środa, 27 kwietnia 2016

Ralf Rothmann – Umrzeć na wiosnę



Wzrasta ilość książek poświęconych Niemcom podczas ostatniej wojny światowej. Dzieje się tak za sprawą tak zwanego „pokolenia wnucząt”, w którym badacze pamięci (a zwłaszcza Lucian Hölscher) widzą szansę na uchwycenie pamięci dziadków; uchwyceniem przez zwykłe, pozbawione oceny słuchanie. Właśnie efektem takiego podejścia jest książka Ralfa Rothmanna Umrzeć za wiosnę

Trzon akcji usytuowany jest w ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej. Opowieści towarzyszy atmosfera przywodząca żywo na myśl sceny z Upadku Olivera Hirschbiegela – rozpasania podszytego świadomością bliskiego końca. W centrum tej zawieruchy jest młody dojarz – Walter – przymusowo wcielony przez niewyparzony język do „elitarnej” jednostki Waffen-SS. Razem z nim mundur przywdziewa jego przyjaciel, jednak decyzje sztabu dosyć szybko rozdzielają kompanów. Zdawałoby się, że elementem kluczowym tej opowieści jest chwila, w której obaj stają na przeciwnych skrajach plutonu egzekucyjnego, jednak wydaje mi się, że w tej książce brak jednoznacznej „kulminacji”. Powód jest prosty – całość opowieści jest, mino pewnych spowolnień, utrzymana w atmosferze złego snu. A, jak wiadomo, nigdy nie tracą one suspensu. 

Historia ta pokazuje problemy Niemiec i samych Niemców na chwilę przed klęską 1945 roku: niedobory, lęk i chaos. Bohater – zanurzony w nie po uszy – dostrzega to, czego nie widział z perspektywy dojarza w małej niemieckiej wiosce. Przeżywa dramat oderwania od „domu”, jednak nowa sytuacja nastraja go dwojako – boi się „nieuchronnego”, idącego ławą ze wschodu, a zarazem czuje pewien zew przygody. To drugie widoczne jest najlepiej w czasie jego podróżowania po terenach będących jeszcze w posiadaniu Rzeszy; gdy trafia do jednej z karczm przeraża go ogólne rozpasanie i zabawa „jakby jutra nie było”, a zarazem świadomość biesiadników, ze owego „jutra” może dla nich nie być. Również jego życie „przed” mundurem pokazuje jak bardzo wspólne dla wszystkich nastolatków potrzeby wymykały się reżimowi wojennemu.

Znamienne jest jednak to, że w owo widmo zagłady jest niejasne w swojej naturze. Słuchać strzały, co jakiś czas przelatują czy to bombowce, czy to budzące grozę samoloty szturmowe, jednak „zło” jest pozbawione oblicza, przez co tworzy jeszcze dotkliwszą atmosferę grozy. Sytuacji nie polepsza przymusowe wcielenie bohatera do Waffen-SS oraz dwie błyskawice wytatuowane na przedramieniu. Uderza go to, że już podczas piętnowania młodych żołnierzy poznają oni instrukcję pozbycia się piętna. Pokazuje to absurdalność sytuacji, a zarazem – zderzenie rzeczywistości z odrealnionymi rozkazami. 

Książka ta jest ważna, bo pokazuje ludzi, którzy dojrzewali w czasie wojny, a weszli w dorosłość przy wtórze artylerii i bomb ze wschodu. Wagi jej nie ujmuje wcale lęk protagonisty; ba – pogłębia wrażenie rychłego końca i to nie tylko ustroju. Istotnym elementem jest tu opis rzeczywistości po wojnie i naciągającego nowego widma: nowoczesności. Rozmawiając ze swoim nauczycielem dojenia Walter dostrzega zbliżającą się zmianę, która postawi świat na głowie niemal równie skutecznie co wybory z 1933 roku. To wczesne zderzenie z wyczuwanym podskórnie technologicznym przewrotem, połączone z doświadczeniem szeroko rozumianej kultury amerykańskiej, pokazuje bohaterowi w kilka tygodni po zakończeniu wojny „teatru europejskiego” co przyniesie „nowe”. 

Nie dziwi przy tym uznanie Umrzeć na wiosnę za książką ważną. Autor dotyka w niej problemu niemieckości nienazistowskiej, skupionej na codzienności, jednak wrzuconej w tygiel wielkiej historii. Nie wybiela przy tym nikogo, lecz pokazuje pobudki, którymi kierowali się ludzie zaangażowani w różne działania – polityczne i codzienne – a którzy stanęli przed obliczem pewnej klęski, która dotknie wszystkich, bez wyjątku. Robi to tym w piękny literacko sposób, bez niepotrzebnych ozdobników ani dłużyzn. Sama książka wpisuje się w nowy trend „małych narracji” historycznych, przy czym nie ma się wrażenia, że cokolwiek w niej dzieje się na siłę. Cóż – pozostaje tylko po tę książkę sięgnąć. I nawet nie po to by zrozumieć cokolwiek, ale zobaczyć jak wiele odcieni ma każdy konflikt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz