niedziela, 2 czerwca 2013

Zyta Oryszyn - Ocalenie Atlantydy

 

Pisanie o okresie stalinizmu, czasie, który Andrzej Kijowski określał jako sześciolecie, jest trudne nie tylko z powodu powszechnego wartościowania. Problem leżeć może w świadomości źródeł, pojawianiu się ewentualnego resentymentu, ale i przedkładaniu dużej historii nad historię małą. Między tymi kategoriami balansuje w swojej książce Zyta Oryszyn, pisarka późnego debiutu, której Ocalenie Atlantydy wydał Świat Książki.
Historia przedstawiona w książce jest płynna – to, niemal Baumanowskie określenie znakomicie oddaje charakter formy fabularnej zaproponowanej przez pisarkę. Nie ma tu bohaterów głównych, wszystko jest zawieszone w dążącej do krzepnięcia tymczasowości. Dwoma punktami centralnymi powieści są elementy kułackie, a i kapitalistyczne oraz wybitnie socjalistyczne. Pierwszym z nich jest kamienica, położna blisko granicy z Niemcami, zasadniczo poniemiecka, w której osadzeni (sic!) są bohaterowie. Drugim – umieszczenie wewnątrz owego budynku krzepiącego napisu Niech żyje i rozwija się władza ludowa. Przez soczewkę tych dwóch tworów autorka obserwuje ludzi rzuconych na nowy grunt; niekoniecznie, według nich, przyjazny.
Bohaterowie są wysiedleńcami, przyjechali w transportach z Kresów, by zasiedlić ziemie odzyskane, które wszak terenami piastów były, a więc naszemi. Tworzy narrację o historii z poziomu jednostek zamkniętych w nowym obszarze świata, czujących ciągłe zagrożenie, znajdujących wciąż pamiątki po minionej wojnie. Ludzie ci, mniej lub bardziej świadomie, starają się odtworzyć, na podstawie skrawków historii i przedmiotów zostawionych przez wcześniejszych mieszkańców kamienicy, którym narodowość uniemożliwiała na zachowanie swojej, często dziedziczonej, własności. Znajdując nowe przedmioty, urastające często do roli artefaktów, ludzie nawykli do życia na wsi albo w małym miasteczku na obszarze dawnej Polski B stykają się z cywilizacją w czystej formie. Dylematy, niemal moralne, dotyczące posiadania małej komórki w domu zamiast wygódki, pomimo swojej śmieszności, pokazują zderzenie dwóch światów, jakże jasno zarysowanych w koncepcjach administracyjnych polskiego dwudziestolecia międzywojennego, które nie przystając do siebie, nagle musiały wejść w relację symbiozy, nie zawsze przebiegającą bezboleśnie.
W świecie, który już nie istnieje, Oryszyn umieszcza też władzę. Ta właśnie władza jest czymś niedookreślonym, zawieszonym w przestrzeni, a jej okazjonalnie ukazujące się macki w postaci funkcjonariuszy tejże z promilami we krwi i karabinem pod pachą, którzy bardziej liczą na to, że dzięki autorytetowi władzy będą mogli coś sobie przywłaszczyć, niż na to, że zaprowadzą ład, są żywym dowodem na brak chęci współpracy ze strony obywateli. Z kolei sołdaci, których obecność jest zawsze niepożądaną, są wiecznym, bezdyskusyjnym zagrożeniem. Mimo roli wyzwolicieli są oni bliżsi oprawcom; echo wspomnień z lat wcześniejszych odbija się wciąż o ściany tejże, poniemieckiej kamienicy. Wydarzenia opisane rozgrywają się na przestrzeni lat, jednak widmo ponownej obecności żołnierzy z czerwoną gwiazdą na czapce spędza sen z powiek bohaterom.
Pogłos z zachodu pojawia się w książce wciąż – nie tylko w obszarze przedmiotów, ale i planów. Nadają radioodbiorniki odbierające Radio Londyn, w rozmowach przewija się pragnienie ucieczki na zachód, chęć znalezienia wolności dla siebie. Nie jest to jednak umieszczone w centrum książki. Osią jej jest próba zaasymilowania się w nowej rzeczywistości; proces ten odbywa się bowiem w trójnasób – na gruncie geograficznym (nowe miejsce), cywilizacyjnym (wspomniane zderzenie Polski A i Polski B [tu – ziem poniemieckich]) i ideologicznym (kresy jako obszar romantycznej afirmacji dziewiętnastwowiecznej). Każdy z tych obszarów nieprzystosowania generuje nowe treści, które pogłębiają odbiór książki o nowe podteksty. Z kolei ta wielość uniemożliwia jednoznaczne wskazanie tego-co-należy-ocalić. Jednak, ze sporym przekonaniem, można stwierdzić, że wartość ta nie jest materialna.
Ocalenie Atlantydy Zyty Oryszyn to książka nietuzinkowa. Tworząc glosę do polskiej historii powojennej pokazuje nową, bardziej przekonującą, historię o Samych swoich; ludziach wykorzenionych, niepewnych jutra, ale i pragnących stabilizacji. Niestety – idąc za Różewiczem – takiej nie zaznają aż do czasów naszej małej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz