Mogłoby
się zdawać, że literatura chłopska
umarła śmiercią naturalną. Przeszła wprawdzie liczne przemiany
wewnętrzne, jednak trudno mówić dziś o współczesnej „czystej” formie tego
gatunku. W sumie to dobrze, bo – jak mawiała dr Krystyna Ruta-Rutkowska – chłop
przestaje być chłopem, kiedy sięga po pióro. Jednak czy to sentyment gatunkowy,
czy to w praktyce niewyzyskana forma literacka przyciągają nowych pisarzy.
Efektem było dosyć głośne w środowisku Pokrzywdzie
Andrzeja Muszyńskiego (odwołujące się do późnej historycznie literatury
chłopskiej, z zaszczepionym osobliwym realizmem magicznym, charakterystycznym
dla Pilota czy Myśliwskiego z lat 80. i 90.). Ostatnio pojawił się debiut
literacki Macieja Płazy czyli Skoruń,
który czerpie pełnymi garściami z tradycji literatury chłopskiej, a zarazem
pokazuje obraz polskiej wsi lat 80. oraz rzeczywistość, w której niemal każda
nowa rzecz przełamuje znany obraz świata.
Blurb książki
mówi: siedem opowieści. Powiedziałbym raczej: opowieść w siedmiu aktach.
Abstrahując od ilości rozdziałów i struktury fizycznej tej książki, trzymając
ją w rękach można ze sporym przekonaniem stwierdzić, że jest ona godna uwagi. Po
prostu. Napisana świadomie, z wyczuciem. W warstwie formalnej daje o sobie znać gruntowne wykształcenie
humanistyczne autora, które przewija się i daje o sobie znać. Widać inspiracje
twórcami z nurtu wspomnianej literatury chłopskiej, a zarazem przepracowanie
tematu dogasania gatunku i reakcji związanych z nim pisarzy na późną
nowoczesność. I tak, wiem, opowieść traktuje o innych czasach.
Trzon
fabuły jest prosty i można stwierdzić, że eksponuje podnoszone przez Rocha
Sulimę kwestie wykształcenia na wsi i powodowanych przezeń konfliktów. Akcja
toczy się w cieniu sadu, którego rytm narzuca tempo książce, a główny bohater,
mimowolny obserwator sporów między ojcem i stryjem, dorastając na oczach
czytelników dostrzega coraz to nowe rzeczy. Odkrywa bimber, przepalankę, piwo,
papierosy i seks. Ma poczucie partycypacji w dziwnym wyścigu do dorosłości, w
którym uczestniczy mimo pewnych wewnętrznych wątpliwości. Nie chce jednak
odstawać, bo nie dość, że jego ojciec zdobył wykształcenie – czym różni się od przeciętnego
mieszkańca średniej nadwiślańskiej wsi – to do tego jest jedynakiem. To
wystarczy, by jakiekolwiek dziwactwa z jego strony były natychmiast wyciągane.
Dodatkowo w każdym ze wspomnianych aktów pojawia się element typowy dla innych
form gatunkowych. Mamy więc tajemniczego dziada, który pokazuje młodemu
bohaterowi jak koty pochłaniają czas. Jest intrygujący włóczęga, który zaciąga
się do pomocy w gospodarstwie. Jest poczucie stłamszenia oraz konflikt potrzeb i
obowiązku. Są spory i przepychanki przy zbiorach, jest tajemnicza historia o
Niemcach, którzy potopili się w czasie wojny w Wiśle i broni, którą każdy ze
wsi sobie wyłowił i ukrył. Do tego poczucie zagrożenia w chwilę po tajemniczym
zniknięciu ojca (które okazuje się internowaniem) i jego poszlakowana u milicji
i bezpieki opinia. Wreszcie – powód niechęci ojca do brata, który z pewnością
wychodzi daleko poza spór o wybór drogi życiowej. To wszystko zamyka się w tej
zgrabnie napisanej książce, w której najważniejsze są opowieści poszczególnych
postaci. One zdają się zarządzać tokiem tej prozy, co pokazuje jak skutecznie
autor potrafi ukryć się za literami. Pragnę tylko przypomnieć, że nie jest to
prosta sztuka.
Dostrzeganie
problemów podnoszonych w ważnych dla gatunku książkach, a do tego ich trafne
komentowanie i ukrywanie śladów po ingerencjach autorskich świadczy bardzo
dobrze o tej pozycji. Nie porzuca ona jednak wyraźnego rysu snucia opowieści,
co widać chociażby w tym, że każdy z rozdziałów (mimo, że nie zawsze
przystających do siebie czasowo) opowiada konsekwentnie tę samą historię
rodziny. Wprawdzie pojawiają się elementy charakterystyczne dla późnej
literatury chłopskiej (oniryzm, magiczność czy tajemnica ukryta w ziemi), lecz
stanowią one jedynie ornament na twardej bryle fabuły. Przypominają to, co
można dostrzec w ramowo ujętej twórczości Myśliwskiego (od Nagiego sadu – kto nie złapał nawiązania, ten gapa – do Ostatniego rozdania), jednak wrażliwość
i wyjście w kierunku nowoczesnej prozy psychologicznej i obyczajowej przypomina
to ostatnie. Nie ukrywam, że cieszy mnie to, że nie ma tu zbyt dużo „ducha
Mariana Pilota”, ponieważ o ile jest on spójny w kolejnych prozach laureata
Nike, o tyle w powieści o bardziej „realnym” charakterze mógłby bardziej
zaszkodzić niż. Do tego czytelnik nie uświadczy taniego filozofowania ani
prostych rozwiązań. Wprawdzie pod koniec opowieści pojawia się wielka ekspozycja
(odwołująca się po trosze do d[r]eszczowców), jednak nie odstaje od reszty i
stanowi pewne dopełnienie. Ostatni akt przynosi osobliwe wyzwolenie bohatera,
które przynosi pojawia się wraz… z osą. Ale to już inna historia.
Po Skorunia nie dość, że warto, co należy
sięgnąć. Stanowczo. To bardzo dobry literacko debiut, który traktuje polską
literaturę poważnie i rozważnie, a zarazem nie podchodzi do niej czołobitnie.
Jest to proza na wskroś nowoczesna, jednak odwołująca się do osiągnięć sprzed
lat. A to z pewnością rokuje bardzo dobrze. Zwłaszcza, że napisana jest tak, że
czyta się ją jednym tchem. Żeby nie było za dużo zachwytów -okładka mogłaby być
inna. Pozostaje tylko stwierdzić: „polecam”.
Nie jest to tematyka, po którą często siegam. Ale obraz polskiej wsi z lat 80 mnie przekonuje. Do tego poważne traktowanie literatury przez autora. Zacheciłeś mnie do poznania tej książki.
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze (bo warto) :)
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze (bo warto) :)
OdpowiedzUsuń