niedziela, 24 marca 2013

Czesław Miłosz – Góry Parnasu




Książka pogrobowa, do tej pory znana jedynie w kręgach literaturoznawców; jej istnienie, nie do końca jasne, jest obarczone ciężarem przeszłości i teraźniejszości autora. Forma, której autor nie uznaje za wystarczająco dostojną i szlachetną, wstydliwa dla wielkiego poety, okazała się być niewystarczająca. Mimo tego trzecia książka fabularna polskiego Noblisty – Czesława Miłosza
– w końcu ukazała się na polskim rynku wydawniczym.
Parafrazując Miłoszowskie credo poetyckie stwierdzić można, że to, co zawarte jest
w Górach Parnasu „prozą do końca nie jest”. Fabuła w książce jest szczątkowa – służy ona jedynie do wytworzenia sztucznej sytuacji nadawczej, która pozwalałaby na przedstawienie poglądów samego autora. Jest to proza czy traktat filozoficzny?
W świecie, w którym funkcjonuje przesyt życiem, a zarazem niemal zupełnie eugeniczna rzeczywistość, w której większe zagrożenie stanowi śmierć z własnej ręki, niż zgon spowodowany chorobą lub w wyniku działania osób trzecich, największym mordercą jest nuda i brak poczucia sensowności. Państwo wprawdzie wprowadza narzędzia regulujące ten negatywny proces, jednak poczucie bezsensu pogłębionego przez sztucznie narzucone regulacje populacji powoduje jeszcze większy spadek morale mieszkańców.
Tytuł nawiązuje w sposób oczywisty do sztucznie wytworzonej przestrzeni klasztoru, miejsca dumania, w którym artysta może faktycznie oddać się twórczości. Zbytni tłok świata,
w którym mieszkają osoby deklarujące te same wartości powoduje przesyt i miałkość. W masie średniaków trudniej jest wychwycić jednostki genialne, wszak krzywa Gausa nie jest narzędziem niesłusznym. Co gorsza – powszechność dostępu do obszaru do tej pory zarezerwowanego dla wybrańców muz skutkowała zalewem populacji, która skutecznie obniża poziom większości.
Sztuczne podtrzymywanie wysokiej populacji twórców owocuje ich eliminacją – tajne organy państwa skutecznie wykonują swoją pracę, powodując, dosyć nieświadomie, jeszcze dotkliwsze obniżanie poziomu mieszkańców gór.
Tekst jest zbyt rozczłonkowany by nazwać go spójną prozą. Jest to zbiór tekstów opisujących świat, zbiór głosów dotyczących sytuacji w książce; nie jest to jednak coś, co według kategorii literackich nazwać by można było powieścią. Miłosz łamie ciąg narracji – każdy z rozdziałów jest formą prezentacji jego poglądów. Odbiega od opowieści na rzecz zbioru traktatów narracyjnych. Zaistnienie tej książki w świecie przyszłości – świecie science-fiction – jest próbą wyjścia autora z impasu językowego. Używa on narzędzi wytworzonych przez Witkacego – prozy absurdu, nowego języka, wychodzenia poza ramy języka poważnego. Powołując się na formę literatury oderwanej od rzeczywistości Miłosz pozwala sobie na niepoważność, która w poważnym świecie może stać się śmieszna, ale w świecie traktowanym z przymrużeniem oka wyłamanie się z kształtu narzuconego nie jest niczym nagannym. Noblista sięgając po taką właśnie formułę zyskał nowe pole ekspresji. Widząc świat, w którym powszechność działalności artystycznej była przytłaczająca, a poziom tejże był odwrotnie proporcjonalny do ilości parających się służbą muzom, Czesław z Miłoszów przeżywał szok. Wychowany na romantycznych ideałach poety, doświadczony przez szczytne ideały państwa demokracji ludowej w Berkley, w którym to przebywał w czasie pisania Gór Parnasu, w nowej sytuacji doświadczał szoku poznawczego: młodzi ludzie, zachwyceni ideałami socjalistycznymi, hołdowali regułom demokratyczno-ludowym, ale i twórczym – każdy wszak mógł być twórcą.
W takim świecie nazwanie rzeczy po imieniu nie pozwalałoby na utrzymanie siły przekazu. Miłoszowe gromienie ex cathedra, powszechne wśród kadry profesorskiej amerykańskich uniwersytetów w czasie rewolucji obyczajowej, zatonęłoby w morzy podobnej, niestety – powierzchownej – krytyki. Jednak sięgnięcie po nowy język, język niepoważny, wchodzący niejako w relację z mową jurodiwych, pozwalał na opisanie nowych przeżyć w sposób operujący w obszarze śmieszności, a zarazem nienarażonym na wyśmianie poprzez sformułowanie myśli w konwencji niepoważnej. Ta przestrzeń umownego Hyde Parku pozwala autorowi na wypowiedzenie treści nowych – krytykę zaślepienia ludzkiego, głupoty propagowanej przy powszechnym przyzwoleniu, czy też doraźności promowanych wzorców kulturowych i filozoficznych.
Miłosz przedstawia w tej książce swoje credo literackie i filozoficzne. Góry Parnasu stać się mogą miejscem przedstawienia jego stosunku do literatury, podług którego parać się rozmową z muzami mogą jedynie wybrani przez nie. Ciągłe zagadywanie tych boskich stworzeń powoduje ich zagadanie, odwrócenie uwagi od rzeczy naprawdę ważnych – od prawdziwej twórczości. Sztuka staje się tu pewnym rodzajem tabletki Mutri Binga, która odbiera strach przed odrzuceniem i obdarza odwagą i pewnością siebie. Skojarzenie z Witkiewiczem-synem jest tu niemal oczywiste. Pomijając kwestie biograficzne (Miłoszowa proweniencja katastroficzna, wspólna z autorem Pożegnania jesieni), trzecia proza Noblisty jest zabawą z literaturą na miarę Nienasycenia. Podobnie jak wrześniowy samobójca tworzy tekst, który do zaistnienia potrzebuje formy prozatorskiej. Jego obecność pozwala na eksperymentowanie z formą (które po Pałubie zadomowiło się w polskiej literaturze), wskazywanie pęknięć w niej oraz na wychodzenie poza granice wyznaczane przez potencjalną opowieść. Bo ta właśnie potencjalność jest w tekście niezwykle istotna.
Wspomniane już Nienasycenie może być uznane za filozoficzne wyznanie Witkacego. Podobnie sytuacja przedstawia się tutaj. Miłosz, mimo iż wcześniej przedstawił pokusy, jakimi nęci idea socjalistyczna w Zniewolonym umyśle, w prozie pokazuje się stanowiskiem ofensywnym. Przedstawia on świat spaczony przez powszechność dostępu do pewnych dóbr, ale i antypacyfistyczne podejście, swoistą brutalną eugenikę, która pozwala dopatrywać się w konfliktach zbrojnych naturalnego katharsis społeczeństwa. Jednak ta brutalność poglądów pisarza ma sens jedynie w kontekście, rzec by można – w sosie, który wytworzyły środowiska pacyfistyczne w latach 60. i 70. w Stanach Zjednoczonych, a które autor mógł obserwować w swoim otoczeniu.
W tekście wprowadza ciekawą koncepcję biowładzy, którą rozwijał przez wiele lat Michael Foucault. Władza sprawowana nad społeczeństwem zamieszkującym świat gór Parnasu w pewnym momencie zaczęła stosować przymusową czystkę w społeczeństwie, której klucz pozostawał nieznany, jednak hipoteza wiążąca te zniknięcia z miałkością podmiotów dotkniętych tym procesem nie daje spokoju czytelnikowi ani narratorowi. Niepewność podsycana przez ostatniego pozostawia ten element niewyjaśnionym.
Ciekawostką związaną z tą książką jest jej objętość. Tekst napisany dłonią Noblisty ma około 70 stron. Przedmowa i posłowia – niemal tyle samo. Tworzą one częściowo kontekst dla książki, a zarazem nakierowują na pewną interpretację tekstu. Interpretację różniącą się, moim zdaniem, od tej, którą przedstawiłem w tych akapitach. Czy to dobrze, czy to źle – nie wiem. Niechaj niejaki Stanley Fish rozstrzygnie.
Góry Parnasu nie są prozą. Proza jest tylko punktem zaczepienia tej książki w przestrzeni literatury. Jest to w rzeczywistości niezwykle subtelny i krytyczny traktat filozoficzny, w którym Czesław Miłosz przedstawia swoją własną filozofię. Co prawda odbitą w czerwonym lustrze upstrzonym kwiatami, to jednak wciąż niezwykle ciekawą i, co nie mniej frapujące, niezwykle romantyczną. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz