wtorek, 3 stycznia 2017

Maren Röger – Wojenne związki



Wojna to dosyć szczególny czas. Jedno państwo najeżdża drugie. Zazwyczaj po tym następuje okupacja. Żołnierze lądują setki kilometrów od swoich rodzin, żon, dziewczyn, kochanek… A na miejscu jest często wiele kobiet. Okupanci mają autorytet, mają władzę. Nie wahają się z tego skorzystać. Ani jakoś szczególnie się z tym nie czają. Rodzi się „szara strefa” moralności – najeźdźców i najechanych. W sumie o tym są Wojenne związki Maren Röger. Trochę o zgniłości wielu układów, trochę o bohaterstwie, trochę o okrucieństwie. Bardzo o ludziach, których łączył strach, a niekiedy nawet – miłość (taaaak, ale to nie żadne tanie „wojenne romansidło”). 

Pewnie znasz historie Polek, które wiązały się z niemieckimi żołnierzami w czasie drugiej wojny. Kultura o nich nie zapomina i w każdym polskim filmie czy serialu wojennym musi pojawić się jakaś paskudna kolaborantka. Są najczęściej piękne, zadbane. Odbijają się kolorami od szarości okupacji. Polacy ich nienawidzą, okupanci – niekoniecznie szanują tak, jak szanowaliby Niemki. Mało kto nie miałby kłopotu z oceną takiej osoby. Röger na szczęście nie szuka oczywistości i drąży temat. Pokazuje, że czasem te kobiety miały do wyboru albo to, albo śmierć – swoją lub bliskich. Jasne, wiele z nich korzystało po prostu z okazji, żeby żyć lepiej (lub pomóc swoim bliskim – okupacja w Polsce to nie były przelewki), jednak wiele z nich było ofiarami. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz, jaką książką są Wojenne związki


Autorka pisze bez ogródek o ciągłym zmaganiu się niemieckiej administracji na okupowanych terenach z seksualnością żołnierzy. Nie każdy z nich był aniołkiem, jak sugerowała propaganda. Najzabawniejsze jest to, że dowództwo bało się nie „zanieczyszczenia rasy niemieckiej”, ale chorób wenerycznych. Z militarnego punktu widzenia ma to sens – osłabia to siły armii i morale. Dlatego powstały dziesiątki (jeśli nie setki) ciągle monitorowanych domów publicznych. Podstawą było bezpieczeństwo żołnierzy. Reszta (detale takie jak bezpieczeństwo kobiet tam pracujących – często zmuszonych przez życie lub administrację) się nie liczyła. I z pewnością nie było to nic nowego (piszą o tym Hertmans czy Lemaitre).

Jednak jeszcze Cię to nie przekonało, to powinieneś tę książkę przeczytać z powodu dwóch tematów, które w polskiej historii są jakby wyparte: przemoc seksualna i… prawdziwa miłość między okupantami i Polkami (sic!). Pierwsza blaknie w obliczu tego, co robili sowieccy sołdaci kiedy wkroczyli na tereny przedwojennej Rzeczypospolitej. Autorka komentuje to brutalnie – najeźdźcy posiedli nie tylko ziemię, ale i kobiety. Zasiali strach, który działał silniej niż jakiekolwiek prawo. Zapomnianym faktem jest to, że od września 1939 roku niemieccy żołnierze robili coś podobnego. Po tych obu traumach zostało tylko milczenie, które zauważa trafnie Röger. A w sytuacji, w której nie można było mówić w ludowej rzeczywistości polskiej o tym, co zrobili Sowieci – nie wypadało też mówić o tym, co zrobili Niemcy. 

A miłość… często okazywała się prawdziwa. Wielu niemieckich żołnierzy i pracowników cywilnych walczyło długo o zgodę na ślub z „nieczystymi rasowo”. Wiele tych związków przetrwało wojnę. Wiele z nich nie. Ci ludzie już odeszli, jednak autorce udało się dotrzeć do kilkorga dzieci z tych związków. To taki słodko-gorzki dodatek do naprawdę mocnej opowieści. Bo to opowieść, nawet jeśli ma blisko tysiąc przypisów. Tę rozprawę czyta się jak naprawdę dobrą książkę (bardzo przyzwoicie przełożoną!). 

Fajne jest to, że autorka nie mówi: naziści, narodowi socjaliści. Mówi: Niemcy, niemieccy żołnierze. Nie bawi się w żadne gierki – pisze wprost. To dobry ruch. A hasła „rozprawa” i „przypisy” pokazują zaplecze tej książki, a nie język. Wszystko jest tu zgrabnie napisane i naładowane kontekstami. Nawet jeśli nie znasz klasyków pamięciologii, to ta książka pokaże Ci inne spojrzenie na okupację. Uzupełni to, co pamiętasz z lekcji historii, a do tego pokaże jeszcze bardziej, jak straszny to był czas. Nie tylko na froncie, ale przede wszystkim – w domach. Nie ma tu gładzenia (jak w Słowiku), nie ma tu doprawiania „gęby dobrego Niemca”. Jest konkret. I to mi się bardzo podoba. 

Kadr z filmu Miasto 44 [Aleksandra Adamska, Józef Pawłowski], vod.tvp.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz