czwartek, 8 stycznia 2015

Jacek Dehnel - Matka Makryna


Mistrz apokryfu jest mianem niezwykle zacnym. Wszak w literaturze za takiego może być uznany Bułhakow, którego bohater, skądinąd – Mistrz, tworzy niezwykłą opowieść o losach Jeszui. Jednak, jak to bywa z wielkimi tytułami, nie zawsze są one przyznawane trafnie. Z taką sytuacją zdaje się, że mamy do czynienia w przypadku nowej prozy Jacka Dehnela – Matki Makryny

Historia Makryny Mieczysławskiej (lub, zgodnie z metryką, Ireny Wińczowej), która ukuła swoją fałszywą legendę na bazie szczątkowych doświadczeń własnych i powszechnej w środowisku polskiej emigracji polistopadowej, przeszła od historii. Narracja w książce przypominającej tę postać jest prowadzona dwutorowo: poznajemy w pierwszej z nich monolog Makryny, oparty o jej opublikowane wypowiedzi, druga jest niejako historią równoległą – poznajemy w niej losy Ireny, zubożałej po śmierci męża-pijaka kapitanowej, która dostrzega szansę na lepszy los. Dehnel prowadzi czytelników przez kolejne etapy historii obu (sic!) bohaterek i pokazuje elementy historii, które przerodziły się w męczeńską narrację fałszywej bazylianki. 

Opowieść ta jest niezwykle ciekawa i widać w niej ogromną pracę, jaką wykonał autor (której fragmenty opisuje w posłowiu autorskim). Z drugiej strony od setnej strony może zacząć męczyć… Nie chodzi tu o nadmiar cierpień ani o nazbyt (być może) precyzyjny opis wielu mąk, jakich doświadczyła Makryna i jej siostry zakonne, lecz o wrażenie rozpadu narracji. Ilość detali przytłacza i owszem, może ona korespondować ze stylem apokryfów, jednak zostaje przekroczona pewna granica ich zdatnej do przyswojenia ilości. 

Wspomniany już żywot Jeszui jest tu znakomitym punktem wyjścia, gdyż jest on apokryfem, który posiada znakomite proporcje – ilościowe (detale) i jakościowe (fabuła). U Dehnela ilość przeważa nad jakością. Niestety, bo książka początkowo sprawiała wrażenie niezwykle intrygującej. Gdyby jednak autor zachował więcej cech formalnych apokryfu (czyli – przede wszystkim – skupił się na samej fabule), z pewnością byłoby to z korzyścią dla prozy. 

Matka Makryna jest książką ciekawą, jednak nieco „przedobrzoną”. Pomysł zestawienia dwóch biografii jest niewątpliwie znakomity, co do tego nie można mieć wątpliwości. Budzić je może sposób opowiadania przyjęty przez Dehnela – jest to, owszem, zamysł autorski, jednak nie każdemu może przypaść do gustu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz