Gdy
idea lub ideologia wchodzi na karty powieści wielu czytelników może poczuć się zaniepokojonych.
Pojawia się bowiem pewne powiązanie wartości artystycznej i przekazu. Nie jest
to podejście złe – bynajmniej. Pozwala ono również oddzielić jakość tekstu od
komunikatu, co niektórym książkom (filmom, wystawom…) by się przydało. Cieszy
to, że niedawno wydana Historia pszczół
Mai Lunde daje się równoważyć ekologię i opowieść.
Książka
ta jest złożona z trzech przeplatających się ze sobą opowieści, których elementem
centralnym są pszczoły (lub ich brak). Pierwsza z nich dzieje się w dziewiętnastowiecznej
Anglii, gdzie William, zmagające się ze swoimi demonami odnajduje ukojenie w
badaniu pszczelich rodzin. Kolejna jest dosyć aktualna – w jej centrum stoi
George, pszczelarz starający się zrozumieć swoich podopiecznych i walczący o
przetrwanie gospodarstwa. Ostatnia z nich jest nietypowa: dzieje się w Chinach
przyszłości, w której ludzie ręcznie zapylają rośliny i starają się przetrwać w
czasach po ogólnoświatowym krachu, do którego doprowadziło wyginięcie pszczół. Jej
głowną postacią jest szeregowa „zapylarka” Tao, która próbuje odnaleźć swojego
syna, zabranego w dziwnych okolicznościach przez władze centralne.
Te
trzy opowieści przeplatają się dopiero pod koniec, jednak opowiadają historie
przepełnione zmaganiami z samymi sobą i miłością do swoich rodzin. Brzmi to
dosyć naiwnie, jednak opisane to zostało w sposób wrażliwy i wciągający. Całość
okraszona jest kwerendą autorską, jednak nie należy się spodziewać nawału
informacji specjalistycznych – wiedza uzupełniająca opowieści o bohaterach ma
charakter popularny, jednak jest mocnym filarem tej książki.
Każdy
z wątków rozrzuconych na osi czasu pokazuje zależności i relacje między ludźmi
i pszczołami, a zarazem – bez narzucania się – prezentuje czytelnikowi wagę
tych owadów dla świata. Również wizja przyszłości zaprezentowana w krótkiej
ekspozycji Tao pokazuje rzeczy, które mogą być pomijane (jak chociażby wpływ
życia owadów zapylających rośliny na stabilność gospodarki). Odwołuje się przy
tym do jednego z popularnych nurtów „czarnego scenariusza przyszłości”, w
których to środowisko w pewnym momencie może stać się niewydolne i doprowadzić
do zagłady ludzkości lub urzeczywistnić jej widmo. Nie jest to zarazem wizja
nachalna, co nie odstręczy osób nieszczególnie przejmujących się środowiskiem,
a oczekujących dobrze napisanej prozy.
Bo Historia pszczół jest w gruncie rzeczy
dobrze napisaną prozą. Jest nieco sentymentalna (skupia się na rodzinie, jednak
w sposób dosyć powierzchowny i wyraźnie akcentujący emocje, a nie strukturę),
niekiedy nieco łopatologiczna (jest tu wiele ekspozycji niekoniecznie
wplatających się w opowieść w sposób niezauważalny), jednak skupiona na
przekazaniu pewnej treści w sposób zrozumiały i przystępny. A przy okazji –
przekonujący artystycznie. Tu można stwierdzić, że to tylko tyle i aż tyle, bo
sama koncepcja jest niezwykle ciekawa, a jej dopięcie – przekonujące. Nie
mówimy tu o wizji „północnego sci-fi”, które zagrożeń dopatruje się głównie w
zamachach na bezpieczeństwo ekonomiczne i militarne (lub: elektroniczne, jak
pokazuje Marc Elsberg), ale bliżej jej do „południowych” ujęć, z którymi
przeplata się też skandynawska świadomość związku ze środowiskiem naturalnym (czego
wyrazem jest chociażby wykorzystanie odnawialnych źródeł energii). W tej
opowieści pokazane jest to przez próby zrozumienia pszczół i ich nie tylko
oswojenia, ale i dopuszczenia możliwości bycia zaakceptowanym przez nie. Jest
to ciekawe podejście i przekonujące podejście.
Historia pszczół Mai
Lunde jest dobrym przykładem prozy wrażliwej ekologicznie, która nie stawia
przekazu na pierwszym miejscu, ale traktuje go na równi z prawidłami sztuki
pisarskiej. Książka potrafi zaciekawić i pozostaje autokrytyczna w obrębie
prezentowanych koncepcji, co zdarza się bardzo rzadko. Zarazem prezentuje pewną
ciągłość i komplementarność historii, co z pewnością zadowoli osoby poszukujące
prozy, przy której można spędzić miło czas.
Miałam okazję jakiś czas temu przeczytać tą książkę. Bardzo podobała mi się sama idea, pomysł, by powiązać ludzkie życie z życiem pszczół. A jednak czegoś mi w tej powieści zabrakło, czegoś, co nie do końca potrafię zdefiniować. Może odrobiny fajerwerków, zwrotów akcji, do których jestem przyzwyczajona zamiast spokojnej fabuły? Niemniej jednak cała opowieść podobała mi się i na jakiś czas na pewno ją zapamiętam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Caroline Livre
Widać w tej książce pewne uproszczenia, jednak taki jej urok. Gdyby faktycznie doszlifować te opowieści byłaby to pozycja o wiele lepsza (najbardziej mi zgrzytały podróże Tao po dzikim Pekinie, niemal rodem z uniwersum "Metro 2033"). Ale to taki drobny przytyk.
OdpowiedzUsuń