Nie przepadam za „wywiadami-rzekami”. Można je traktować jako ciekawe
uzupełnienie ogólnej „twórczości” osoby pytanej i firmującej książkę swoim
nazwiskiem. Takie publikacje borykają się jednak często z problemem braku
chemii między rozmówcami lub – po prostu – nudnością głównego bohatera. I o ile
często tego typu publikacje cierpią na te przypadłości, o tyle zapisy rozmów
Eweliny Pietrowiak z Jerzym Pilchem nie cierpią na żadną z nich.
Pilch
przebił się do świadomości osób niezwiązanych mocniej z literaturą dzięki
informacji, że jest on od lat niepijącym alkoholikiem. Zwrócił przez to uwagę
na ciekawy problem pisarskiego picia, który często był uznawany, gdyby
popatrzeć chociażby na twórczość Bukowskiego, za element nie tyle kreacji, co
życia twórczego. Wszak najłatwiej wyzwolić się z okowów oczekiwań wobec
twórczości przy pomocy jednego czy dwóch głębszych. Podnosi przy tym kwestię
alkoholu w historii – to, co kiedyś było nazywane pijaństwem, dziś – przez wielu
i trafnie – określone by było mianem alkoholizmu.
Pisarz
dosyć swobodnie czuje się w sytuacji dialogu, zwraca uwagę na różnorakie
odcienie jego przygody z literaturą i nie boi się mówić o życiu dosadnie. Brzmi
to nieco czołobitnie, jednak Pilch ma faktycznie sporo do powiedzenia – czy to
o pracy w dużych redakcjach, czy to o różnicach w polityce wydawnictw. Opowiada
o swoim pisaniu, relacjach rodzinnych i spotkaniach z innymi mistrzami słowa.
Sporo w książce sentymentu, jednak nie brakuje w niej mocnych konstatacji i
Pilchowego dystansu do samego siebie i otoczenia. Dodatkowo sam rozmówca
przedstawia bardzo ciekawe podejście do przewlekłej choroby (wszak cierpi on na
Parkinsona) – wspomina o rozwoju choroby i zmianie, która zaszła w jego
postrzeganiu rzeczywistości. Nie jest jednak pozbawiony nadziei i deklaruje, że
wciąż wierzy w to, że ktoś znajdzie lekarstwo.
Nieco
ironiczny stosunek pisarza do rzeczywistości sprawia, że w jego wypowiedziach
pobrzmiewa nawet nie tyle dojrzałość, co mądrość. Znajdując się w odosobnieniu
mieszkania w centrum Warszawy nabiera dystansu do środowiska, zaczyna
dostrzegać wagę innych, często drobnych rzeczy oraz swojej przeszłości. Mówi przy
tym dużo o swoim dorastaniu i kształtowaniu warsztatu pisarskiego, mentorach
oraz zmianach w środowisku pisarskim. Nie ocenia jednak nikogo, ale po prostu
relacjonuje wiele wydarzeń. Jest to dosyć rzadkie podejście, pozbawione goryczy
i żalu, charakterystyczne dla osób, które swoje przeżyły i wiedzą, że nie warto
prowadzić niepotrzebnych sporów lub wyciągać je na widok publiczny. Wywiad ten
jest również bogaty literacko – ciekawe są rozważania Pilcha na temat wzrostu
wielkich pisarzy i maskulinizacji kanonu. Kwestie te przewijają się niemal we
wszystkich fragmentach rozmów, przy czym Pilch unika wyraźnie spłycania tematu.
Zawsze nie ma nigdy jest
niewątpliwie ciekawą książką. Naprawdę. Nie jestem wielkim miłośnikiem
Pilchowego pisania, jednak wydaje mi się, że warto wracać do tego, co ma on do
powiedzenia jako Jerzy Pilch, a nie narrator książek Jerzego Pilcha. Pozycja ta
mogła być kolejnym „wywiadem rzeką”, który nie wnosi nic ciekawego, jednak mamy
w niej Pilcha nieco ogołoconego, wyraźnie nawiązującego do wcześniejszych
dzienników oraz – estetycznie – felietonów. Jest to obraz ciekawy i
nietuzinkowy, jednak chwilami może sprawiać wrażenie pobieżnego, chociaż jest
to być może tylko wrażenie. Jako całość bowiem Zawsze nie ma nigdy jest książką, po
którą warto sięgnąć, nie tylko będąc miłośnikiem twórczości jej głównego
bohatera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz