Wybór
na runku książek fantastycznych jest duży. Przekonać się o tym
można wchodząc do dowolnej księgarni. Jest to bowiem, pozornie,
dosyć prosty gatunek, w którym niemożliwe wydarzenia można
wytłumaczyć za pomocą magii lub ingerencji bóstw; również
bogactwo zakorzenionych w różnych kulturach mitów pozwala
rozszerzanie światów spod znaku miecza i many.
Krzysztof Piskorski, łącząc pomysłowo znane już motywy, tworzy
nowe literackie uniwersum, które nie
posiada dostrzegalnych na pierwszy rzut oka pęknięć.
Mamy
zatem kawalera Arahona Caranza Marteneza Y'Grenata Y'Barratonę,
mistrza szpady, który swoje najlepsze, żołnierskie lata ma za
sobą. Jest
jednak
otwarty na okazje do wykorzystania swojej szabli. Za
odpowiednią opłatą,
oczywiście. Jak jednak
często bywa w przypadku głównych bohaterów – jest
on zakapiorem o gołębim
sercu. Opiekuje się też
kobietą, dawną partnerką
jego towarzysza
broni, który zginął w
bliżej niewyjaśnionych okolicznościach od jego ciężkiego,
wojskowego rapiera. Miewa
wyrzuty sumienia, przejawia objawy traumy charakterystycznej dla
byłych żołnierzy, jednak wciąż ciągnie go w kierunku czynów
mających chociaż pozór dobrych, chociaż dymiąca krwią broń nie
zawsze potwierdza szczytne zamiary. Arahon
zdaje się czerpać przyjemność z nurzania się we krwi
przeciwników i karmienia zwycięstwami swego szermierskiego ego;
jednak w chwilę po triumfie
pojawiają w jego sercu i
duszy jego smutek i
przygnębienie.
Właśnie
w tym obszarze książki pojawia się jej największy mankament –
jednowymiarowość (jakże dwuznacznie brzmi to w kontekście tej
książki... ale o tym dalej) postaci i ich przewidywalność. Trudno
bowiem oprzeć się wrażeniu, że mają one jedynie być
przyczynkiem do rozpostarcia przed czytelnikami dwóch daleko
ciekawszych elementów Cieniorytu
– spisku i samej konstrukcji świata. Oba są ze sobą powiązane
nad wyraz ściśle, niemal jak światy
jasności i cieni prezentowany przez autora. Łączy
się w nich koncepcja Philipa K. Dicka zawarta w Biurze
dostosowawczym, alternatywne
widzenie świata rodem z Władcy pierścieni
i koncepcja oświeceniowa koncepcja Wielkiego Zegarmistrza. Świat
przedstawiony przywodzi na myśl Francję opisaną przez ojca i syna
noszących nazwisko Dumas – intrygi, szpady, rozgrywki tuż pod
powierzchnią pozoru. Do tego dochodzi zbliżająca się wizja
odwiecznego Zła, niemal jak u Lyncha (albo
i w Piątym elemencie),
które pokonać może jedynie... inne zło? Główny bohater staje
się swego rodzaju Riddickiem, jednak miewa częściej niż on
wyrzuty sumienia.
Otóż,
przez przypadek (niemal jak zawsze) główny bohater zobowiązuje się
pomóc nie tej osobie, co trzeba; nie pozwala się zabić nie tym
przeciwnikom co trzeba i wplątuje się w groźną intrygę, której
szkatułkowość może wprowadzać początkowo w naznaczone
niecęcią osłupienie. Na
szczęście – tylko początkowo. Kolejne wydarzenia przedstawiają
czytelnikowi bogactwo
stworzonego na kartach Cieniorytu
świata; tłumaczą one
zarazem bezsensowne na pierwszy rzut oka reguły panujące w
rodzinnym Alaminho i
popychają akcję do przodu.
To
rozwijanie się fabuły
jest chyba jednym z najlepiej przeprowadzonych procesów
w książkach z gatunku
fantasy z jakimi miałem do czynienia. Narracja
prowadzona jest jasno,
momentami trochę zbyt wyczerpująco, jednak jako tłumaczenie nowego
świata spełnia swoją rolę. Zarazem
jest sporo miejsc w fabule, które autor jakby pominął i przykrył
je pojedynkami (zwłaszcza w drugiej części książki).
Pojawia
się też w tym niewielka łyżka dziegciu – dysproporcja między
dwoma częściami książki (księgami Światła i Cienia) i idąca
za nią zmiana dynamiki narracji. Krótsza z ksiąg (Cienia) jest
dopełnieniem wydarzeń opisanych w rozpoczynającej prozę księdze
Światła. Właśnie w zamykającej Cienioryt części
ujawniają się najbardziej uproszczone modele postaci i
przewidywalność decyzji; o ile w części opisującej zawiązanie
się spisku wada ta była zawoalowana bardziej, o tyle przyśpieszenie
rozwoju wypadków utrudnia bezkrytyczne przyjmowanie informacji.
Traci na tym niewątpliwie dobra proza. Jednak, jak to miało miejsce
w przypadku produktu (jeszcze wtedy) braci Wachowskich –
zakończenie jest otwarte. Co z tego wyniknie? Czas, miejmy nadzieję,
pokaże.
Trzecia wydana proza Krzysztofa
Piskorskiego zaskakuje kompletnością świata przedstawionego i
misternością akcji. Warto do niej zajrzeć, bo potrafi zaciekawić
i zachwycić złożonością fabuły. W takim towarzystwie drobne
potknięcia charakterologicznie przestają mieć jakiekolwiek
znaczenie. Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz