sobota, 12 marca 2016

Stefan Hertmans - Wojna i terpentyna



Rocznica wybuchu Wielkiej Wojny przyniosła wylew książek nawiązujących okolicznościowych. Ukazało się wiele próz przetwarzających po raz kolejny – w bardziej lub mniej udany sposób – doświadczenie wojny i powojnia (jak chociażby znakomite Do zobaczenia w zaświatach czy dobre Wciąż czekam). Wydarzenia te nieco wyprzedził Stefan Hertmans, pisząc i wydając rok zamachem na arcyksięcia Ferdynanda Wojnę i terpentynę – pomnik postawiony swemu dziadkowi, który w zaskakujący sposób wpisał się w rocznicowy trend literacki.

Trudno tę książkę jednoznacznie skategoryzować – jest to opowieść, w której wielka historia przenika się z tą małą, w tle kotłują się Norowskie „miejsca pamięci”, a wielokrotnie na pierwszy plan wychodzi sam autor wspominający swego przodka. Zaczątkiem tej pozycji, jak i jej składową, stały się zawarte w notatnikach dziadka pisarza zapiski; skłoniły go one do upamiętnienia jednej z wielu opowieści o tych niesławnych czterech latach. Stanowią one również sporą część samej książki. Hertmans nie jest w narracji przejrzysty – wielokrotnie pojawia się jako ten, który zbiera wszystko w jedną całość i stara się uregulować brzegi opowiadanej historii. Jednak, co nie mniej ważne, reguluje on ją bardziej niż zmienia.

Już we wstępie dystansuje się od wspomnianych „rocznicowych” książek dotyczących pierwszej z wojen światowych oraz przedstawia osobiste przepracowanie tematu dziennika i samej postaci dziadka. Dostrzega przy tym istotny element życiorysów każdego z ocalałych z okopów – skazę, która pozostaje po powrocie do „normalnego” życia, oraz to, że większość z nich nie była bohaterami stając na placach zbiorczych w 1914 roku, ale do bohaterstwa w nowej codzienności – po oddaniu munduru, karabinu i plecaka – zmusiła ich rzeczywistość powojennej Europy. I choć większość z nich nawykła do straty, to odchodzenie bliskich, umierających na hiszpankę, zmieniło ich bezpowrotnie. 

Wojna i terpentyna wielokrotnie wzbudza sprzeczne uczucia, zwłaszcza w chwilach, gdy autor opisuje rzeczywistość w okopach, pełną brudu, szczurów i beznadziei. Z jednej strony mamy piękne językowo opisy, a z drugiej – porażającą rzeczywistość żołnierzy. Autor utrwala też zderzenie wrażliwego estetycznie (choć doświadczonego przez życie) młodego człowieka z grozą wojny. Zarazem wyłuskiwana jest osobista pamięć pisarza o głównym bohaterze książki – dziadku. Pisarz dostrzega coraz więcej śladów pozostawionych przez poznanego osobiście przodka: czy to zniszczony w młodości zegarek, czy to wazon, który okazał się łusą po pocisku artyleryjskim. 

Nie można przy tym zaprzeczyć, że Hertmans jest mistrzem nienarzucającego się detalu – wplata w swoją opowieść wiele niuansów, jednak traktuje je jedynie jako ornamenty. Nie robi tego jednak jak Roth, który pisze wprost w Dziedzictwie o odchodzeniu swojego ojca i jego przeszłości, ani nie posuwa się do łagodnego moralizatorstwa jak Arno Geiger (chociaż to chyba jedyna „wadka” Starego króla), lecz po prostu opowiada: estetycznie, interesująco i w sposób wyważony. Sama struktura książki nawiązuje też do istotnego w życiu dziadka autora malarstwa – mamy tu przygotowywanie płótna (czyli tworzenie narracji dotyczącej bohatera), krótsze i dłuższe pociągnięcia „pędzla”, przeplatające się z refleksją nad ich formą i kształtem, oraz liczne detale, dodawane nieśpiesznie, acz pieczołowicie. Patrząc na to wszystko można śmiało stwierdzić, że Wojna i terpentyna to z pewnością literacka perełka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz