Co
by się stało, gdyby do jednego garnka wrzucić iberoamerykański
realizm magiczny, Juliusza Słowackiego, Tomasza Manna i Olgę
Tokarczuk? Przyprawić to delikatną nutą J. M. Coetzeego (zwłaszcza
z ostatniej powieści), Marii Konopnickiej (z wierszami włoskimi) i
po trosze Cyprianem Norwidem? Cóż – wtedy, najprawdopodobniej,
wyklarowałaby się książka Magdaleny Bielskiej Miłość w
zimie. Jednak nie byłby to
pełen kształt. Całość jest ogarniana przez autorkę w sposób
ciekawy, melancholijny, ale z pewnością – wciągający.
Książka, uznanej już poetki, jest
opowieścią o Rundzie, młodej dziewczynie, nie czującej się na
swoim miejscu ani w swojej skórze; zarazem jest to historia jej
babci – zbliżającej się coraz szybciej do niepojętego
nieuchronnego kobiety, która chce zobaczyć w życiu coś.
Złożenie młodości i starości nie jest niczym nowym, jednak w tej
książce dochodzi do przenikania się tych dwóch światów –
młodość staje się starością; starość, jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, przeradza się w drugą, faktyczną
młodość. Dwie kobiety, reprezentujące zupełnie inne pokolenia,
wyruszają w kierunku Italii by tam zobaczyć to i owo, a potem
powrócić, pogodzone ze sobą, i oddać się bliżej nieokreślonemu
nieuniknionemu.
Wyprawa ta przypomina rite de passage – swoisty rytuał
przejścia który czyni z przechodzących go nowe byty. Wyprawa
ta, przywodząca na myśl Podróż do Ziemi Świętej z
Neapolu Słowackiego, jak i świadome afirmacje Marii
Konopnickiej w tomie Italia, buduje niepowtarzalny klimat
podróży. Jako że babcia może źle znieść podróż
lotniczą panie wsiadają do pociągu. W ustępach książki
poświęconych podróży pojawiają się liczne nawiązania do
Czarodziejskiej góry – opisy wspinaczki kolejowej są dosyć
oszczędne, jednak oddają dziwną, senną wręcz atmosferę
przemieszczania się. Tu też pojawia się Bielska-poetka –
krajobraz jest plastyczny, wciąga wyobraźnię czytelnika w ciekawą
grę znaczeń słów.
Bohaterki przewijają się przez różne
miejsca, jak chociażby bliżej nieokreślone sanktuarium z
superkatedrą (sic!), w którym dzieją się cuda, jednak znajduje
się ono w okolicy obszarów działania lokalnych watażków.
Dochodzi do strzelaniny a Runda zostaje postrzelona – przynajmniej
tak jej się wydaje. Ten fakt, wybitnie cielesny, pozwala jej na
rozpoczęcie długiej drogi ku zjednoczeniu physis i psyche,
tak charakterystycznego (opisywanego potoczyście przez wczesne
Gretkowską i Filipiuk) dojrzewania kobiecego.
Gdy trafiają na jedną z przesiadkowych
stacji kolejowych poszukują kogoś, kto podwiezie ich do miasta.
Stojące na parkingu taksówki są prowadzone przez mających
nieciekawy wygląd panów żądających za przewóz jednego obola, co
bohaterkom wydaje się być zbyt wygórowaną ceną. Do tego w
kabinach samochodów jest zbyt dużo różnego rodzaju gadów, które
wprawdzie nie przeszkadzają pasażerom, jednak w sercach i gustach
pań budzą oczywistą niechęć (wszak Charon nie miał dobrej
opinii...). Do miasteczka, dziwnym skrótem, dowozi je młody
kierowca, który nie oczekuje dużej zapłaty, a zarazem jedzie drogą
inną niż jedyny, podobno, prowadzący do miasta most.
Właśnie w takim świecie –
niedopowiedzeń, gry ze znaczeniami kulturowymi – dzieje się akcja
książki. Miejscowość przypominająca miasta z Anny Inn
Olgi Tokarczuk i Dzieciństwa Jezusa Coetzee'go jest światem
pomiędzy – zawieszonym w czasie i przestrzeni, odwracającym
ład. Są to swoiste zaświaty, w których genezyjska forma
(za Słowackim) może się zastać; starość młodnieje,
młodość dojrzewa; brakuje jedynie iskry, która przekuje ludzi w
anioły.
Mimo licznych, dosyć wyraźnych odwołań
literacko-kulturowych do greckich zaświatów i innych, wielkich
tekstów literatury polskiej i światowej, Miłość w zimie
jest opowieścią poetycką i niebywale pomysłową. Pełna
erudycyjnych nawiązań tworzy swój własny, eklektyczny świat, w
którym nie brakuje inwencji autorskiej. To połączenie puszcza oko
do koncepcji literatury popularnej, a zarazem tworzy opowieść
nietuzinkową dzięki talentowi autorki. Książka wprawdzie nie
powala powiewami świeżości literackiej, jednak sprawia, że
czytelnik po lekturze nie czuje się oszukany. Co więcej – jakby
to określił Piotr Skarga – ubogacony. Warto? Tak sądzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz