Cyberterroryzm
czuje się całkiem dobrze literaturze na świecie. Jednym z najpopularniejszych
pisarzy zajmujących się ostatnio tą tematyką jest Marc Elsberg, którego książka
Zero ukazała się niedawno na polskim
rynku.
Fabuła
krąży wokół postaci brytyjskiej dziennikarki, Cynthii Bonsanth, która nie
odnajduje się w rzeczywistości nowych mediów i coraz bardziej niepokojąco
zbliża się do zobaczenia na swoim biurku wypowiedzenia. Jest to kobieta po
przejściach, samotnie wychowująca nastoletnią córkę, a do tego borykająca się z
kompleksami. Trudno jest jej znaleźć wspólny język z dzieckiem, jednak
prawdziwe zainteresowanie latorośli wzbudza przyniesiona przez matkę para okularów
interaktywnych będących jednym z elementów elektronicznej platformy Freemee (tę
grę słów można uznać za wyraźnie sarkastyczną). Kobieta nie przejawia
szczególnego zainteresowania tą nowinką i użycza je córce na jeden dzień. Nie spodziewa
się, że jeden z kolegów nastolatki ruszy w pościg za mężczyzną, którego okulary
wskażą jako poszukiwanego przez policję. A na pewno nie przewidziała tego, że
chłopak zostanie zastrzelony przez ściganego i tym samym ściągnie na nią
zainteresowanie mediów. To z kolei chce wykorzystać jej przełożony, który widzi
w takim rozwoju wypadków szansę dla swojej redakcji.
Głównym
elementem książki jest walka bohaterki z wszechogarniającą machiną serwisu
Freemee, który w zamian za udostępnianie i przetwarzanie danych osobowych
użytkowników udostępnia liczne rozwiązania z pogranicza coachingu i psychologii
oraz nagradza za pozytywne (przynajmniej według algorytmy serwisu) zmiany.
Takiej formie postępowania z ludźmi sprzeciwia się tajemniczy internetowy
aktywista i haker, przedstawiający się jako Zero, który z czasem staje się
niespodziewanym sprzymierzeńcem Cynthii.
Ciekawe
w tej książce jest umieszczenie „nowej siły” na rynku nowych mediów – pojawiają
się w niej znane dziś koncerny, jednak Freemee jest pewnym novum, które wypełnia niespodzianie lukę w obszarze mechaniki
społecznej i – swego rodzaju – nowoczesnej eugeniki. Istotnym elementem tej
platformy jest inteligentny zegarek, który zbiera informacje na temat działania
organizmu osoby go noszącej oraz analizuje je na bieżąco. Pikanterii temu
wszystkiemu dodają statystki i element rywalizacji między poszczególnymi
użytkownikami. Jak się okazuje niemal na początku, skrywanym problemem firmy jest
wzrost nienaturalnych zgonów osób korzystających z Freemee; powodem tego jest
pragnienie rywalizacji, które popycha ich do podejmowania zbędnego ryzyka. Gdyby
ten fakt stał się znany opinii publicznej, wizja stworzenia idealnego
społeczeństwa skupionego na samodoskonaleniu się mogła dosyć szybko spalić na
panewce. Niezbyt wygodne dla koncernu okazuje się też śledztwo Bonsath, która –
parając się przed laty z dziennikarstwem śledczym – zaczyna dosyć szybko łączyć
fakty i dostrzegać szerszy obraz. Mamy tu zatem klasyczny pojedynek jednostki,
wiedzionej przeczuciem, ze złowrogą korporacją dążącą do zdobycia rządu dusz.
Elsberg
łączy błyskotliwie wiele elementów i udaje mu się stworzyć całkiem ciekawą
opowieść. Wykorzystuje przywary ponowoczesnego społeczeństwa internetowego, jak
potrzeba uwieczniania zjawisk nietypowych oraz dzielenia się tymi obrazami –
ruchomymi czy statycznymi – z doświadczoną niecodziennością, i pokazuje je w
sposób przesadzony. Zero jest po
trosze dystopijną wizją współczesności (sic!), nawiązującą też do złowrogiego
widma wszelkiej maści echelonów, jednak najbardziej niepokoić może jej
prawdopodobność. Na takim niepokoju autor zdaje się budować swoje literackie
twory (jak dowiódł w poprzedniej książce Blackout)
i robi to bardzo skutecznie. Wprawdzie pomysły zawarte w Zero zdają się żywcem zaczerpnięte z innych tworów popkultury (by
na Transcendencji i serialu Continuum poprzestać), jednak ich
pomysłowe przetworzenie jest nie lada osiągnięciem.
W tym
przetwarzaniu czai się też inny problem – spójność. Akcja książki nierzadko
przyśpiesza w sposób, który zdaje się służyć ukryciu niedociągnięć. Kieruje to
uwagę czytelnika na główny wątek fabularny, lecz wiele mniej istotnych
elementów traktuje nieco po macoszemu, co zdecydowanie szkodzi ogólnemu
odbiorowi tego thrillera. Jest tu też trochę zbyt wiele sztampy (jak na
przykład relacja głównej bohaterki z zatrudnionym przez jej redakcję
informatykiem), odrobina naiwności i zdecydowanie zbyt wyraźnie widoczne dążenie
do szczęśliwego zakończenia. Traci na tym całość – nad czym boleję – jednak zarazem
utwierdza mnie to (jako czytelnika) w przeświadczeniu wyniesionym z lektury
poprzedniej książki Elsberga: pisze on o rzeczach ważnych i aktualnych w sposób
przejmujący, jednak nie zawsze przekonujący.
Po
przeczytaniu Zera mam mieszane
uczucia. Z jednej strony książka ta jest w pewien sposób aktualna i ważna,
jednak jej przekaz osłabiają widoczne w wielu miejscach niedociągnięcia – czy to
warsztatowe, czy to edytorskie. Wydaje mi się, że gdyby niektóre elementy nie
rozchodziły się w szwach, Zero
mogłoby się szybko stać klasykiem nowoczesnego thrillera (technologicznego?),
jednak w takiej formie pozostaje jedynie w roli literackiego whistleblowera (lub – dostarczyciela „niebezpiecznych
suplementów”), który ma palmę pierwszeństwa w sygnalizowaniu zjawisk
niepokojących, a zarazem nie wykazuje się szczególnie na innych polach. Szkoda,
bo mogło być o wiele lepiej.
Zachęcił do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze ;).
UsuńZachęcił do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńnie czytałam, ale mam zamiar po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam
http://nacpana-ksiazkami.blogspot.de/
Warto po tę książkę sięgnąć ;).
Usuń