Dobra
fabuła thrillera winna być wartka niczym zdrój bijący z
przerwanej tętnicy. Taką zdaje się obiecywać informacja na
okładce nowej książki Mariusz Zielke – skandalizującej
(podobno) Formacji trójkąta. Czy
jednak jest to akcja pierwszego sortu?
Na początku należy sobie wyjaśnić
kilka rzeczy: nowa proza autora Wyroku nie jest niczym
odkrywczym ani powalającym. Swoją formułą nawiązuje mocno do
niedawno wydanej prozy Miłoszewskiego (Bezcenny) – jest
spisek, wykracza on znacznie poza granice nadwiślańskiego kraju; są
również uwikłani w owy spisek przedstawiciele władz z okolic
warszawskiej Wiejskiej oraz inne, niekoniecznie przyjazne wywiady
zagraniczne. Wszystko zaczyna się od morderstwa – z rąk
nieznanego sprawcy ginie szef warszawskiej giełdy; jego
niefortunnemu spotkaniu się z ołowiem towarzyszy zniknięcie
rejestru zamknięcia giełdy. Prace powzięte dla wyjażnienia tej
sprawy zaczynają budzić wątpliwości, gdyż dochodzenie zostaje
odebrane policji i przekazane wyższym, rządowym instancjom. Sprawą
tą zaczyna interesować się Bartek Milik, dziennikarz gazety
specjalizującej się w opisywaniu historii z parkietu rodem. We
wnikaniu w tę sprawę skutecznie pomaga mu przyjaciel z
dochodzeniówki i agentka ABW. Dzięki informacjom pozyskiwanym od
nich Milik szybko staje się liczącą siłą w światku publicystyki
śledczej; wzmacnia swoją pozycję w redakcji, zaczyna być
kojarzoną postacią.
Nie da się oprzeć wrażeniu, że
Formacja trójkąta opowiada ciekawą historię – akcja jest
wartka, jej zwroty faktycznie zaskakują, a zakończenie nie sprawia
wrażenia wziętego z sufitu; jednak, jak wiadomo, diabeł tkwi w
szczegółach – a tu Zielke zaczyna się gubić. Pęknięcia
pojawiają się gdy czytelnik zaczyna przystawać w fabule i
skupiać się na detalach. Pojawiać się tu zaczynają nieciągłości
i niedoróbki budzące rozczarowanie. Fabuła potrafi się rwać,
brakuje chwilami płynności i konsekwencji przyczynowo-skutkowej;
nad wyraz ciekawym przypadkiem jest kwestia listu gończego, którego
odium niemal przez cały czas akcji obciążeni są główny bohater
i pomagająca mu agentka rządowej agencji. Nie przeszkadza im to w
obecności na konferencjach prasowych, mniej i bardziej formalnych
spotkaniach z władzami i organami ścigania; zauważenie tych
elementów skutecznie odbiera radość lektury. Kwestie takie jak
zagubienie broni służbowej, przypadkowe morderstwo, ciągłe
powracanie do czasów wojen gangów z początku lat 90. minionego
wieku czy teczka, która nagle przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie
skutecznie dewaluują rozwój akcji; trudno je zauważyć, gdyż
autor co raz podtyka pod nos czytelnika nowe wątki, które, owszem,
prowadzą ku rozwiązaniu, lecz nie pozwalają się skupić na
szczegółach; sprawia to wrażenie ciągłego popędzania, jakoby w
obawie, że odbiorca dostrzec może pęknięcia w dekoracjach.
W Formacji trójkąta dużo jest
wdzięczenia się do nowych mediów; zbliża się przez to do
niezwykle wpływowego House of cards (i książki, na motywach
której powstał serial) – sytuacja ta sytuuje Milika w roli Zoe
Barnes, a agentkę Martę (której niemal brakuje nazwiska...) –
Francoisa Underwoodsa. Zagrywka ciekawa, jednak w sposób zbyt
uproszczony odwołująca się do polskiej sceny medialnej. Właśnie
ta hermetyczność środowiska zdaje się tu być z jednej strony
zaletą, a z drugiej – wadą. Czytelnik z łatwością odczytuje
nawiązania do polskiej prasy i mediów.
Poszukujący sensacji i opowieści
puszczających oko do teorii spiskowych, które twierdzą, że
polityka jest tylko przykrywką dla wielkich pieniędzy i interesów
szarych eminencji, znajdą w tej książce potwierdzenie swoich
przeczuć. Autor wyraźnie gra na tych relacjach, czego dowodem jest
notka na stronie poprzedzającej rozpoczęcie – emotikon może
sygnalizować dystans, ale i być przewrotnym potwierdzeniem. Gra na
niedomówieniach jest intrygująca, jednak ciągłe uderzanie w ten
sam dźwięk może zmęczyć. Najlepszym przykładem wyeksploatowania
motywu jest postać ojca głównego bohatera – pojawia się on
niemal jak widmo z Dziadów i po prostu patrzy; cóż z tego,
że oceniająco. Gdyby ten zabieg pojawił się w książce dwa-trzy
razy – miałby on odpowiednią wagę; pojawia się on jednak
zdecydowanie za często. A co najgorsze – ojciec, mimo tworzenia
mitu swego opornictwa za czasów słusznie minionych, okazał
się być mniej niechętny systemowi, niż przekazywał swemu synowi.
Mimo tej litanii niedoróbek książka ma
jedną, ogromną zaletę – akcję. Jest wartka i warta uwagi, co
nie jest tak oczywiste na gruncie literatury spod znaku trupa.
Bo ten pojawia się w książce niejednokrotnie, a sposoby
pozbawiania życia kolejnych bohaterów budzić mogą pewien zachwyt;
dosyć szczególny zachwyt. Po Formację trójkąta sięgnąć
warto, jednak nie należy się po niej spodziewać górnolotnych
myśli i precyzji godnej Joyce'a; przyjąwszy takie zasady nowa proza
Zielkego zapewnia dobrą rozrywkę. Naprawdę dobrą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz