje losy nie tylko więźniów, parających się budową linii
kolejowej, ale i strażników, którzy mieli tej budowy dopilnować. Co
najważniejsze – jego opowieść nie kończy się w 1945 roku, ale pokazuje trudne
powroty do domów i do tego, co po nich zostało. To właśnie ten element
opowieści wydaje mi się być najciekawszy. Bo i ile beznadzieja egzystencji
jeńców nie jest niczym nowym w literaturze, o tyle powroty do „normalności” są
o wiele ciekawsze, głównie ze względu na ich nieobecność w literaturze i
historii (no może poza dziennikami, które też najczęściej traktują tematykę
powrotów zdawkowo). Eksponowana jest tu ciekawa perspektywa pamięci o drugiej
wojnie światowej; wojnie, która była inna niż ta „europejska” i
charakteryzowała się innymi „odcieniami”, jednak dla rodaków autora (który jest
Australijczykiem) była ona „tą główną” i najlepiej znaną.
Autor,
skądinąd – nagrodzony za tę książkę Man Booker Prize w ubiegłym roku, opisuje
codzienność obozu, fanatyzm administrujących nim strażników i wojskowych oraz
niesnaski wewnątrz samej grupy więźniów (by wspomnieć chociażby powszechną niechęć
wobec „przodowników pracy”, którzy podnosili poprzeczkę nie tylko sobie, ale i
innym, bardziej wyniszczonym współosadzonym). Ważna jest tu też powszedniość
śmierci, która z jednej strony doprowadza do tego, że zgony kolejnych więźniów
są jedynie statystyką, lecz gdy jeden z nich umiera na stole operacyjnym
podczas operacji amputacji zakażonej gangreną nogi – walczący o jego życie
odczuwają na własnej skórze i sumieniu dramat odejścia. Flanagan pokazuje też,
że nie wszyscy strażnicy byli ludźmi zupełnie wypaczonymi przez ideologię i
posłuszeństwo cesarzowi, lecz często wykazywali się czymś, co można określić
mianem „praktycznej empatii” – niektórzy z zarządzających obozem usiłowali oszczędzać
siły nadzorowanych, urealniając tym samym moce przerobowe jeńców. Pokazuje to z
jednej strony człowieczeństwo nadzorców, a z drugiej – że byli tylko i aż
trybikami w wielkiej maszynie wojennej Japonii, która nie uznawała przestojów. Najwyraźniej
jest to widoczne w części poświęconej wydarzeniom po wojnie, gdy osadzeni
usiłowali wrócić do nowej dla nich rzeczywistości, a nadzorcy obozów – ukrywali
się przed wymiarem sprawiedliwości i próbowali uzasadniać swoje czyny faktem
wykonywania rozkazów. To drugie żywo przypominało chociażby wypowiedzi zawarte
w Dziennikach norymberskich czy
innych dokumentach poświęconych niemieckiej maszynie wojennej.
Ścieżki północy są
książką w pewien sposób uniwersalną, jednak posiadającą nietuzinkowy rys
fabularny. Jest to przede wszystkim książka pięknie napisana, która żywością
swojego języka przypomina twórczość pisarzy izraelskich (chociażby Dawida Grossmana czy Amosa Oza). Flanagan pisze po prostu pięknie, chociaż język
książki jest też zasługą tłumacza – Macieja Świerockiego – który za swoją pracę
translatorską niedawno otrzymał nagrodę „Literatury na Świecie”. Zdaje się, że
ten duet pisarz-autor znakomicie zagrał, przy czym należy pamiętać, że
Świerocki dowiódł niejednokrotnie swojego kunsztu, tłumacząc chociażby Wszystko, co lśni Eleonor Catton.
Krzysztof
Cieślik niedawno wspomniał, że jeśli ktoś miałby przeczytać w tym roku jedną
tylko książkę, winien sięgnąć po Ścieżki
północy. Cóż – nie dziwię się jego sądowi i sam uważam, że jest to książka
niezwykła i piękna. I z pewnością warto po nią sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz