Wywiad
rzeka – z czym się takie danie je? Niby jest to gatunek typowo
publicystyczny, jednak coraz częściej ukazują się książki
zawierające rozbudowane rozmowy kogoś znanego (pisarza, celebryty,
myśliciela) z kimś mniej lub bardziej znanym (najczęściej
dziennikarzem). Wątpliwości budzić też może formuła – czy
książka, posiadająca dwie okładki i będąca formatem
objętościowo mniejszym od przeciętnej gazety sprosta czemuś tak błahemu jak rozmowa? Jak się
okazuje, format ma tu nic do
rzeczy; za to zawartość – budzić może aprobatę. Nawet zachwyt.
Tak jak
rozmowa Doroty
Masłowskiej i Agnieszki Drotkiewicz zatytułowana Dusza
światowa.
Autorka
Pawia królowej,
pisarka ceniona i doceniania,
rok temu opublikowała książkę, która zaskoczyła wszystkich.
Opowieść o kotach, jakimś zabijaniu i kochaniu wprawiła w szok
środowisko literackie. Środowisko przyzwyczajone do kąśliwego
Masła, które nie boi
się kląć ani schodzić – czy to tematycznie, czy to językowo –
do rynsztoka. Po pierwszej prozie dresiarskiej nadszedł czas na
prozę dojrzalszą. W wywiadach Masłowska jasno deklarowała, że
trochę dojrzała, trochę wyprostowało ją życie i że nie jest
już tą zbuntowaną osiemnastolatką, która napisała Wojnę
polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną.
Podniesiono larum, uderzono na trwogę; Kochanie, zabiłam
nasze koty jest książką...
zwykłą! Nie ma tam krzyku ulicy, nie ma dyskursu wykluczonych. Jest
normalna, dosyć oniryczna fabuła, w której są dziwne postacie i
bohaterka, która mogłaby być autorką (pięknie uwypuklono tę
kwestię w wywiadzie z Masłowską opublikowanym w „Wysokich
Obcasach” krótko po premierze książki). Zakrzyknięto,
że autorka się wypaliła, sprzedała i niczego dobrego to nie
zwiastuje prozie polskiej. Część
środowiska jednak przestała przyklejać gombrowiczowską gębę
i upupiać
autorkę; dostrzeżono potencjał pokoleniowy tej książki. Nie
powinien zatem dziwić fakt, że coś takiego, jak wywiad rzeka z
Dorotą
Masłowską ukazuje się w formie książkowej. Jest to jakby głos
autorki w dyskusji nad jej miejscem w literaturze i poczuciem
przynależności.
Ten
głos wzbudziła Agnieszka Drotkiewicz – przyjaciółka pisarki,
autorka kilku cieszących się popularnością książek. To
zestawienie pozwala na uwolnienie niespotykanego żywiołu
pisarskiego, który może zarazem zniesmaczać i fascynować. Brak
aprobaty może budzić zobaczenie Doroty
Masłowskiej w, metaforycznie ujmując, kapciach i szlafroku,
przyłapanej niejako w
kuchni.
Niekoniecznie pisarskiej. Dokonuje się tu demaskacja romantycznej
postaci autora, poety,
który przestaje być postacią z monumentu, a zaczyna być
człowiekiem. W tych wywiadach dokonuje się odarcie z mitu, który
towarzyszy autorce Pawia
królowej
od początku kariery. To z kolei pociągać może czytelników
zadających sobie pytanie o przemiany, które sprawiły, że pisarka
napisała ostatnią prozę. Dzięki
tym rozmowom dostrzec można to, co mogło umknąć w ferworze
wywiadów przy
okazji
premiery książki – zderzenie
przedstawicielki pewnego pokolenia autorów, którzy sięgnęli po
nieznane w polskiej literaturze (pięknej)
zagadnienia.
Do niego należy chociażby Michał Witkowski, który również
wyłapał swoją niszę tematyczną i trzyma się jej mocno
(dokładając
oczywiście odpowiednią dozę autokreacji). Dzięki
tym rozmowom, zagajanym aktywnie przez Agnieszkę Drotkiewicz,
dowiadujemy się o istnieniu Masłowskiej nie jako postaci, która
podchodzi do pracy dzięki natchnieniu poetyckiemu (muzo,
natchniuzo...),
lecz jako do człowieka, który wykonuje pracę, niejednokrotnie
ciężką. Ten
obraz niekoniecznie musi się podobać; informacja, że felietony
kulinarne pisane do „Zwierciadła” nie są tworem ironicznym,
lecz traktowaną dosyć poważnie obserwacją świata, może okazać
się szokująca. Cóż
bowiem się stało z tą buńczuczną dziewczyną, która przed
maturą powaliła na kolana połowę literackiego światka w
nadwiślańskim kraju? Cóż – jak sama twierdzi – wydoroślała.
Dusza światowa,
pod pozorem banału, jest formą metajęzyka, który pozwala
zrozumieć przemiany w twórczości pisarki. Nie jest formą
usprawiedliwiania się na siłę, lecz raczej próbą zrozumienia
zjawiska,
jakim jest wyrastanie z młodzieńczych postaw. Pisarka
odpowiada pisarce spontanicznie i bez owijania w bawełnę; nie stroi
się w piórka, ani nie jest w nie przystrajana. Taka sytuacja
brutalnego
stanięcia twarzą w twarz przypomina
odkrycie się, jakie opisuje Miłosz w swojej Ars
poetice?
([…] trudno
pojąć skąd się bierze ta duma poetów / jeżeli wstyd im nieraz,
że widać ich słabość)
–
autorka nie boi się pokazać mniej znanej twarzy (w zasadzie –
nieznanej), przyjmuje czytelnika z otwartymi ramionami; wpuszcza go
wraz z pytającą ją Drotkiewicz. Właśnie
taka szczerość, nawet jeśli związana
z puszczeniem oka do czytelnika
(gra w tym wszystkim kontekst paktu autobiograficznego), jest
czymś porażająco autentycznym. Czymś
takim mogą być pozornie banalne odpowiedzi, zachwyt drobnymi
rzeczami, dopatrywanie się nowych opowieści w tak niespodziewanych
miejscach, jak łamy pism z przepisami za niecałą złotówkę. Mamy
tu Masłowską odartą z dumy; Masłowską autentyczną. Mimo,
że zarzucać można tej książce powierzchowność, nie można jej
odmówić wartości faktograficznej – jest to z pewnością jeden z
kluczy to jej bieżącej i przyszłej twórczości.
Rzeczą,
która może być poddana pod wątpliwość, jest forma. Czy
konieczne było wydanie tej rozmowy w formie niegrubej książki
(nieco ponad 200 stron dosyć luźno rozrzuconych na kartkach), czy
może wystarczającym byłoby pocięcie tego materiału i
umieszczenie go w czterech obszernych odcinkach w jakimkolwiek
piśmie? Wydaje
mi się, że takie podejście, jakże popularne w środowisku
naukowym, zniszczyłoby
potencjał i siłę rażenia, jaką ma ta rozmowa w jednym, zwartym
tomie. Rozproszona
przestałaby być ciągiem przyczynowo-skutkowym; nawet czytana po
zebraniu odpowiedniej ilości numerów pisma, w którym by się
ukazała, byłaby dodatkiem do okładki i innych elementów
zawartości. Wydana
jako książka jest wolna od obciążeń publicystycznych, prób
grania pod
publikę;
zostaje sama postać autorki (Drotkiewicz-pisarka skrzętnie się tu
ukrywa, wyraźnie oddaje pola rozmówczyni; jest tu wszak bardziej
Drotkiewicz-przyjaciółka, co sprzyja lekturze). Pozwala to na
przeczytanie całej książki jednym tchem (tak też i ja uczyniłem),
zachwyt nad jej przegadaniem. Przegadaniem, które jest jej istotą;
jaki ma być wszak wywiad-rzeka? No
dobrze – rzeczka. Ale wartka.
Pytanie,
które nasuwa się w związku z książką Masłowskiej, jest dosyć
proste – czy warto; czy jest to rzecz dobra? Pędzę z (subiektywną
odpowiedzią) – warto i tak, dobra. Jednak
nie dla wszystkich. Ci, którzy pragną utrzymania mitu buntowniczki
poczują się jak po kontakcie z dużą ilością zimnej wody
niespodzianie oblewającej ciało. Jednak osoby (czytelnicy), których
coś w Pawiu
królowej
uwiodło powinni sięgnąć po tę książkę bez
chwili wahania. Właśnie
tu pojawia się Masłowska, która napisała ostatnią prozę; osoba,
która łączy się z tekstem i jest z nim spójna. A forma
książkowa? Cóż
– łatwiej ją przechowywać, bo z pewnością będzie warto wrócić
do tej rozmowy przy okazji następnej prozy autorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz