środa, 7 listopada 2012

Amos Oz – Spokój doskonały



Większość pisarzy określanych jako kanoniczni zyskuje sławę i poklask za sprawą samonapędzającego się mechanizmu czołobitności. Skutecznym bodźcem ku temu jest przyznanie im liczącej się na świecie nagrody. Tak jest, nie uwłaczając nikomu, z Coetzee’m, Pamukiem czy Lessing. Jest jednak wielu pisarzy którzy pojawiając się na obrzeżach literatury najwyższej szybko zyskują nowych miłośników. Do takich należy Amos Oz.
Spokój doskonały jest opowieścią o jednym z izraelskich kibuców. Stwierdzenie, iż jest to historia gniewu jednego człowieka byłoby niedopuszczalnym spłyceniem, podobnie jak określenie tej książki jako historii nieszczęśliwego małżeństwa zanurzonego w historię wojen. Wielu.
Oz przedstawia czytelnikom opowieść o wielu osobach wchodzących ze sobą w interakcje – pojawia się tu na pierwszym planie małżeństwo, które mimo pozorów szczęścia i ułożenia jest obszarem ciągłego zatruwania życia. Obecna jest w nim też zadra – odziedziczone po rodzicach żony wspomnienia traumy Holocaustu i poczucie zamknięcia w klatce u męża. Do tego pojawia się nowa postać zapowiadająca zmiany. Niekoniecznie dobre dla wszystkich, ale prowadzące ku nowemu. W to wszystko wikła się też polityka i przeszłość intensywnych konfliktów Izraela z sąsiednim Iranem. Gdyby nie świadomość zamierzchłej wojny i gęstniejącej atmosfery międzynarodowej przedstawianej między wierszami czytelnikowi trudno by było poczuć upływ czasu w powieści, a tym bardziej – umieścić wydarzenia w konkretnym momencie historycznym. Dzieje się to w oderwanym od rzeczywistości kibucu gdzieś pośrodku pustyni – miejscu uniwersalnym.
Autor tworzy niejednoznaczne i uwikłane w przeszłość i historię postaci. Mąż ma za sobą traumę udziału w wojnie, do tego poczucie ciągłego dyskomfortu wynikającego ze swojego niejasnego pochodzenia (mimo świadomości przynależności do swojego ojca nie ma pewności co do jego roli w przyjściu na świat). Do tego jego żona – córka uciekinierów z Polski – uwikłana w dziwne rozpamiętywanie traumy. Takie podejście wiąże się z przynajmniej niecodziennym układem między nimi – jest w nim miłość małżeńska, jednak wygasa ona i nie daje się udoskonalić w żaden sposób. Spokój żony zderza się z klaustrofobicznym poczuciem stłamszenia u męża. Brak korzeni rzutuje na ich relacje. Mimo swoistej świadomości mąż nie może znaleźć jednoznacznego mitu założycielskiego – musi uciec by odnaleźć siebie. Wiem, jest to schemat typowy dla książek o trójkątach małżeńskich, jednak istotne staje się w tej opowieści przekształcenie tego wzorca przez autora. Mimo pozornie oczywistej opowieści od odchodzeniu jednego i przychodzeniu drugiego w Spokoju pojawia się ciekawa postać innego. Tu, jakby powiedzieli literaturoznawcy, w rozumieniu bachtinowskim. Ten obcy niesie za sobą obudzenie traumy, przypomnienie młodości i zapału, ale i ferment, który zaczyna rozsadzać coraz bardziej kibuc. W postaci młodego mężczyzny, byłego żołnierza, miłośnika Erazma z Rotterdamu i mechanika-cudotwórcy. Idealisty, który wierzy w kibuc i system, którego tenże jest uosobieniem.
Ciekawie w tę historię wpisują się wątki polskie, a przez to – autobiograficzne. Amos Oz nie pozostaje nieobecny w swoich książkach. Jego debiutancka powieść, jak to sam opisał, powstawała nocami, gdy pracował jako nauczyciel w kibucu. Większość jego powieści jest uwikłana w ten szczególny, izraelski klimat, w którym nie brakuje ciągłych ech przeszłości i bólu. Postacie u niego posiadają niesamowitą głębię, borykają się z problemami moralnymi, które są dalekie od górnolotności, jednak nie są oczywiste. Poczucie niedopasowania, dzikość serca (ach ten Lynch), ból spowodowany utratą dziecka rzutuje na małżeństwo będące na pierwszym planie, ale też na rodziców męża. Wiąże się z tym niewyjaśniona historia rodzinna, kibucowa opowieść o pewnym mężczyźnie, który nie umiał zastrzelić krowy z odległości dwóch metrów, a który to świetnie sobie radzi za Wielką Wodą i… był miłością matki centralnego bohatera. Takie niuanse dodają pikanterii gdyż nie są powierzchowne. Autor w niedopowiedzeniach pozostawia wiele treści. Ważna jest u niego mowa niewerbalna postaci – pojedyncze uśmiechy, fuknięcia, głębsze wzdychanie. To buduje opowieść wymagającą uważnej lektury – sporo można stracić przez powierzchowne jej odczytanie, a z pewnością nie uchwycić wątków nie do końca wyjaśnionych, których widmo raz po raz się pojawia.
Czytając tę książkę ma się wrażenie pełni. Jej zakończenie pozostawiając opowieść jakby zamkniętą skutecznie otwiera ją na dalszy odbiór – autor nie udziela ostatecznych odpowiedzi. Ba – stroni o ostateczności i pozostawia wiele przestrzeni swoim bohaterom. Nie boi się ich porzucać na rzecz innych – wchodzi przez to w bachtinowską polifonię, która daje się tu odczuć silnie. Oz widocznie odwołuje się do Dostojewskiego – zarówno w formie jak i słowie (nazwisko tego pisarza rosyjskiego pada tu niejednokrotnie). Z kolei sama forma powieści nie budzi wątpliwości – żadne słowo nie pada tu bez celu, nie ma nadmiaru ani niedosytu. Izraelski pisarz potrafi stworzyć opowieści uszyte na miarę swoich postaci i czytelników. Przetwarza skutecznie większość wzorców powieści popularnych w sposób pomysłowy – dołącza do tego historię i traumę przez co wychodzi daleko poza banał powieści popularnej. Jednak ta praca nie jest widoczna w szczątkowym opisie fabuły – dostrzec ją można dopiero po zakończonej lekturze, gdy podsumowuje się w każde słowo i zdarzenie. To tworzy pełnię.
Spokój doskonały jest książką niebanalną. Daleką od komunałów i sztampy, chociaż budzącą skojarzenie z literaturą hołdującą gustom czytelników. Oz opanował rzadką zdolność puszczania oka do czytelników, którzy poza opowieścią o małżeństwie i stłamszeniu mogą znaleźć coś dużo poważniejszego – wojnę, Holocaust, zdradę i zadrę w sercu. Polecam z całego, własnego i literackiego, serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz