Firma Legimi udostępniła w sierpniu
nietypową usługę dla czytelników książek – abonament na e-booki i czytnik za
złotówkę. Do tej pory można było spotkać się wyłącznie z abonamentami na
telefon działającymi w podobny sposób: użytkownik płacił za usługę
telefoniczną, a częścią comiesięcznej opłaty była „rata” za telefon, który
klient otrzymywał za ułamek ceny rynkowej. I, podobnie jak w abonamentach
telefonicznych z ostatnich lat, użytkownik otrzymuje nielimitowany dostęp do
dużej ilości książek (jak podaje na początku września strona firmy – ponad
dwunastu tysięcy e-booków, a ta liczba wciąż rośnie). O wyborze można
dyskutować, ale już sama koncepcja jest nietuzinkowa.
Idea firmy jest ciekawa – od
założenia w 2010 firma zajmuje się dystrybuowaniem książek elektronicznych.
Rynek e-booków w Polsce zaczął się klarować dopiero niedawno – jeszcze w 2010
roku jego wartość wynosiła 2 milionów złotych, by w 2015 wzrosnąć do ponad 60
(według raportu Virtualo[1])
Zdaje się, że jest to jeden z najdynamiczniej rozwijających się przemysłów
kreatywnych, bo, w gruncie rzeczy, gdyby pominąć kwestie finansowe (nie mniej
ważne), jest to wciąż odpowiedź na dosyć konkretne zapotrzebowanie, a zarazem
wytwarzanie u potencjalnych odbiorców potrzeby. Wszak o to w marketingu chodzi.
W czytnikach książek
elektronicznych łączy się kilka kwestii, które nie pozwalają na obojętność.
Sukces Amazona, i słynnego czytelnika Kindle, który wszedł na rynek w 2007
roku, podobny jest do sukcesu Apple’a, który udostępniając usługę (iTunes)
oddał w ręce zainteresowanych urządzenie, które pozwalało na korzystanie z tej
usługi (iPod). Mimo pewnego podobieństwa do pomysłu Sony na udostępnianie
taniej muzyki użytkownikom telefonów, to Apple odniósł sukces dzięki
dumpingowym cenom (99 centów za utwór, 9,99 dolara za album) i udostępnianiu
usługi tylko na jednym urządzeniu. Przez długi czas Amazon udostępniał
wprawdzie usługę wyłącznie na dedykowane czytniki (książki można było wgrywać
na urządzenie za pośrednictwem zainstalowanej aplikacji łączącej się z tym
sklepem – podobnie jak to miało miejsce w przypadku odtwarzaczy iPod jeszcze
kilka lat temu – muzykę można było pobrać wyłącznie ze sklepu iTunes). Ponadto
ceny książek, które proponował Amazon w wersji elektronicznej, były znacznie
niższe od wersji papierowych (nawet paperback).
Firmie udało się zatem wytworzyć potrzebę i zapewnić narzędzia do zaspokojenia
jej oraz dać zainteresowanym możliwość zakupu tanich książek. Ponadto wykorzystano
potencjał Kindle’a jako gadżetu, który stał się w pewien sposób pożądany. Gdyby
cofnąć się pamięcią o trzy, cztery lata, można przypomnieć sobie zdziwienie i
zainteresowanie malujące się na twarzach osób, które widziały ludzi patrzących
w płaskie urządzenie wielkości tabletu, jednak z matowym wyświetlaczem i „wyświetlające”
tekst. Amazonowi udało się stworzyć przedmiot, który osoby czytające (ale nie
tylko) chcą kupować, a to spory sukces, zwłaszcza gdyby spojrzeć na środowisko
odbiorców książek jako na niezwykle konserwatywne i silnie związane z ideą (nie
nośnikiem – ideą) papieru – wcześniejsze inicjatywy mające na celu promocję
książek elektronicznych spaliły na panewce głównie ze względu na niedostępność
urządzenia, które pozwoliłoby na korzystanie z książek elektronicznych i dawało
komfort, jaki daje lektura klasycznej książki (miłośnicy czytania na monitorach
kineskopowych proszeni są o powstanie – zakładam, że będzie to grupa mała).
Chodzi tu głównie o kwestię
świecenia ekranu – wyświetlacze „konwencjonalne” męczą wzrok, przez co
wspomniany komfort spada drastycznie. Dochodziła do tego kwestia niskiej
dostępności książek elektronicznych oraz brak zunifikowanego formatu (przez
wiele lat jedynym zunifikowanym formatem książki elektronicznej był Pocket
Book, który był niedopracowany i często stwarzał problemy). Dopiero pojawienie
się formatów .mobi (2005 – niedługo potem firma Mobipocket, która stworzyła go,
została przejęta przez Amazon, który rozszerzył format o zabezpieczenia typu
DRM) .epub (2007 – był on rozszerzeniem otwartego formatu Open eBook i został uznany
za oficjalny format International Digital Publishing Forum) zmieniło to. Wzrost
popularności formatu .mobi i jego silna pozycja na rynku wiążą się niewątpliwie
z podobnym do Apple’a działaniami Amazona.
Ten wzrost popularności dosyć
szybko dał o sobie znać – Amazon oświadczył w lipcu 2010 roku (mając w ofercie
Kindla drugiej generacji i od kilku tygodni – trzeciej), że na 100 sprzedanych w
tym sklepie książek papierowych przypadają 143 elektroniczne (sprzedawane
wyłącznie w formacie .mobi)[2].
Polskie księgarnie elektroniczne dosyć szybko zauważyły potencjał e-booków,
jednak dopiero od niedawna da się zauważyć w Polsce rozwój rynku książki
elektronicznej, głównie za sprawą księgarń elektronicznych, które dodały do
swojej oferty elektroniczne wersje książek. Prekursorem na polskim rynku zdaje
się być Virtualo, które udostępniło całą platformę do konwersji plików
produkcyjnych (czyli tych wysyłanych do drukarni) do formatów .mobi i .epub,
ale też sklep dystrybuujący książki elektroniczne. Wydawcy książek otrzymali
zatem narzędzie, które pozwalało na niemal jednoczesne wypuszczenie na rynek
wersji papierowej i elektronicznej swoich produktów. Z czasem pojawił się też
sklepy Publio i Nexto, który zdają się skupiać na dystrybucji elektronicznych
wydań prasy.
Na marginesie wzrostu
popularności czytników w Polsce należy wspomnieć o niezwykle ważnej dla nich
publikacji: serii o przygodach Grey’a autorstwa E.L. James. To ona sprawiła, że
czytelnicy (głównie – czytelniczki; niemniej będę używał formy męskiej z racji
proporcji czytelników, o których wspominają badania Virtualo) sięgali po
czytniki e-booków by ukryć okładkę książki. Powód nieco zabawny, niemniej to
przygody młodej dziennikarki, odkrywającej swoją seksualność, oraz atmosfera
delikatnego skandalu, towarzysząca tej serii, sprawiły, że nie wszyscy chcieli
deklarować swoją lekturę za pośrednictwem trzymanej w komunikacji miejskiej
książki. Wszak czasy okładania książek w gazety powoli mijają – kiedyś okładano
„Tygryski”, dziś, sądząc po formacie książki i wyłowionych kątem oka zdaniach i
(nie)sławnym „świętym Ambrożym” (który w ekranizacji się nie pojawia – nie
ukrywam, że to spora strata dla kinematografii komediowej) również tę, osobliwą,
sagę (którą błyskotliwie opisała Eva Illouz).
Dopiero wspomniane Legimi,
które weszło na polski rynek w 2010 roku, miało inny pomysł na dystrybucję
e-booków. Z jednej strony odpowiedziało na zapotrzebowanie odbiorców, którzy
nie mogli nabyć Kindle’a (przypominam – Amazon wciąż nie „obsługuje” polskich
odbiorców, choć można zamawiać czytniki do Polski, jednak wymaga to posiadania
karty kredytowej, opłacenia dosyć drogiej przesyłki i sporej szansy na
zapłacenie cła, o czym wspominano dosyć często na początku bieżącego
dziesięciolecia i o czym wspomina sklep Amazona informując, że na pudełku
widnieć naklejka „gift”, oraz pewnymi kłopotami z obsługą gwarancyjną, które
zdają się mijać) dystrybuując czytniki inkBOOK i Onyx oraz przygotowując
pakiety tańszych książek w ramach dodatkowej usługi „Klub Mola Książkowego” (od
2011 roku). Z drugiej strony – firma nie działała od początku jak klasyczna
księgarnia, ale udostępniała (nie sprzedawała – udostępniała) książki, które
można było czytać w ramach abonamentu. Czytelnik mógł zapłacić za określoną
ilość „stron” książek (określanych jako 200 słów), które może przeczytać w
danym miesiącu. Udostępnianie jest tu dobrym słowem, ponieważ współgra ono z
wykładnią prawną, w myśl której książka elektroniczna jest usługą, objętą
dwudziestotrzyprocentowym podatkiem VAT.
Należy pamiętać przy tym, że,
mimo prognoz, książki elektroniczne w Polsce nie są dużo tańsze od ich
papierowych odpowiedniczek. Kwestie podatków jednak pominę, niemniej minister
kultury, Małgorzata Omilanowska, w wywiadzie udzielonym portalowi Xięgarnia.pl,
wspomina o konieczności zmiany na bardziej korzystną[3].
Póki co (październik 2015) tej zmiany nie widać.
Innowacyjność usługi Legimi
polega na wspomnianym udostępnieniu abonamentu, w ramach którego możliwe jest
nieograniczone korzystanie z e-booków z oferty. Wybór jest spory i nie da się
ukryć, że może zaspokoić gust przeciętnego czytelnika. Sporo jest kryminałów i
to one zdają się dominować w ofercie. Warto przyjrzeć się jednak kategoriom,
według których zostały uporządkowane książki. Mamy zatem, jak podaje strona, w
katalogu następujące kategorie: kryminały, fantastykę i sci-fi, obyczajowe i
romanse, sensację, literaturę faktu i biografie, dla dzieci i młodzieży,
humanistykę, języki obce, naukę i nowe technologie, poradniki, styl życia oraz
religię i duchowość. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że taki podział jest
czysto marketingowy (zwłaszcza gdy spojrzymy na podział Amazona, w którym
znajdziemy też kategorie literature and
ficion i, wewnątrz każdej, Editor’s
Pick, czyli wybór książek dokonywanych przez grupę redaktorów). Wśród
książek z działu obyczajowego i romansowego (sic!) można znaleźć wstrząsającego
Kolosa Finna Alnæsa, znakomity Neuland Eshkola Nuevo, twórczość
Paula Bowlesa, utwory Paulo Coello i książki Paulliny Simons. Nie krytykując
ani nie oceniając tego doboru nie należy zapominać, że może on być nieco
dyskusyjny.
Odchodząc od podziału na
literaturę „wysoką” i „niską” można odnieść wrażenie, że brakuje w tym
zestawieniu tuzów literatury wysokiej, których utwory spotykają się z
pozytywnym odbiorem szeroko pojętej krytyki literackiej (osobiście –
najdotkliwiej odczuwam brak w tej ofercie twórczości Franzena czy Rotha,
współczesnych prozaików skandynawskich, jak chociażby Karla Ove Knausgård’a czy
Sofi Oksanen, czy bardzo zacnego pisarstwa australijskiego i nowozelandzkiego,
choć i od tego są wyjątki), lecz dobór ten zdaje się odzwierciedlać statystyki
sprzedaży wzięte rodem z list empiku. Niemniej – można zauważyć też inną rzecz
– podział na działy i „kolekcje” wewnątrz poszczególnych działów tematycznych.
Pozwala to czytelnikowi na podążanie pewnym tropem lekturowym. Otwierając
główną stronę katalogu na dostarczonym w ramach abonamentu czytniku można
odnieść wrażenie, że trudno tu znaleźć coś więcej, niż tylko książki z obrębu
szeroko pojętej literatury popularnej. Po dłuższym czasie wrażenie to może
minąć, gdyż zbiór dostępnych publikacji jest obszerny i zawiera o wiele więcej
pozycji, w tym zaliczanych do klasyki. Brakuje w czytnikowej wersji katalogu
sugerowanych publikacji czy „kolekcji” (które śmiało można przyrównać do
amazonowskiego Editor’s Choice),
jednak duet katalogu „komputerowego” i „czytnikowego” pozwala na łatwe wyrwanie
się z pewnego toru propozycji. Można to rozpatrywać jako narzekanie
użytkownika-malkontenta, jednak należy o tym wspomnieć. Warto przy tym zaglądać
na twittera i profil facebookowy firmy – są tam regularnie umieszczane
informacje o nowościach w katalogu oraz o nowych kolekcjach. Świadczy to o
bardzo mądrze prowadzonej akcji marketingowej oraz sprawnej „obsłudze
posprzedażowej”. Co ciekawe – ostatnio mój bank nie spłacił mi autormatycznie
karty kredytowej, którą może obciążać Legimi, jednak dosyć szybko udało się
sytuację wyjaśnić (chociaż miałem przez kilka dni ograniczony dostęp do
aplikacji – nie mogłem pobierać nowych publikacji), a poziom obsługi klienta
uznałbym za dosyć wysoki.
Gdy Legimi uruchomiło tę usługę,
zainteresowani mogli nabyć czytniki za symboliczną złotówkę i korzystać z
nielimitowanego dostępu do całego katalogu za niecałych 50 złotych miesięcznie
(do końca sierpnia 2015 ta kwota była niższa). Gdyby popatrzeć na to
praktycznie, to okazałoby się, że usługa ta może się „opłacać” dosyć niewielkiej
grupie osób. Gdyby przyjąć, że w Polsce czyta książki (lub – deklaruje, że
czyta; nie należy zapominać o promowanej w ostatnich latach „modzie na
czytanie”) 39% populacji (badania Biblioteki Narodowej), a tylko 11% z nich rocznie
przyswaja sobie więcej niż 7 książek (lub, nie mogę sobie tego odmówić,
deklaruje), to można śmiało stwierdzić, że raptem dla kilku procent osób taka
oferta byłaby korzystna, bowiem rynkowa wartość siedmiu przeciętnych książek
(jak podaje Biblioteka Analiz – w Polsce książka kosztuje średnio nieco mniej
niż 40 zł) jest niższa niż roczny abonament Legimi. Wygląda na to, że oferta ta
jest kierowana do „moli książkowych” lub osób czytających rzadziej, ale
intensywnie. Z drugiej strony – bardzo sprawnie wyzyskuje koncepcję telefonicznych
abonamentów „bez limitu”. Gdyby każdy z użytkowników tego typu usługi spojrzał
na historię połączeń i stopień wykorzystania „nielimitowania” mógłby dojść do
wniosku, że nie wykorzystuje aż tak wiele „minut”, jednak bezpieczeństwo, jakie
daje „brak limitu” jest niewątpliwe. Wszak czytelnik nigdy nie wie, kiedy
porwie go lektura, a, jak wiadomo, niedomiar jest gorszy niż nadmiar. To
kolejny zabieg marketingowy, który trafia w punkt.
Kontekstem tej usługi jest
jeszcze inna, często pomijana lub ignorowana, kwestia – piractwo. O ile bowiem
książkę papierową trudno „spiracić”, o tyle publikacje elektroniczne nierzadko
łatwiej pobrać z nielegalnych źródeł niż kupić w sklepach dystrybuujących je.
Obecność tego problemu potwierdzają wspomniane badania przeprowadzone na
zlecenie Virtualo – od 30 do 50 procent ankietowanych stwierdziło, że
korzystało z pirackich e-booków[4].
Gdyby popatrzeć przy tym na największe polskie „repozytorium e-booków”, czyli
portal chomikuj.pl, nie powinno to dziwić. Z drugiej strony – ulotność samej
książki elektronicznej i jej trudna do skonkretyzowania forma mogą sprawiać, że
jest ona traktowana jako towar drugorzędny, a więc – niepełnowartościowy. Na
ile wynika to z przyzwyczajenia do „konkretności” papieru, a na ile z tego, że „to
co w sieci, to za darmo” – trudno ocenić, jednak współzależność obu tych
kwestii jest niewątpliwa. Nie zmienia to jednak faktu, że rynek książki
elektronicznej jest w Polsce wciąż niewielki w porównaniu do rynku książki
papierowej (odpowiednio: ponad 60 milionów w stosunku do 2,68 miliarda w 2014
roku). Różnica, owszem, spora, jednak rozwój książki elektronicznej w kraju
jest dosyć dynamiczny i nic nie wskazuje na to, by ta dynamika miała spać.
Nie należy pomijać głosów
mówiących, że książka papierowa jest, po kilku latach „defensywy” (trudno nie
ująć tego w cudzysłów – rynek książki papierowej jest wciąż ogromny),
statystyki sprzedaży książek papierowych (i ich łącznej rynkowej wartości)
szybują ku górze[5].
To dosyć ciekawe zjawisko,
które pokazuje urynkowienie samych czytników i książki elektronicznej oraz jej
gadżetowy charakter. Można, owszem, mówić o pewnej modzie na czytniki, na fali
której proporcje sprzedaży książek elektronicznych i papierowych kształtowały
się tak a nie inaczej, jednak zdaje się ona przemijać, zapewne z powodu
wygaśnięcia zainteresowania ze strony czytelników, którzy wracają do form
lektury, do których przywykli. Wszak cyfrowi tubylcy, póki co, nie istnieją[6],
jednak patrząc na chrześnicę mojej żony, która opanowała niespodzianie szybko
obsługę tabletu w wieku czterech lat, można śmiało stwierdzić, że niebawem się
oni pojawią.
Wracając
do samego Legimi –usługa przezeń
oferowana nie jest aż tak innowacyjna. Jak stwierdza przedstawiciel portalu
Świat Czytników, Robert Dróżd, Mamy usługę,
które mógłby pozazdrościć Amazon. Owszem – pomysł na połączenie
nielimitowanego dostępu do całego katalogu książek i dodania do niego
urządzenia pozwalającego na korzystanie zeń jest znakomity, jednak na ten
pomysł wpadł jakiś czas temu Amazon, choć nie udostępnił go w formie
„abonamentu z czytnikiem” . Można wprawdzie u amerykańskiego dystrybutora
wykupić za 9,99$ abonament, jednak dodatkowe urządzenie (Kindle) należy kupić
osobno za 79$ (nowość w ofercie, wprawdzie nieco okrojona w porównaniu z wersjami
Paperwhite, to jednak w pełni funkcjonalna). Nie ma wprawdzie głębszego sensu
analizowanie różnic w katalogach (Amazon ma grubo ponad milion pozycji, podczas
gdy polski dostawca raptem kilkanaście tysięcy), jednak gdyby spojrzeć na
praktyczny wymiar usługi Legimi można dojść do wniosku, że pomysł bardzo się
udał. Optymizmem napawa też pojawienie się coraz większej reprezentacji
polskich wydawnictw (od niedawna w ofercie są książki wydawnictwa Sonia Draga,
jednak to, póki co, głownie oferta „bestsellerowa”) oraz niemal jednoczesne
umieszczanie w katalogu Legimi nowości wydawniczych (godny pochwały przykład
wydawnictwa Wielka Litera). Rozrastanie się zbioru jest stopniowe, ale
konsekwentne, co napawa optymizmem czytelników, którzy mogą „chłonąć” kolejne
pozycje za rozsądne pieniądze. Oferta ta wypełnia lukę wytworzoną na rynku
książki przez wysokie ceny książek elektronicznych w sprzedaży detalicznej
(rzadko poniżej poziomu 70% ceny książki papierowej, nie licząc promocji, które
oferuje chociażby Bookrage).
Nie
ukrywam, że jako odbiorca tej usługi nie mogę powiedzieć zbyt wielu gorzkich
słów pod jej adresem. Owszem, można narzekać na wybór pozycji (chociaż
znakomity Dawi Grossman jest w niej dostępny – ku mej uciesze), jednak
zawartość katalogu firmy idzie w dobrym kierunku. Pozostaje tu kwestia ustaleń
z poszczególnymi wydawnictwami, które mogą krzywo patrzeć na usługę żywo
przypominającą Spotify (w swojej formie podawczej) lub Apple. Obie te firmy
oferują, jak już wspomniałem, usługi, które po trosze zmonopolizowały rynek
wydawnictw muzycznych (Apple) lub go zrewolucjonizowały (Spotify), jednak o ile
udział w zyskach ze sprzedaży utworów w sklepie iTunes był jasno skanalizowany,
o tyle kwestia tantiem za odtworzenia w serwisie streamingowym pozostaje wciąż
drażliwą[7]. Trudno
zatem nie zrozumieć wydawnictw, które ociągają się z „wejściem” z pełną (lub
nawet częściową) ofertą do Legimi, zwłaszcza w sytuacji, w której
nielimitowanie może w jakiś sposób deregulować zasady „płacenia za stronę” (sam
przerzucam tych stron wiele, więc uznałbym samego siebie za nieekonomicznego
odbiorca).
By
głosu praktyka stało się za dość, na koniec rzucę kilka uwag „od siebie”. Zatem
– wykupiłem usługę jeszcze w sierpniu, więc mam to szczęście, że moja karta
kredytowa jest obciążana nieco mniejszą kwotą (chociaż każde jej obciążenie
trudno uznać za szczęście). Z drugiej strony daje mi to nieco szerszą
perspektywę na zmiany, jakie zachodzą w ofercie; dosyć regularnie sprawdzam
nowości i muszę przyznać, że rzadko nie znajduję niczego, co odpowiadałoby
mojemu gustowi literackiemu (oczywiście po kilku „przewinięciach” listy). Mimo
silnego przywiązania do książki papierowej (zwłaszcza paperbacków, których elastyczna materialność ułatwia i uprzyjemnia
mi akt lektury w komunikacji miejskiej), częściej do torby lub kieszeni kurtki
wkładam czytnik (mimo obszernych kieszeni, w których zmieści się wiele).
Dochodzi do tego kwestia dostępności kolejnych książek – sieć Wi-Fi jest
dostępna niemal wszędzie, by nie wspomnieć o możliwości stworzenia przenośnego
punktu dostępu do sieci w telefonie. Od zakupu usługi przeczytałem
kilkadziesiąt książek z oferty i kilkanaście spoza niej (kupione wcześniej,
darmowe e-booki, książki od wydawnictw), więc mogę stwierdzić, że jestem „na
plusie”, bowiem koszt zakupu tych książek przerósłby wielokrotnie koszt
trzymiesięcznego abonamentu, a dostawianie kolejnej póki na książki w M2 mija
się z celem. Ciekawym pomysłem jest też prezentowanie czytelnikowi statystyk
lektury, które są widoczne na ekranie głównym urządzenia. Podobnie jak
chociażby Endomondo – mobilizuje do poprawiania ich i czytania więcej. Jest to
kolejny ciekawy zabieg marketingowy; kto nie lubi wzrostu statystyk?
Perspektywy
przed Legimi wydają się być świetlane (na tyle, na ile mogą być one przed firmą
dystrybuującą książki elektroniczne na polskim, dosyć mocno pirackim rynku).
Jeśli oferta trafi do większej grupy odbiorców, więcej wydawnictw będzie
udostępniało swoje książki w ofercie. Czas pokaże, jak się to wszystko ułoży,
jednak to sami czytelnicy zadecydują o sukcesie marketingowym. Usługa ta jest z
pewnością innowacyjna i spełnia oczekiwania, jakie można mieć wobec dobrego
produktu, bo tym ona jest w gruncie rzeczy. Pojawiają się wprawdzie wśród moich
znajomych pewne negatywne reakcje na obsługę gwarancyjną czytelników (mojemu
koledze z dnia na dzień przestał działać wyświetlacz, co unieruchomiło
urządzenie – póki co dostawca usługi i czytnika nie chce go wymienić), jednak
by powiedzieć coś więcej na ten temat trzeba nieco więcej czasu. Cóż – zobaczymy.
Uff... długi tekst ;). Nie jest on ani reklamowy, ani sponsorowany. Po prostu chciałem napisać kilka słów na ten temat (też - jako praktyk).
Tekst napisałem na potrzeby Obserwatorium Kultury NCK.
[1] http://media.innovationpr.pl/pr/287994/virtualo-przedstawia-pierwszy-na-polskim-rynku-raport-na-temat-e-bookow
[2] http://www.nytimes.com/2010/07/20/technology/20kindle.html
[3] https://www.youtube.com/watch?v=sKa0mrPvf6k
[4] http://media.innovationpr.pl/pr/287994/virtualo-przedstawia-pierwszy-na-polskim-rynku-raport-na-temat-e-bookow
[5] http://www.nytimes.com/2015/09/23/business/media/the-plot-twist-e-book-sales-slip-and-print-is-far-from-dead.html?_r=0
[6]https://docs.google.com/gview?url=http%3A//kulturawspolczesna.pl/readpdf/1671/Cyfrowi%2520tubylcy%2520nie%2520istniej%25C4%2585.%2520Sprawozdanie%2520z%2520cz%25C4%2599%25C5%259Bci%2520sesji%2520plenarnej%2520konferencji%2520%25E2%2580%259ECzas%2520przemian%252C%2520czas%2520wyzwa%25C5%2584%253A%2520Rola%2520bibliotek%2520i%2520o%25C5%259Brodk%25C3%25B3w%2520informacji%2520w%2520procesie%2520kszta%25C5%2582towania%2520kompetencji%2520wsp%25C3%25B3%25C5%2582czesnego%2520cz%25C5%2582owieka%25E2%2580%259D
[7] http://wyborcza.pl/1,75475,15000498,Chcialoby_sie_zyc_z_muzyki__czyli_ile_pieniedzy_daje.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz