Bohater
literacki, dokonując autoanalizy literackiej, działać musi według
pewnego klucza. Obcowanie z szaleństwem, dotykanie rzeczywistości,
zwykłej lub nietuzinkowej, stać się może znakomitym przyczynkiem
do powstania opowieści o zapadaniu się w głąb lub powstawaniu z
upadku. Bohaterka Ostałowskiej, osoba nieprzystosowana, staje się
postacią zanurzoną w modernistycznym dandyzmie i stanie twórczej
nadświadomości. Połączenie tego z formą dziennika ioderwanie się
od strumienia świadomości, rozumianego jako tyrada słów, daje
efekt przynajmniej ciekawy.
Narratorka,
a zarazem jedyna postać w Oto stoję w deszczu ciała
Edy Ostałowskiej, jest postacią zanurzoną w dyskursie rozumianym
klasycznie, jako tekście przepełnionym, a zarazem przenikającym
się z kontekstem. Kompulsywna
narracja, prowadzona z przerażającą precyzją temu sprzyja – nie
na darmo podtytuł książki brzmi [dziennik studentki].
Jest to, momentami naiwna,
relacja z wewnętrznego zapadania się; zanurzania się w swojej
niedojrzałości i dodawania komentarza uwznioślającego ten stan.
Główna
bohaterka jest zanurzona w oceanie swojej kreacji; staje
staje się ona
nagle sensem jej życia. Przekracza granicę swojej prezentacji
zewnętrznej i zaczyna autentycznie żyć szaleństwem o jakie chce
być posądzana. Komentując
swoje działania czuje się
dobrze; utrwalając swoje przeżycia i afirmacje na kartkach zeszytów
przedstawia siebie jako twór hipertekstowy – będący chmurą
znaczeń i kontekstów. W jej
kreacji przenika się postawa Piotrusia Pana, nie chcącego
wydorośleć, z cywilizacyjnym
strachem przed dojrzałością i odpowiedzialnością. Narratorka
jest dwudziestoletnią kobietą która nie umie znaleźć swojego
miejsca w świecie. Za enklawę która może
jej pozwolić na przetrwanie
tej burzy dojrzałości obiera sobie dom wariatów. Przesiaduje pod
jego murami, spaceruje po parku z którego jest jednak wypędzana
przez obsługę bojącą się obcych.
Chcąc stać się faktycznie
uznaną za szaloną, zyskać status romantycznej jurodivej,
sięga głębiej po narzędzia
autokreacji – pozoruje obłęd (trudno to opisać inaczej), zbiera
narzędzia twórcze (sześć zeszytów) i udaje się do swojej ziemi
obiecanej.
Obserwuje
ona świat i dokładnie opisuje, na modłę Witkacego, stopnie
szaleństwa, reakcje na leki i środki psychoaktywne. Relacjonuje
stan do jakiego doprowadzają ją leki i pojawiający się faktyczny
obłęd. Bohaterka czuje się
Twórcą (przez duże T), a
im bardziej przekonuje się o swoim wybraniu, tym bardziej oddala się
od regulującego normy społeczeństwa. Staje
się pełnoprawną, ciałem i duchem, lokatorką domu wariatów.
Dopiero to powoduje niemal esencjalistyczne wyznanie zawarte na
przedostatniej stronie książki – sztukę tworzą ludzie szaleni,
a sam akt tworzenia – nie jest aktem radości lecz bólu. Ten,
niemal modernistyczny truizm, staje się, w kontekście narastania
szaleństwa płynącego ze
stron książki, przebiciem wielkiego bąbla. Bolesnego, chociaż
wpadającego w niemożebną pretensjonalność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz