Mistrz apokryfu jest mianem niezwykle zacnym. Wszak w
literaturze za takiego może być uznany Bułhakow, którego bohater, skądinąd –
Mistrz, tworzy niezwykłą opowieść o losach Jeszui. Jednak, jak to bywa z
wielkimi tytułami, nie zawsze są one przyznawane trafnie. Z taką sytuacją zdaje
się, że mamy do czynienia w przypadku nowej prozy Jacka Dehnela – Matki
Makryny.
Historia Makryny Mieczysławskiej (lub,
zgodnie z metryką, Ireny Wińczowej), która ukuła swoją fałszywą legendę na
bazie szczątkowych doświadczeń własnych i powszechnej w środowisku polskiej
emigracji polistopadowej, przeszła od historii. Narracja w książce
przypominającej tę postać jest prowadzona dwutorowo: poznajemy w pierwszej z
nich monolog Makryny, oparty o jej opublikowane wypowiedzi, druga jest niejako
historią równoległą – poznajemy w niej losy Ireny, zubożałej po śmierci
męża-pijaka kapitanowej, która dostrzega szansę na lepszy los. Dehnel prowadzi
czytelników przez kolejne etapy historii obu (sic!) bohaterek i pokazuje
elementy historii, które przerodziły się w męczeńską narrację fałszywej
bazylianki.
Opowieść ta jest niezwykle ciekawa i
widać w niej ogromną pracę, jaką wykonał autor (której fragmenty opisuje w
posłowiu autorskim). Z drugiej strony od setnej strony może zacząć męczyć… Nie
chodzi tu o nadmiar cierpień ani o nazbyt (być może) precyzyjny opis wielu mąk,
jakich doświadczyła Makryna i jej siostry zakonne, lecz o wrażenie rozpadu
narracji. Ilość detali przytłacza i owszem, może ona korespondować ze stylem
apokryfów, jednak zostaje przekroczona pewna granica ich zdatnej do
przyswojenia ilości.
Wspomniany już żywot Jeszui jest tu
znakomitym punktem wyjścia, gdyż jest on apokryfem, który posiada znakomite
proporcje – ilościowe (detale) i jakościowe (fabuła). U Dehnela ilość przeważa
nad jakością. Niestety, bo książka początkowo sprawiała wrażenie niezwykle
intrygującej. Gdyby jednak autor zachował więcej cech formalnych apokryfu
(czyli – przede wszystkim – skupił się na samej fabule), z pewnością byłoby to
z korzyścią dla prozy.
Matka Makryna jest książką ciekawą, jednak nieco
„przedobrzoną”. Pomysł zestawienia dwóch biografii jest niewątpliwie znakomity,
co do tego nie można mieć wątpliwości. Budzić je może sposób opowiadania
przyjęty przez Dehnela – jest to, owszem, zamysł autorski, jednak nie każdemu
może przypaść do gustu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz