środa, 29 czerwca 2016

Elizabeth Strout – Mam na imię Lucy



Krótka powieść Elizabeth Strout jest zarazem do bólu amerykańska i uniwersalna. Pokazuje małość ludzką oraz przeszłość w sposób zwyczajny, pozbawiony zjawiskowości czy szczególnego bohaterstwa. Właśnie ta zwyczajność sprawia, że tytułowej Lucy Barton opis przeszłości przychodzi łatwiej.

Ta w gruncie rzeczy nowela, mająca miejsce głównie w sali szpitalnej, prezentuje układ odniesień i relacji, który wykracza daleko poza cztery ściany pokoju. Protagonistka dochodzi do siebie po operacji i niespodziewanych komplikacjach, gdy pojawia się przy jej łóżku matka. Budzi to strumień wspomnień i wewnętrznych rozliczeń, nie zawsze przyjemnych. Jednak same powroty do przyszłości są tu wielowarstwowe – „teraz” opisywanej hospitalizacji jest zarazem „30 lat temu” narratorki.

Obecność matki otwiera drogę lawinie wspomnień i emocji. W ich rozmowach pojawiają się kiedyś poznani ludzie, miejsca i przedmioty, które zdają się być błahe, jednak sprowadzenie prowadzonych przez nie rozmów do plotkowania wydaje się krzywdzące. Jest to raczej sposób komunikowania się związany ze szpitalem – nieangażujący, a zarazem odciągający uwagę odwiedzanej osoby od przygnębiającej rzeczywistości. Eksponują on zarazem kluczowy dla tej historii element awansu społecznego, z którym nierozerwalnie wiąże się kwestia nieprzystawalności światów, w których żyją matka i córka. Jedynym elementem je łączącym jest przeszłość i to ona leży u podstaw opowieści.

Ważnym elementem jest wszechobecne poczucie błahości. Sytuacje takie jak przypadkowe spotkanie znanej pisarki czy rozważania o rzeczach „dokonanych” eksponują detale procesu kształtowania się osobowości bohaterki, a zarazem pozwalają lepiej zrozumieć drogę do miejsca, w którym jest teraz, oraz jej złożoną relację z rodzicami. Rzeczą, która pozwala się Mam na imię Lucy uciec od niebezpiecznej granicy kiczu jest sposób opisania tego typu zdarzeń.

Każde ze wspomnień potraktowane jest tu niemal z pietyzmem; postaci, nawet przywoływane tylko w kilku zdaniach, zdają się mieć coś więcej niż jedynie żywot na kartach książki. Niejednokrotnie pojawiają się detale dookreślające kogoś i pokazujące też sposób funkcjonowania ludzkiej pamięci – jakże istotny w książce będącej… jednym wielkim wspomnieniem. To właśnie z tych krótkich fragmentów czytelnik dowiaduje się o tytułowej Lucy o wiele więcej, niż ona sama mówi o sobie. Ciekawe jest również to, że przeważają w tych rozmowach historie porażek innych, jednak nie własnych. Łatwiej jest bohaterkom mówić „o nich” niż o sobie – to drugie mogłoby prowadzić do sprzeczek, które nie przyswoją status quo szpitalnego łóżka, a zarazem mogłoby zaburzyć relację władzy i autorytetu między matką i córką. Nawet jeśli owa „władza” może być ujęta w cudzysłów.

Odległość wydarzeń pozwala rozmawiającym na większą swobodę w ocenianiu, jednak niedopowiedzenia w tych rozmowach pozwalają lepiej dostrzegać elementy dopowiadane przez Lucy (takie jak wspólna dla rozmówczyń przeszłość, naznaczona uwłaczającą biedą i licznymi kompleksami). O ile córka pozostaje względem siebie w miarę krytyczna, o tyle matka niechętnie odnosi się do fragmentów opowieści z lat minionych, w których pojawiają się jakieś pęknięcia. Nie jest nadużyciem stwierdzenie, że rozmawiają w tej książce dwa oblicza „amerykańskiego snu”: uosobienie jego spełnienia i jego przeciwieństwo. Zderzenie ich ze sobą eksponuje nie tylko różnice, ale i elementy wspólne, które i tak wielokrotnie okraszane są stwierdzeniami dookreślającymi typu „kojarzysz?”. Przystają do siebie tu jedynie korzenie, reszta rozchodzi się w innych kierunkach.

Ta krótka opowieść potrafi zaskoczyć, a jej krótka forma może zmylić. Jest to książka „gęsta” a zarazem bardzo przystępna. Mnóstwo drobnych elementów składa się tu w jeden obraz, jednak konieczna jest perspektywa, którą daje szczególne (nie)miejsce, jakim jest szpitalne łóżko. Zwalnia ono z wielu zobowiązań, a zarazem pozostawia pustkę, którą mogą zapełnić wspomnienia. A postać matki w tej książce uwalnia ich ogromną ilość. Czytelnikowi pozostaje jedynie poddać się rytmowi tych fragmentów przeszłości i chłonąć naprawdę dobrą literaturę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz