sobota, 30 marca 2013

Jacek Dehnel - Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu




Jacek Dehnel, autor dosyć poczytnych książek z gatunku non-fiction-familly-fiction, pisze felietony między innymi dla „Polityki” oraz portalu Wirtualna Polska. Większość z nich wiąże się z bibliofilstwem i spaczeniem literackim autora. Włóczy się on po ciemnych zaułkach i wynajduje w nich antykwariaty oraz składy staroci, z których krakowskim targiem, wytargowawszy możliwy rabat, wytachuje białe, siwiejące, ale i całkiem normalne, acz ciekawe w swojej dostępności, kruki. I o nich też pisze. A pisze całkiem lotnie.
Najprawdopodobniej na fali licznych publikacji przetwórczych i zbierających wszystko w jedną całość, wydawanych przez współczesnych polskich autorów, Jacek Dehnel postanowił zaznaczyć swoją obecność na rynku. W niemal dwa lata po docenionym Saturnie publikuje nową książkę. Zdawać by się mogło – eseistyczną. Jednak nie; jest to zbiór mniej lub bardziej ukrywających swoją rzeczywistą tożsamość felietonów miłośnika książek z laseczką w dłoni. Jego zamiłowanie do przeszłości skupia się na starych książkach, bowiem to one, różnego rodzaju cimelia, są powodem tworzenia swoistego raptularza (albo i tezaurusa) w obrębie przeznaczonym do zaczernienia dla niemłodego, acz wciąż zaliczającego się do młodzieży, pisarza. Pisze on o znalezionych książkach, często wydanych tylko w kilku egzemplarzach, które zawierają treści niezwykłe i ciekawe. Pisze z przekąsem, świadomie i błyskotliwie, często z wyczuwalnym poczuciem wyższości.
Zawsze zaznaczone jest wyraźne ja. Brakuje tym tekstom jeszcze sporo do wypowiedzi byłego prezydenta trzeciej RP, jednak obecność Jacka Dehnela jako pomiotu czytającego jest tu niepodważalna. Zabieg ten, z całą pewnością świadomy, umożliwia autorowi-czytelnikowi pisanie o swoich wrażeniach lekturowych w sposób, jakiego nie powstydziłby się eseista. Zarazem zachowuje kontakt z rzeczywistością, niezwykle ważny dla felietonistów kolumnowych. Pojawiają się zatem bieżące wydarzenia polityczne, święta, czy inicjatywy społeczne. Wszystko to jednak jest w tle, a na pierwszym planie pozostaje autor i kolejna książka pod jego pachą. To wszak subiektywne, barthesowskie podejście do lektury jako rozkoszy zaspokajania braku prowadzi Dehnela na peryferia literatury, na której wszystkożerca książkowy znajdzie dla siebie niejeden smakowity kąsek. 
Kąsków bowiem tu cały stół szwedzki. Od historii o pisarzach bardziej znanych, do tych mniej znanych; od opowieści o ofiarach do opowieści o katach. A to wszystko wyciągnięte jest z kart książkowych. Ze sporą maestrią, ale i pomysłem.
Wydając zbiór wcześniej opublikowanych tekstów autor niestety nie pokusił się o próbę zatuszowania tego. Pojawiają się w nich informacje o tym, że tekst ów ukazuje się później, niżby autor planował, albowiem zdarzyło się coś, co powoduje, że felieton ten, który czytelnik czyta, objawi się w formie przeznaczonej do lektury dla mas szerszych za tydzień. Albo za dwa. Razić to nie musi, ale sygnalizować może czytelnikowi, że może być delikatnie kiwany. Czekając bowiem na coś nowego, otrzymuje strawę drugiej świeżości, a do tego niefabularną.
Nie twierdzę, że to, co serwuje nowa książka Dehnela jest złe, słabe, czy nie. Bynajmniej! Zbiór ten jest nietuzinkową przestrzenią wyrażenia miłości do książek. Jako szanujący się bibliofil, laureat paszportu Polityki nie wyciąłby na drewnianej, oprawionej w skórę okładce serduszka przebitego piórem. Robi to jednak w formie pisanej. Błyskotliwej, z ogromną ilością treści intertekstualnych i radosnych puszczeń oka do czytelnika. Wszak nie samym tekstem żyje czytelnik.

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie taki odgrzewany kotlet. Nic szczególnego. Oczywiście z braku pomysłu można przeczytać ale z drugiej strony szkoda czasu kiedy tyle fajnych książek jest wokoło. Z drugiej strony zdarzają się jeszcze większe gnioty :D Ale cóż czytaj o tym i się nie załam...

    OdpowiedzUsuń