poniedziałek, 31 grudnia 2012

Orhan Pamuk – Pisarz naiwny i sentymentalny



O klasie Orhana Pamuka nie ma sensu dyskutować. Jest to turecki autor o niepodważalnym autorytecie którego książki rozchodzą się w ogromnych nakładach. Nie zawsze to jest jednak potwierdzeniem jakości pisarstwa; za takowe uznać można z pewności przyznanie mu literackiej Nagrody Nobla. W swoich rozważaniach na temat dwóch typów pisarstwa przedstawia swój program – zarówno czytelniczy, jak i pisarski.
Centrum cyklu wykładów stanowi niewątpliwie powieść Anna Karenina Lwa Tołstoja. Gdyby tego było mało, za najważniejszy dla jego rozważań element Pamuk uznaje scenę podróży pociągiem do Sankt Petersburga. Analizuje wszystkie drobne opisy znajdujące się w tej scenie, przedstawia czytelnikom (słuchaczom?) swoją interpretację tekstu, ale i odnosi się do kanonicznych tekstów traktujących o jednej z najbardziej popularnych książek Tołstoja.
Najważniejszym pytaniem stawianym przez Pamuka wydaje się być granica między widzialnym a opisanym. Bardzo sprawnie przekształca on początek Ewangelii św. Jana i stwierdza, że na początku było Słowo, ale potem trzeba było przekształcić je obraz. Krążąc w swoich rozważaniach wciąż wraca do opozycji przedstawienia i opisu, różnic, jakie z niej wynikają, ale i konsekwencji – zarówno dla czytelnika, jak i autora. Odnosi się do nurtu literatury popularnej, zastanawia się nad kwestią naiwności i sentymentalności, w tym przypadku również autorskiej, jak i czytelniczej.
Niezwykle ciekawe w tej książce jest rozszerzenie obszaru opisu czynności pisania powieści poza obszar biurka autora. Sam Pamuk, jako pisarz, odwołuje się niejednokrotnie do stawianych mu pytań o autentyczność wydarzeń i przeżyć; granicę, jaką stawia papier i pióro przeżyciom pisarskim. Nie odpowiada przy tym jednoznacznie; podkreśla niemożliwy do zanegowania wpływ, jaki na autora miały jego osobiste przeżycia, ale zarazem zaznacza obecność świadomości autora w procesie pisania. Przedstawia on autora jako rozdwojonego między sobą a postaciami literackimi. Zarazem zrzuca ze sporą dozą pewności tego typu rozważania na barki badaczy operujących w obszarach psychoanalitycznych.
Ciągłe krążenie dookoła sceny w której Anna Karenina wsiada do przedziału pociągu i rozpoczyna podróż pokazuje, jak wiele treści można wyłuszczyć z krótkiego fragmentu prozy. Również na własnym przykładzie pokazuje, jak wielowarstwowe okazać się mogą postacie i jak wiele skojarzeń mogą wywoływać sceny w umyśle autora. A, co chyba najważniejsze, jak trudno zawrzeć wszystko to w słowach.
Teksty, mimo iż bazujące na treści wykładów harwardzkich, są niezwykle eseistycznymi prezentacjami myśli. Zdania serwowane przez Orhana Pamuka nie są obciążone mądrymi terminami znanymi z wykładów literaturoznawczych – jest on niezwykle przejrzysty i miły dla czytelniczego oka. Tworzy on raczej opowieść niż wywód. Zachowując płynność opisu nie męczy; pozwala wielokrotnie zapomnieć o tym, że prezentowane teksty są oparte o treść wykładów. Tłumacz z kolei również zasługuje na pochwałę – oddanie lekkości języka nie jest aż tak oczywiste.
Stambulski autor odwołuje się w prostej linii do tradycji akademickiej krajów anglosaskich, opartej o lekkość myśli i jej trafność. Podobne fragmenty wywodów można spotkać w Elizabeth Costello Johna Coetzee'go – opowiadające o problemie, a nie rozważające go. W podobny sposób pisze Umberto Eco, chociażby w swoich zbiorach Zapiski na pudełku od zapałek. Pamuk sam przyznaje się do tego, że większość tekstów powstała w czasie spędzonym w kawiarniach, poczekalniach lotnisk i miejscach przejściowych. Uderza w nich niesamowita nieśpieszność i łatwość mówienia. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, jakoby był to swego rodzaju pisarski manifest Pamuka. Wielokrotne odwoływanie się do twórczości, widoczne w esejach Inne kolory tu ma inny charakter – przedstawia on swoje pisanie jako coś niezwykle intymnego, ale zarazem oddanego czytelnikom.
Pisarz naiwny i sentymentalny Orhana Pamuka jest zbiorem eseistycznym najwyższych lotów. Lekkość języka i poważne podejście od problemu naukowego czystej wody sprawiają że niezaznajomiony z językiem naukowym czytelnik zrozumie cały przekaz zawarty w tekście. Przy tym czytelnik nie czuje się jakby był prowadzony za nos ani przekonywany do czegoś wbrew swojej woli.

sobota, 29 grudnia 2012

Sylwia Chutnik - Cwaniary



Cwaniactwo jest w cenie – o tym mówią gazety odmieniając to słowo na wszelkie możliwe sposoby. Oklepane wyrażenie, niegdyś o znaczeniu jednoznacznie negatywnym, dzisiaj stało się neutralne. I wcale nie chodzi tu o salceson (tak bowiem określa się to słowo w gwarze warszawskiej)! Ten, mimo iż pozornie przaśny, nie jest produktem łatwym do oszukania za sprawą kawałków mięsa w środku. Tak samo bohaterki; nie są to postacie szczególnie rzucające się w oczy za sprawą swojego sprytu i kombinatorstwa (tak rozumiane jest cwaniactwo w polszczyźnie ogólnopolskiej), jednak one cechuję się zarówno sprytem, jak i wyższymi pobudkami.
Sylwia Chutnik tworzy narrację dotyczącą czterech kobiet – wdowy w ciąży, prawniczki chorej na raka i znoszącej przemoc ze strony męża kury domowej zamkniętej w złotej klatce. Halina, Celina, Stefania i Bronka, a zwłaszcza dwie pierwsze zajmują się nad wyraz szlachetnym procederem – spuszczają łomot mężczyznom, którzy nie okazali im szacunku jako kobietom, chociaż ich spektrum wendetty rozszerza się znacząco o pobudki finansowe (dotyczy to zwłaszcza pozostającej w niezbyt ciekawej sytuacji finansowej, dopiero co owdowiałej, kobiecie). Są wciąż skupione na szukaniu fallocentrycznego ostrza zła skierowanego w stronę niewieścią, a dzierżonego przez mężczyzn. Żadna z nich nie wygląda na niebezpieczną, wszystkie są pozornie niegroźne. I ta pozorność potrafi zgubić. I gubi bardzo skutecznie.
Główną bohaterkę, Halinę, poznajemy w kluczowym dla jej życia momencie. Mającą niedługo urodzić czytelnik spotyka w momencie jej owdowienia. Jej partner, zamordowany przed własną klatką schodową, jest bardzo ważną dla fabuły postacią, o czym czytelnik przekonuje się dopiero pod koniec książki.
W powieści pojawia się również niemożliwa do zanegowania kwestia warszawskości, a raczej deklaracji utożsamiania się narratorki z Mokotowem i Bródnem. Te dwie dzielnice przyświecają historii – jedna jako współczesny obszar przeznaczony dla elity; druga jako wylęgarnia biedy i patologii. Zderzenie tych dwóch obszarów tworzy ciekawe więzi między bohaterkami związanymi z tymi dwiema dzielnicami.
Cwaniary są ciekawie skonstruowaną książką. Z jednej strony nie jest to opowieść o niczym, bo fabuła jest, i to bardzo dobrze zarysowana. Z drugiej strony – połowę książki wypełniają mało istotne elementy będące tylko przerywnikami w toczeniu się, początkowo przebłysków, głównego wątku. A tym jest zemsta rozumiana trojako – jako odwet na mężu przyjaciółki, próba rozwiązania kwestii wyburzenia kamienicy i osobista, chociaż jeszcze niepewna, zemsta. Każda z tych motywacji prowadzi do konkretnego rozwiązania; każde z nich jest niespodziane – cele po trosze się przenikają, a ich realizacja wpływa mocno na bohaterki.
Wspomnianymi przerywnikami są sceny spuszczania łomotu tym, którzy odnieśli się niewłaściwie do którejś z bohaterek, albo do kobiet w ogóle. Często jest to odwet brany po odczekaniu na odpowiednią okazję; wiele z historii wtrąconych należy do przeszłości, ale są one przywoływane jako kontekst do bieżących, dla czasu książkowego, wydarzeń. Mimo silnej presji przemocy fizycznej, w książce pojawia się figura opadania z sił. Bohaterki, mimo odnoszonych w potyczkach sukcesów, dostają coraz mocniejsze cięgi od swoich przeciwników. U jednej wiąże się to z postępującą ciążą; u drugiej – z postępującym nowotworem. Jest to jednak tylko przyczynek do stworzenia trzech typów postaw, nad którymi chce w swojej książce skupić się Chutnik.
Pierwszy z nich to model przeżywania ciąży i prób usankcjonowania pewnego modelu, który powinna realizować kobieta brzemienna. Obserwacja ta jest cenna, gdyż uświadomić może czytelnikowi jak daleko posunęła się Foucaultowska biowładza mająca służyć rodzeniu jak najzdrowszych potomków – społecznie krytykowane palenie w ciąży, niemile widziana samodzielność, użalanie się i propozycje niezbyt szczerej pomocy ze strony osób bliskich. Zderzenie tych założeń z hipokryzją i wolą pozostawienia cudzych problemów za sobą staje się ciekawą konkluzją podsuwaną przez książkę.
Drugim modelem jest sposób przeżywania choroby – czy nowotworowej, czy to dysfunkcji w rodzinie. Zestawiona jest tu rola porażonego przypadłościami takowymi z rzeczywistością oraz wolą samego zainteresowanego (tu – zainteresowanych). Autorka na czoło wysuwa poczucie niezrozumienia i nieszczerość w pocieszaniu, ale i w przeżywaniu swojej choroby. Gdy bohaterka nie jest w stanie już sama udać się po zakupy – z powodu swojego złego samopoczucia lub stanu zdrowia (co okazuje się tu nie do końca tożsame) – robi zakupy przez internet. Zanurzając się w luksusie czuje pustkę i samotność. Nie jest w stanie być szczera w relacjach ze swoimi przyjaciółkami. Będąc singielką pozostaje sama ze swoim dramatem. Podobnie ma się sprawa w przypadku ofiary przemocy domowej. Społeczna rola wiernej żony znoszącej złe humory męża okazuje się ją przerastać; chociaż nie ma w niej woli buntu, to jednak chciałaby być od tego wolna.
Trzecim schematem jest przedstawienie mechanizmu wiodącego do samobójstwa. Pojawia się on dwukrotnie w książce i za każdym razem odwołuje się wprost do postawy honorowej, chociaż też wiążącej się w pewien sposób z ucieczką – czy to przed bólem, czy to przed utratą godności. Mechanizm przygotowania, odchodzenia wewnętrznego, godzenia się ze światem – obserwacje i opowieść, jaką serwuje Chutnik w tej kwestii są znakomite.
W książce uwagę przykuwa niezwykły język powieści. Jest on niezwykle spokojny i stonowany, pozbawiony piskliwości mówienia o emocjach i pompowania przeżyć. Zachowując śpiewność raczej utula on do snu i wprowadza w delikatny, oparty na rytmie trans, niż zmusza do empatycznej lektury. Sam słuch językowy Chtunik jest niesamowity – tworzy ona swój własny, oparty o podsłuchane formuły język, który jest o wiele bardziej spójny niż ten, który można usłyszeć (sic!) w dwóch pierwszych książkach Doroty Masłowskiej. Jest on momentami potoczysty, jednak wciąż w pełni kontrolowany i używany w zależności od sytuacji. Taka świadomość literacka rzadko zdarza się u pisarzy – niezależnie od ich wieku. Tu – stanowi niewątpliwie mocną stronę książki. Również kontekst wyburzenia kamienicy przywodzi na myśl Miasto Ł. Tomasza Piątka.
Jako kontekst również warto wskazać polskość imion bohaterek – nie dość, że są one mocno zakorzenione w tkance językowej i historycznej, to również mogą być nawiązaniem do często przyjmowanych w powstaniu warszawskim imion-przydomków. Takie podejście tworzy ciekawą grę z treścią, zwłaszcza, że bohaterki są niejako na wojennej ścieżce z tymi, którzy są przeciw im (albo chcą wyburzyć kamienicę). Również pojawiający się raz po raz negatywny stosunek do obrzędowości i powierzchowności, z jaką jest ona realizowana wskazuje po raz kolejny na spostrzegawczość i kreatywne przetwarzanie zaobserwowanych faktów kulturowych.
Nie da się zaprzeczyć, że nowa powieść Chutnik jest powieścią o kobietach. O ich rolach społecznych, presji wywoływanej przez społeczeństwo i oczekiwaniach, jakie takowe ma. Opowiada z perspektywy kobiecej, jednak w formie sugestii, przedstawienia sposobu przeżywania czegoś, co na zewnątrz może wyglądać inaczej. Tworzy niejaką glosę do tego, co kojarzyć można jako ugruntowany społecznie ideał matki-Polki. Co ciekawe – Polki nie potrzebującej na gwałt oparcia.
Cwaniary Sylwii Chutnik są książką nietuzinkową i wielowarstwową. Z jednej strony jest to opowieść o zemście i sile pozornie słabych kobiet. Z drugiej strony staje się ona historią opowiedzianą zza drugiej strony barykady emocjonalnej. A ta okazuje się być wyższa, niż mogłoby się wydawać.

środa, 26 grudnia 2012

Lidia Ostałowska – Bolało jeszcze bardziej



Zbiory reportażowe cieszą się coraz większą popularnością. Wielość możliwości przy wyborze prasy codziennej i cotygodniowej zmusza czytelników do selekcji. Ta odbywa się często kosztem perełek znajdujących się pośród innych artykułów o tematyce niekoniecznie interesującej czytelnika. Jednak w przypadku Lidii Ostałowskiej nie ma żadnych ale, często pojawiających się przy tego typu reprodukcjach.
Bolało jeszcze bardziej jest opowieścią o traumie w dwunastu odsłonach. Każda z tych odsłon to reportaż opublikowany wcześniej w ramach Gazety Wyborczej lub dodatków do niej. Lidia Ostałowska przedstawia w świat obrzeży – ludzi odłączonych od szans na normalność, skazanych na porażkę i dotkniętych traumą. Każde z tych opisywanych przeżyć jest inne. Są to opowieści o życiu w blokowiskach, próbie wychodzenia z biedy, traumie kazirodztwa i dzieciobójstwa. Łączą je tylko dwie rzeczy – ciężar tematu i kunszt dziennikarski.
Mimo pozoru reportażu, autorka wychodzi poza utarte schematy gatunkowe i poszukuje nowych metod opisu. Zahacza przy tym o formułę zbliżoną do opowiadań – tworzy ona opowieści, oparte o własne obserwacje i rozmowy. Apogeum takiego podejścia pojawia się w tekście Z tatą. W praktyce jest to realistyczna opowieść pierwszoosobowa której nie brakuje niczego do uznania jej za krótką formę narracyjną. Z drugiej strony – są znakomite felietony o sprawach głośnych – śmierci Magika i rodzinie mordującej swoje nowonarodzone dzieci. Mimo faktu niezaprzeczalnej bezstronności, Ostałowska w tych tekstach jest szalenie restrykcyjna. Skupia się wyłącznie na kwestii opisywanego problemu; relacje przez nią tworzone są surowe. Pozwala sobie jedynie na dostosowanie formy i języka do przedmiotu opisu, co widać w reportażu opisującym historię lidera Paktofoniki; świadczy to o kunszcie i słuchu językowym autorki.
Nie da się zaprzeczyć temu, iż obserwowane przez Ostałowską obrazy są smutne. Dotykają obrzeży, obszarów najchętniej pomijanych i pozostawianych bez ingerencji. Stara się ona w tych sytuacjach dostrzec początek problemu, a nie tylko jego konsekwencje. Drąży i nie stawia żadnych tez obarczających swoich rozmówców. Poszukuje prawdy i nie waha się prezentować jej najmniej estetycznego oblicza, o ile ono najbliższe prawdzie.
Mozaika tworzona przez Lidię Ostałowską jest bolesna. Nie oznacza to jednak że jest zafałszowana – bolesna autentyczność sprawia że czytelnik ma wrażenie stąpania po potłuczonym szkle; różnokolorowym, rozbitym, pozostawiającym odłamki i trudnym do usunięcia. Nie zmienia to jednego pewnika – Bolało jeszcze bardziej jest prezentacją najlepszego polskiego dziennikarstwa. Najlepszego, bo bolesnego i pochylającego się nad tym, co czytelnik zostawiłby za sobą.

wtorek, 25 grudnia 2012

Krzysztof Kasa Kasowski – Kontrakt




Rzadko się zdarza żeby muzyk pisał powieść. Do tego powieść ciekawą. Zazwyczaj są to średnio lotne opowieści o tym, jak się tak ustawić w życiu, by wyjść na tym dobrze. Krzysztof Kasowski, znany jako K.A.S.A., stworzył opowieść o dojściu do kariery pewnego ciekawego muzyka, Krisa.
Kris jest przeciętnym, acz aspirującym kieleckim muzykiem. Ma swój zespół, stara się jakoś wybić, jednak większość jego starań spala na panewce. W mieście w którym nie widział on perspektyw trafia się mu jednak okazja zagrania dużego koncertu. Ten wychodzi znakomicie; po nim pojawia się kontrakt i coraz to nowe propozycje grania. Pojawia się sława.
Warto jednak zaznaczyć, że w książkę wkrada się ciekawa przewrotność – pierwsze strony wiążą się z poczuciem miażdżącego czaszkę bohatera kaca, na którym budzi się w kilkanaście lat po swoim wielkim sukcesie. Stan ten wiąże się z podjętą przez Krisa próbą odbudowania swojej pozycji na rynku fonograficznym. Próbą, niestety, nieudaną, ale związaną z czasem poświęconym przyjaciołom. Bohatera budzi telefon. Ktoś po drugiej stronie przedstawia się jako jego agent i przypomina wydarzenia sprzed lat. Wiążą się one z pięciem się Krisa po drabinie sukcesu w górę. Ta zmiana wiąże się, jak okazuje się w trakcie rozmowy, z niebanalną pomocą ze strony tajemniczego rozmówcy. Ten, niemal od początku, zaczyna się kojarzyć z “demonem z rozdroży”, podpisującym pakty z ludźmi, na mocy których ci otrzymują niezwykłe atrybuty na ziemi i przymusowe lądowanie w piekle po śmierci. Wykazuje się niezwykła wiedzą z zakresu życia Krisa, dopowiada fakty łączące niekoniecznie jasne sytuacje w przejrzystą całość.
Sama książka jest historią wzlotu i upadku Krisa w trzydziestu trzech paragrafach. Każdy z rozdziałów-paragrafów przedstawia odrębne aspekty życia i kariery bohatera. Ocieka to wszystko seksem i przesadą, jednak nie to jest najważniejszy w opowieści. Tym jest relacja z perspektywy doświadczonego życiem człowieka. Dystansuje się trochę do tego, jednak stara się pozostać szczery – pod pozorem przeładowania seksualnością pojawia się też sporo spostrzeżeń dotyczących zmiany mentalności – pojawienia się problemu seksoholizmu, tworzenia się toksycznych relacji, prób budowania karier o mniej szlachetne działania; wyniszczającego charakteru tego, co z zewnątrz wydaje się być piękne i beztroskie.
Trudno nie odnieść wrażenia, że książka ta jest próbą opisu polskiego szoł-biznesu z okresu szalonych lat 90. i przejścia tego rynku w bolesne czasy pierwszej dekady bieżącego wieku; przyśpieszenia przemiału i zatracania się w tworzeniu bardziej produktów niż konkretnych utworów mających coś za sobą nieść. Nie da się zaprzeczyć, że książka stawia jakieś tezy – o upadku muzyki, zmianie charakteru działań wytwórni... Wydawać by się mogło, iż są to komunały. Z drugiej strony – jest to swoiste potwierdzenie intuicji bardziej świadomych słuchaczy rozgłośni radiowych. Potwierdzenie ciekawe, bo oparte o doświadczenie.
Książka ta nie nudzi. Mimo iż na poły autobiograficzna, potrafi zaciekawić. Jest ona lekka i sprawnie napisana; odwołuje się do płodnych mitów o paktach z diabłem i zatracaniu się w życiu muzyków na trasie. Przetwarza ciekawie samą kwestię paktu, odwołuje się do kontekstu historycznego, a zarazem zakrywa wciąż sporo, dając czytelnikowi tylko namiastkę informacji.
Kontrakt książką wybitną nie jest – nie aspiruje do takiej roli w literaturze. Jest to sprawnie napisana opowieść, która zarówno zainteresuje czytelnika szukającego ciekawostek o życiu artystycznym, a przyciągnie też kogoś, kto poszukuje dobrego języka i porządnie przemyślanej powieści. 

środa, 19 grudnia 2012

Mo Yan – Kraina wódki


        
Najbardziej znany trunek na świecie ma swoich miłośników. Ba! Ma nawet naukę poświeconą wyrobowi! Co więcej – jest kraina nazwana na cześć trunków wyskokowych Alkohololandią! Takie rzeczy tylko u Mo Yana, laureata tegorocznej nagrody Nobla.
Chiński autor, oskarżany o kolaborację z reżimem i oportunizm wielokrotnie dowiódł swojego kunsztu literackiego. W Obfitych biodrach, wydanych kilka lat temu zaserwował czytelnikom złożoną formalnie opowieść wymagającą nie lada uwagi. Jednak nie to jest najmocniejszą stroną Mo Yana i jego powieści. Tworzy on bowiem nietuzinkowe narracje oparte o realizm magiczny i absurd, których zrozumienie bez przyjęcia klucza ironicznej lektury może okazać się nie tyle trudne, co niemożliwe. Przemieszania piękna i szpetoty, brutalności i subtelności są niezwykle ciekawymi zabiegami stosowanymi przez pisarza pochodzącego z kraju ogromnych różnic.
Kraina wódki wita czytelnika kilkukrotnie. Pierwsze powitanie wiąże się z wątkiem kryminalnym tej powieści. Otóż komisarz zostaje wysłany do Alkohololandii by zbadać sprawę mordowania i spożywania małych dzieci. Ten kanibalistyczny, jak zwał, tak zwał, proceder budzi spory niepokój przełożonych przedstawiciela prawa i ten ma ich uspokoić przedstawiając wyniki swoich prac, a najlepiej też i prowodyra tego bezeceństwa. Spotyka go radosne przywitanie przez miejscowych notabli, którzy nie stroniąc wszelakich trunków i przysmaków, przyjmują swego gościa z iście… swojską gościnnością. Bohatera spotyka wiele przygód – niezwykła kobieta-kierowca, niewiele mniej męska od najtwardszych mężczyzn w swojej krainie daje mu kosza i okazuje się być kimś innym, niż mu się wydaje; na stół przed nim trafia doskonale przygotowana atrapa małego chłopca wykonana z najprzedniejszych przysmaków. Również przygody związane z spożyciem alkoholi wysokoprocentowych okazują się być dla posiadającego słaby i schorowany żołądek komisarza trudne. W końcu musi się uporać z kradzieżą legitymacji policyjnej i ukochanego pistoletu służbowego, ale to już zupełnie inna historia.
Drugi wątek zawiera w sobie trzy elementy – pojawia się doktorant nauki zwącej się alkoholologią. Jak sama nazwa wskazuje – zajmującej się nauką o trunkach, ich degustacją, ale i sposobem tworzenia coraz to nowych rodzajów napitków zdolnych ucieszyć podniebienie najbardziej wytrawnego smakosza. Zadanie to okazuje się być trudne, jednak zapał młodego naukowca nie pozwala mu ustać w staraniach. Pisze on do swego ukochanego pisarza – Mo Yana (!) – którego uważa za wielki autorytet i największy umysł literacki swych czasów. Pisze do niego nie bez powodu; do każdego listu dołącza bowiem krótki fragment prozy, mające na celu zaprezentowanie talentu, ale i wejście tylnymi drzwiami na rynek literacki. Młody alkohololog i pisarz ma ogromne marzenie – stać się wielkim i uznanym pisarzem. Tak jak Mo Yan. W tej formie, epistolarnej skądinąd, realizuje się opowieść o sposobach tuczenia dzieci, ich sprzedaży, metod przygotowania, ale i krótkie historie uzupełniające to, co nie pojawia się w opisie perypetii komisarza. Z kolei odpowiedzi Mo Yana skutecznie chłodzą zapał młodego literata, jednak nie zabierają mu ochoty do tworzenia – tłumaczy mu swoją bezsilność wobec ogromu tekstów nadsyłanych do czołowych pism literackich w Chinach, ale i pociesza swego młodego rozmówcę (rzec by można nawet – ucznia, tudzież, padawana młodego), by ten nie tracił nadziei na publikację, gdyż jego teksty zyskują uznanie u czołowych redaktorów szanowanych pism. Pojawia się tu również wiele rozmów o alkoholach, metodach destylacji i nowinkach, zazwyczaj powstałych za sprawą młodego naukowca. Alkoholologa, ma się rozumieć.
To przenikanie się treści, zabawa z formą i przeładowanie książki ironią okazują się być znakiem charakterystycznym Mo Yana. W swojej książce przedstawia prowincję chińską – pełną paradoksów i kontrastów, ale wciąż okraszoną pewną pogodą ducha i prostodusznością. Tworzy on narrację niejednoznaczną, która okazuje się być spójna. Przedstawianie czytelnikowi różnych sposobów pisania o tym samym problemie jest niezwykle ciekawe. Z jednej strony mamy zabawę z formą kryminalną; z drugiej – dopowiedzenia fabularne do opowieści o śledztwie. Dopowiedzenia, które uzupełniają to, co nie jest powiedziane w wątku kryminalnym. Tworzą one ciekawą mozaikę treści: fragmenty opowiadań z początku książki odnoszą się do działań śledczego w jej końcówce. Takie przechodzenie obok siebie dwóch wątków narracji jest z pewnością bardzo mocną stroną książki.
Co ważne – same poszukiwania sprawców i prowodyrów niecnego procederu kanibalistycznego (którego efekty podobno są niezwykle smaczne) nie jest istotą książki. Za taką uznać można samą zabawę z formą powieści, przełamywanie granic, jakie niesie język, a co za tym idzie – dochodzenie niemal do granic wytrzymałości czytelnika uważnego i świadomego literacko. Autor często zmienia typ narracji – obok siebie, dosłownie w jednym zdaniu, pojawiają się fragmenty narracji trzecio- i pierwszoosobowej oraz elementy oparte na mowie pozornie zależnej. To przemieszanie dowodzi znakomitej świadomości literackiej autora – nie traci on przy tym wątku, nie gubi się w charakterze postaci. Wielokrotne powroty do takiej formuły stanowią coś, co można nazwać dominantą formalną tekstu. Odchodzi on przez to od klasycznej formy powieści na rzecz eksperymentu. Również nagromadzenie gatunków literackich i naukowych wewnątrz jednej książki potrafi przysporzyć czytelnikowi zawrotów głowy. Pojawia się powieśc kryminalna, fragmenty odczytów naukowych, wywody chemiczne, fragmenty listów, powieść grozy, powieść w odcinkach i wiele, wiele innych, których obecność jest tylko zaznaczona jednokrotnie.
Bogactwo tej książki przejawia się również w jej odwołaniach do innych nurtów pisarstwa. Najwyraźniejszymi są z pewnością nawiązania do realizmu magicznego, propagowanego chociażby przez Gabriela Garcii Marqueza i Eliseo Alberto. Nie bez znaczenia jest przeładowanie książki ironią i dystansem, charakterystycznymi dla powieści reżimowych, a które na polskim gruncie ciekawie zaprezentował Konwicki w serii swoich łże-dzienników (z których najbardziej znanym był Kalendarz i klepsydra). Również estetyka prezentowana na kartach książki jednoznacznie odwołuje się do literatury popularnej. W tekście pojawiają się fragmenty przeładowanie opisami, momentami zbyt szczegółowe, estetyka przesady i nienaturalne zwroty akcji. Mo Yan stosuje te chwyty świadomie – odwołuje się do pewnej konwencji i przetwarza ją z gustem i ciekawie.
Niewątpliwie jest to opowieść o przeciwieństwach – momentami wręcz rażących. Zderzenie chaosu rozgrywającego się nad ziemią, na terenie kopalni i perfekcyjnego ładu w zawoalowanym w jednym z korytarzy kopalnianych luksusowego hotelu pod ziemią okazuje się ciekawym rozwiązaniem. Realne piekło zniewolenia ma miejsce na ziemi; sztuczne, jednak zniewalające jeszcze bardziej znajduje się w luksusach pod ziemią. Taka gradacja z pewnością nie pojawia się przypadkowo; zwłaszcza, że tego typu zabiegi w tekście pojawiają się dosyć często. Również dosyć silny akcent kładziony jest na aspekt kulinarny książki – opowieści o metodach przygotowywania potraw co najmniej specyficznych i wysublimowanych budzi podziw czytelnika, ale i poszerza obszar sformułowania ściśle związanego z gastronomią. Mam tu na myśli określenie jadalne.
Kraina wódki jest książką o iluzji i pozorze – to nie ulega wątpliwości. Przepełniona ironią i przesadą nie jest jednak lekturą łatwą. Nie czyta się jej jednym tchem jak opowieści Orhana Pamuka i Doris Lessing. Nie pociąga ona magią języka jak powieści Johna Coetzeego. Zbliża się jednak swoją surowością przedstawienia do Jeana-Marii Le Clezio – opisanie podobnych obszarów odosobnienia, pustki porewolucyjnej zbliża tych dwóch autorów do siebie, jednak nie są oni do siebie na tyle podobni, by traktować ich jako traktujących o tym samym. Starszy Noblista tworzy za pomocą surowego języka; młodszy – wprowadza śmieszność jako środek wyrazu. Z pewnością – niezwykle skutecznie. Poczet noblistów jest tu pewnością zamierzony – wszak po nich można się spodziewać, że książka będzie przynajmniej dobra.
Mo Yan stworzył znakomitą powieść. Znajdzie się w niej wiele miejsc do śmiania się, wiele do zadumy i wiele wywołujących oburzenie. Czytelnicy szukający dobrej lektury i literaturoznawcy też podadzą sobie przy tej książce ręce w geście zgody. Zabawa formą, treścią, topiką, podstawami kultury – to wszystko sprawia że Kraina wódki jest książką bezpretensjonalną w swojej pretensjonalności i ironiczną w swojej morderczej (sic!) powadze.

niedziela, 16 grudnia 2012

Bruce Chatwin – Anatomia niepokoju




Wydawanie reedycji pism znanych myślicieli cieszy gawiedź – można znaleźć często niedostępne teksty pisarzy którzy niekoniecznie są w mainstreamie. Gdy jednak wychodzi coś naprawdę dobrego – należy o tym mówić. Tym czymś jest niedawno wydany „podręcznik” – Anatomia niepokoju Bruce’a Chatwina.
Podręcznikowość tej książki jest deklarowana we wstępie – ma ona prezentować najbardziej transparentne dla piśmiennictwa angielskiego prozaika i eseisty teksty. Wybór ten jest ciekawy – przedstawia główne gatunki, które tworzył; ujęcie to jest jednak bardziej dopasowane do życiorysu autora.
Pierwsze teksty umieszczone w zbiorze są esejami autobiograficznymi. Autor prezentuje się w nich z perspektywy czas i opowiada o doświadczeniach kształtujących zarówno jego światopogląd jak i sposób życia. One okazują się być kluczowe dla zbioru – przedstawiają wydarzenia mające największy wpływ na życie angielskiego autora, jego dorastanie jako pisarza i kształtowanie się spojrzenia na rzeczywistość. Jej bowiem przez całe życie hołdował.
Najważniejszym zdaniem zbioru jest to, w którym Chatwin odcina się od piśmiennictwa Juliusza Verne’a; w dosyć młodym wieku stwierdził iż nie odpowiada mu pisanie o czymś nierzeczywistym, a woli skupić się na tym co możliwe i prawdopodobne. Stworzenie alternatywnego świata jest łatwiejsze niż opisanie tego, którego częścią się jest. Eseista dawał temu niejednokrotnie wyraz w swoich opowiadaniach – bo to one stanowiąc kolejną część zbioru przedstawiły jego stosunek do obserwowanego świata. Tworząc narracje nigdy nie neguje prawdopodobieństwa opisywanych wydarzeń, zawsze osadza je w konkretnym kontekście społecznym i historycznym. Co ciekawe niemal wszystkie teksty zawarte w tekście odwołują się wprost do nomadyzmu – ciągłej potrzeby podróżowania. Wprawdzie autor uzasadnia to biograficznie (jako syn oficera marynarki często musiał podróżować między Londynem a portem w Dover), jednak wielokrotne podkreślanie tego aspektu w pisaniu Chatwinowskim może oznaczać wybór sposobu na życie i próbę przedstawienia idei homo viator. W swoich opowieściach nie stroni od tematów pozornie mało ważnych – momentów przejścia, glacjologii. Za każdym razem przedstawia świat niezwykle sugestywnie i komplementarnie.
Bardzo ważnym aspektem tekstów Chatwina zawartych w tym zbiorze jest ich wysoki poziom literacki. Szukać w nich można ze świecą zadęcia i przerostu formy nad treścią – język anglika jest przejrzysty i zrozumiały. Znakomicie używa go i potrafi zaczarować czytelnika. Jest to rzadka umiejętność u pisarzy, a tym bardziej u eseistów. Bo jako takiego należy rozpatrywać Chatwina zaprezentowanego w tym zbiorze. Niezależnie czy pisze on opowiadanie czy recenzje (a recenzentem był wziętym) – za każdym razem tworzy zidywidualizowaną opowieść o książce i kontekście w którym jest ona osadzona. Wchodzi w dialog z pisarzem, z wydarzeniami; niejednokrotnie przekracza granicę między recenzowaniem a pisaniem na nowo. Tę różnicę wychwycić mogą tylko czytelnicy zaznajomieni z recenzowanymi publikacjami, chociaż znaków przekraczania gatunku i wchodzenia na nową niwę jest w tekście wiele.
Anatomia niepokoju Burce’a Chatwina jest perełką – wybrano do niej znakomite teksty jednego z ważniejszych eseistów XX wieku. Wybór jest trafny i transparentny. A Chatwin broni się – dobre pióro zawsze się obroni. Bez wysiłku.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Charlotte Brontë – Profesor



Dziewiętnastowieczna Anglia słynęła z purytanizmu, pracowitości i sztywno ustalonych zasad współżycia z innymi obywatelami. Jasno określone stosunki zależności między członkami rodziny, niemal niemożliwa do przeskoczenia hierarchia i szeroko rozumiana kastowość. Niuanse i dosadność. Nie wszyscy odnajdywali się w takich układach – jednym z takich nieprzystosowanych jest bohater debiutanckiej (choć sprzed ponad stu lat) powieści Charlotte Brontë– Profesor.
William Cromsworth jest z pochodzenia arystokratą. Oznacza to że ma on swoje korzenie, dumę i honor. To zestawienie powoduje w nim rozdarcie – z jednej strony jest związany swoim pochodzeniem z Anglią; z drugiej – wymienione już wcześniej honor i duma nie pozwalają mu zostać na łasce i niełasce swojego brata  - właściciela dobrze prosperującej kancelarii. Ich rozstanie jest naznaczone przez jednego z członków salonu miejskiego – lepiej sytuowany brat zostaje oskarżony o wyzyskiwanie swojej najbliższej rodziny. Powoduje to kłótnię; ta – dosyć brutalne zwolnienie Williama. Jednak przysługa ta, mimo iż pozornie lwia, okazuje się być najlepszą, jaką mógł przyjąć bohater. Udaje się on do krajów Beneluksu z listem polecającym od swego wstawiennika. Znajduje tam szybko pracę w jednej ze szkół z internatem. Miejscu utrwalania ładu, ale i ogromnej dbałości o zachowanie ładu i pozoru.
Brontë jest znakomitą obserwatorką – opisy purytanizmu i jego hipokryzji wychodzą daleko poza oczekiwania czytelnika. Jej bohaterowie są reprezentantami konkretnych postaw – w większości piętnowanych. W Profesorze pojawiają się zatem: zdegenerowany szlachcic-neokapitalista, hołdujący ideałom nadchodzącego kapitalizmu zubożały szlachcic odrzucony przez swoje środowisko, sierota o mieszanych korzeniach, zblazowany angielski arystokrata i snująca intrygi przełożona. Wchodząc ze sobą w niespodziewane interakcje pokazują oni przywary purytanizmu i fałszywej moralności opartej o plotkę. W książce wielokrotnie pojawiają się wspomnienia o rozgrywkach między poszczególnymi postaciami, jednak nie jest to informacja przekazywana wprost – siłą stają się tu niedomówienia i sugestie, a pytający wprost uważani są za źle wychowanych. A za takiego niejednokrotnie jest wzięty główny bohater.
Książka pomimo swojej demaskującej roli, jest opowieścią o miłości i przyjaźni. Pozór ten jest o tyle ciekawy, o ile jest kryje prawdziwe intencje bohaterów pod przykrywką niechęci i konwencji. Buduje to ciekawy obraz epoki opartej o pozy i hipokryzję. Ciekawym wątkiem tej książki jest związanie się głównego bohatera z osobą nie posiadającą posagu, ale i też nie będącą w żaden sposób mu zeswataną. Pokazuje to nadchodzenie nowych czasów – wolnych od pojęć takich jak kojarzenie par i konwenans. Czasów, których bohaterowie Brontë będą prekursorami.
Książka Profesor Charlotte Brontë znakomicie oddaje klimat późnej epoki wiktoriańskiej – pełnej niuansów i dyskryminacji. Zarazem zestawia to z otoczeniem katolickiego kontynentu, przez co stwarza nietuzinkowe analizy z pogranicza socjologii i teologii. Opisana świetnym językiem, bardzo konserwatywna proza przypadnie do gustu ceniącym sobie naprawdę dobrą i mądrą literaturę.