Skreślenie
nigdy nie jest miłe, jednak przy uzupełnianiu formularzy daje pozory wyboru. Pisanie
opowieści o pozorach wyboru może być ciekawe, chociaż wymaga wrażliwości
społecznej. Niestety –brak jej w debiucie literackim Wojciecha Engelkinga.
Czytelnika
zaskoczyć może wstęp – wita go perspektywa portalu noszącego nazwę Fabuła.
Umożliwia on całodobową obserwację użytkowników dzięki wszechobecnym kamerom.
Takie rozpoczęcie, rozdzielające opowieść na dwa „biegi”, jest ciekawe. Na
następnych stronach poznajemy dwoje „przedstawicieli pokolenia” – Wiktora i
Weronikę.
Pierwszy jest dzieckiem z „dobrego domu”, ukończył studia i borykał się
z problemem zatrudnienia, dopóki znajomy rodziców nie zaproponował mu pracy w
firmie windykacyjnej. Bohaterka reprezentuje „Polskę B” – pochodzi z rodziny o
niemal zerowych kapitałach kulturalnych i finansowych; jej aspiracje są wciąż
podsycane przez fantazmatyczną postać ojca, który nigdy nie stał się mężem jej
matki, szeroko pojęty przekaz medialny i ambicje jej matki. Ich losy przecinają
się w chwili, gdy Wiktor ma za zadanie odnaleźć zalegającą ze spłatą parabankowego
kredytu Weronikę.
Pojawia
się w tej książce wiele ciekawych pomysłów, które mogłyby stać się kanwą do
napisania znakomitej książki pokoleniowej, o której przebąkują krytycy
literaccy od kilkunastu już lat. Niestety – mogłaby. Postaci w (niepotrzebne skreślić) są uproszczone,
a ich zachowanie przewidywalne. Zbudowanie opozycji Polska A – Polska B w
obrębie trojga bohaterów (pamiętać należy też o partnerce Wiktora) może być
udane tylko gdy nada się im realny rys. Takiego stwierdzić nie można, dlatego
trudno nazwać ich reprezentatywnymi.
Wraz
z rozwojem wydarzeń opowieść staje się coraz bardziej oniryczna, a zakończenie książki
przypomina Wesele Wyspiańskiego i
(nie)sławny chocholi taniec. Z jednej strony eksponowany jest tu impas osób
młodych, które chcą spełniać się pracując w międzynarodowej korporacji i żyć
jak bohaterowie Plotkary; z drugiej –
autor neguje potencjał (pozornie) bezsensownych staży, które stanowić mogą
sumpt to rozwoju ciekawych karier oraz ideały inne, niż reprezentowane przez
jego bohaterów. Również perspektywa, którą posługuje się pisarz jest
dyskusyjna; trudno wszak uznać Warszawę za punkt odniesienia do opisu
pokolenia.
Wiele
w tej książce kolonializmu i podkreślanych na każdej niemal stronie lennych stosunków
między postaciami („czy wiesz z kim rozmawiasz…?” powtarza się tu niemal jak
okrutna mantra). Ta odrażająca hierarchizacja relacji przeczy humanizmowi, o
który wołać zdaje się prosić chwilami Engelking. Robi to, niestety, zbyt
nieśmiało, a literacki obraz pokolenia, zdaje się co najmniej fałszywy. Nawet
gdyby założyć, że ten świat jest zły, to autor nie podaje żadnej alternatywy. Brakuje
w tej książce pogłębienia charakterystyki postaci, złożonych relacji władzy
między głównymi bohaterami a postaciami.
Dużo
w tej książce wyimków z myśli „modnych” filozofów: Foucaulta, Lacana, Derridy i
Baumana. Są one jednak zbyt chaotycznie zastosowane by stać się punktami
wyjścia do dalszej dyskusji. Przytoczenia te w swojej formie przypominają bełkotliwe
slogany w ustach przyjaciela Weroniki, z którym rozmawia Wiktor w kawiarni przy
placu Zbawiciela – zdają się służyć dowiedzeniu błyskotliwości, jednak nie stoi
za nimi głębszy zamysł.
(niepotrzebne skreślić)
jest opowieścią o krainie marzeń, która jest dalsza, niż się jej bohaterom może
zdawać. Autorowi nie udaje się stworzyć nawet szczątkowego obrazu pokolenia –
bazuje na nieco już wyświechtanych kalkach popkulturowych i wylicza jedynie
elementy, które mogłyby tchnąć ducha w karty tej prozy; niestety deklaracje te
nie przechodzą w czyn. Nie ukrywam – trudno mówić o tym tekście w
superlatywach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz