poniedziałek, 4 listopada 2013

Eustachy Rylski - Obok Julii

Pełne resentymentu rozpamiętywanie przeszłości, zwłaszcza tej związanej z latami młodzieńczymi, jest charakterystyczne dla literatury o charakterze rozliczeniowym. Narrator (a może i autor) opisuje wydarzenia ze swojej młodości, odnosi się do nich; przyznaje się do błędu lub też pochwala podjęte decyzje. Myśliwski rozpamiętuje przy pomocy fasoli i notatnika; Nowicki w oparach dymu papierosowego i swojej hipermęskości; Eustachy Rylski daje bohaterowi postać nauczycielki o szekspirowskim imieniu Julia. Na ile jest to postać tragiczna, a na ile liryczna? Pozostaje to kwestią sporną, nawet pod koniec książki. 
Autor Obok Julii podaje czytelnikom coś, co można nazwać konsekwentnie prowadzoną opowieścią z naciskiem na jej narracyjny charakter. Ma ona swój początek, środek, koniec. Ta konserwatywna forma dotyczy również czegoś pozornie tradycyjnego – opowieści o młodzieńczej miłości, zawiedzionych ideałach; pewnej spowiedzi dojrzałego mężczyzny. Jednak ta tradycyjność, rozsadzana młodzieńczym zapałem, przestaje być oczywista.
Główny bohater zakochuje się w młodej, oddelegowanej do prowincjonalnej szkoły nauczycielce; zawziętej ideowo, pełnej entuzjazmu i pragnącej zmieniać świat. Fascynuje ona niektórych uczniów, działa na nich niczym magnes – przyciąga i zmusza do ruchu w tym samym kierunku. Po jakimś czasie obiekt westchnień młodzieży znika; podobno wyjeżdża w głąb Rosji, do swego ojca, wysokiego oficera. Jednak na ile są to plotki...? W międzyczasie młodzian podejmuje pracę w bazie samochodów ciężarowych, zaczyna układać sobie życie. Wtedy to pojawia się ona i prosi o pomoc w ucieczce z ludowego raju do toczonego robakiem piekła kapitalizmu; nauczycielka doskonale, jak to kobieta, wie, że jej były uczeń był, i być może jest, w niej zadurzony. Przerzut kończy się sukcesem, jednak, nie wdając się w szczegóły, bohater zostaje wystawiony do wiatru w samym środku czeskiego lasu (zmasakrowanego przez wichury). Późniejsza akcja ma wciąż pod skórą ten epizod; zniszczone marzenia, niespełniony akt dowiedzenia męskości (lub jej pozyskania), konsekwencje związane z nieupoważnionym korzystaniem z auta z bazy...
Mimo obecności charakterystycznej dla Rylskiego dosyć chłodnej narracji dotyczącej emocji, autor operuje bardzo sprawnie wieloma kalkami; chce jakby uczynić kilka znaczących ukłonów i przez to zapisać się w pamięci czytelników. Marek Hłasko wydaje się tu być zbyt oczywistym tropem, jednak opisy zawarte w pierwszej części książki jako żywo nawiązują (językiem czy formą) do tego, co prezentuje piękny, dwudziestoletni w swoim debiutanckim tomie opowiadań. Samo nadanie głównemu bohaterowi wieku zbliżonego do Hłaski stanowi jednoznaczne odwołanie do zbioru znaczeń, które zdają się być „pójściem na skróty”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że przyłożenie obu tekstów dałoby efekt niemal zupełnego wypełnienia treścią jednego, rozbudowanego opowiadania. Używając tego odwołania Rylski idzie na skróty, które stać się mogą (dla nieznających twórczości wspomnianego autora) manowcami.
Pojawiają się też elementy realizmu magicznego rodem z Pilota (a zwłaszcza z przedostatniego Pióropusza); niepewność realności i istnienia, pogranicze snu i rzeczywistości. W książce jest wiele żółci i smutku z powodu złych decyzji młodości; wielokrotnie powroty do przeszłości przytłaczają czytelnika swoją dosadnością i beznadziejnością; dosyć często sprawiają wrażenie pojawiających się jedynie jako ozdobnik. Problem pojawia się jednak, gdy w tej opowieści zaczyna pojawiać się więcej ozdobników niż samej fabuły... Owe ornamenty sprawiają wrażenie skrótów myślowych, które mają ułatwić przekazanie treści skleconej na poczekaniu; mimo swojej jasności (dla idealnego odbiorcy) stają się one w którejś z chwil głównym tematem opowieści; to ich nadmiar prowadzić może na wspomniane manowce. Właściwą nicią jest jedynie owa Julia – to jej dotyczy cała treść. Zaburza ona ład, wymusza męczące (ciągłe) dowodzenie męskości bohatera w sytuacjach ją podważających lub oczekujących jej dowiedzenia (wyprawa do Czech czy spotkanie z mało sympatycznym panem o proweniencji bezpiekowej). Element ten jest ciekawy do okolic setnej strony; później może męczyć i zniechęcać do dalszej lektury. Pełno jest w niej trudnego do określenia szamotania się bohatera w swoim wnętrzu, zachowywania pozorów powagi i ciągłego pytania o tożsamość. Sprzyja temu sama sceneria historii (ziemie odzyskane) oraz inicjalne (dwojako rozumiane...) nazewnictwo miejscowości.
Lektura Obok Julii może być męcząca, zwłaszcza po bliskiej czasowo lekturze Myśliwskiego, Pilota, Hłaski lub autorów bliskich im tematycznie czy pokoleniowo. Podobieństwo tematów, porzucenie czytelnika w obszarze niedopowiedzenia i pozostawianie nadmiaru wolnej przestrzeni dla jego własnej świadomości literackiej sprawia, że nowa książka Rylskiego jawi się jako twór hermetyczny; może nie trafić do młodych, dwudziestoletnich tego wieku, lecz wspólnota przeżyć z obleciałymi już szlachetną patyną rówieśnikami autora pozwala na nawiązanie z nimi dialogu. Takie posunięcie okazuje się ryzykowne i blokować może szanse na pełne zrozumienie autora przez czytelników młodszych niż... Solidarność? Czy to dobrze, czy to źle?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz