Świnki morskie to
trochę absurdalna historia. Pewnie zauważyłeś, że samo streszczenie fabuły jest
dosyć dziwne. A jeśli wplecie się w to jeszcze ekonomię, to fabuła jest już
zupełnie odjechana. Ale najzabawniejsze jest to, że całość trzyma się kupy!
Może Cię to zdziwić, ale tak jest.
Więc
nasz ekonom w pewnym momencie daje się namówić swoim synom na zwierzątko. Po
konsultacjach podejmuje decyzję, że zamiast przygarnięcia kota w ich domu
pojawi się świnka morska. I okazuje się, że podjął dobrą decyzję. Rodzina
zakochuje się w tych włochatych stworzonkach – również twardo myślący i rozmiłowany
w liczbach ekonom. Sympatia do gryzoni sprawia, że poznaje się lepiej z kolegami
z pracy, również koneserów futrzastych zwierzątek, a przy okazji poznaje specjalistę
prowadzącego komis w banku.
Ale
zaraz – po co komis w idealnym systemie ekonomicznym, jakim (nie)wątpliwie jest
socjalizm? Relikt, myślenie przyszłościowe, fanaberia? Tego nie wie nikt, nawet
sam specjalista. Nie zmienia to faktu, że dowiaduje się, czegoś ciekawego i…
wstrząsającego. Nasz ekonom wie bowiem, że wielu pracowników próbuje wynieść
z banku pieniądze. W czasach papierowych transakcji to była norma, więc
każdy wychodzący jest kontrolowany przez strażników. Chociaż przyłapani
najadają się jedynie wstydu, to zabrane im pliki banknotów znikają bez śladu.
Nie wracają do kasy. Do tego niektórzy przezorni obywatele Czechosłowacji
odkładają pieniądze dosłownie do skarpety. To grozi inflacją, bo trzeba będzie
dodrukować banknoty, których brakuje w obiegu. Prowadzący komis widzi w tym
groźbę upadku systemu (idealnego systemu) ekonomicznego i samego kraju.
Straszna wizja, co nie? Chociaż bije na alarm, to jakoś nikt się tym nie
przejmuje. W sumie… nikt nic nie wie. I to największy urok tej książki.
Tylko
po co ona? Walor edukacyjny? Wiem, że świnki morskie są fajne i bezproblemowe.
Może ta książka jest rozmetaforyzowana do granic możliwości, a całościowy
zamysł autorski pojmie jedynie umysł rozsmakowany w bohemistycznych przysmakach
piśmiennictwa? Hm, nie wiem. Nie jestem znawcą literatury południowego Sąsiada
(chociaż ją lubię). Czy miło spędziłem czas przy tej książce? O, żebyś
wiedział! No i się uśmiałem. Serio. To zabawna opowieść, którą można
przeczytać po prostu, bez przymusu i doszukiwania się ukrytych sensów.
Taka naprawdę dobra guilty pleasure,
po której pozostaje wrażenie dobrej lektury, nawet jeśli podteksty i niuanse
pozostały niezrozumiałe. To po prostu miła rzecz do czytania. Trochę jak…
świnka morska ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz