Analiza
zbrodni, którą przedstawia w swojej książce eseistycznej Klaus Theweleit nie
jest lekturą przyjemną. Nie dziwiłoby mnie, gdyby wielu czytelników – czytając
notkę na czwartej stronie – zostawiłoby Śmiech
morderców w księgarni. Mało kto chce przypominać sobie o okrucieństwach
przedstawicieli „w sumie cywilizowanych narodów świata”. Jednak jest to nauka,
którą odebrać powinien każdy, ponieważ to właśnie pauperyzacja historii – jak w
wielu miejscach dowodzi Theweleit – prowadzi do kolejnych zbrodni.
Centrum
tej opowieści zdaje się być Andreas Breivik – człowiek przedstawiający siebie
jako archetyp mężczyzny, święcie przekonany o swojej misji i słuszności
powziętych środków. To on wybił Europejczyków ze snu o stabilności i pokoju
Starego Kontynentu. Pokazał zarazem cynizm dopuszczających się zbrodni oraz
brak jakichkolwiek wyrzutów sumienia.
Książka
byłaby niesamowicie nudna, gdyby autor skupił się wyłącznie na tym, co
poprzedziło wydarzenia na wyspie Utøya. Owszem – rozważania te są błyskotliwe,
jednak optyka takiej książki, skupiona wyłącznie na jednej osobie, sprawiłaby,
że niepokojąco blisko byłoby jej do twardej rozprawy naukowej. Jednak nie o to
tu chodzi. Breivik jest jedynie przyczynkiem do rozważań zakorzenionych głęboko
w myśli Hanny Arendt i rozmyślaniach o powszechności zła. Brzmi to ciekawie, a
gdyby dodać do tego historię samego autora – robi się jeszcze bardziej
interesująco. Theweleit urodził się w 1942 Prusach Wschodnich, był naocznym
świadkiem dojrzewania kolejnych pokoleń powojennych i ma pełen przegląd różnic
w ich stosunku do tego, co stało się w Niemczech między 1933 a 1945 rokiem.
Tą
wiedzę własną przekłada wielokrotnie na esej, jednak elementem kluczowym jest
tu uniwersalna – by nie powiedzieć: archetypiczna – postać mordercy. Dumnego z
siebie mordercy. Autor zabiera czytelników w pełną dygresji podróż, w ramach
której podejmuje między innymi tematy drugiej wojny i zbrodni niemieckich, wojny
domowej w dawnej Jugosławii, rzezi w Rwandzie czy praktyk stosowanych w
Guantanamo i w Państwie Islamskim. Zaczynając od Breivika, tworzy coś na
kształt metodologii, której osią jest śmiech z „tych, którzy nie żyją”. Jest to
odważne podejście, jednak przed gromami teoretyków autor broni się przytaczając
obszerną bibliografię oraz własną wiedzę. Stawia tezy, broni ich (nie zawsze
przekonująco), ukazuje uniwersalność zła, które potrzebuje jedynie punktu
zaczepienia.
Tu
można dojść do sporej wady tej książki – jej chaotyczności. Wielokrotnie słowa
autorskie przeplatają się z cytatami, granice między nimi są niekiedy tak
bardzo zatarte, że czytelnikowi sporą trudność może sprawić ich odróżnienie.
Nawet jeśli mówimy o dosyć luźnym współczesnym eseju popularnonaukowym – nie
jest to pożądany przez odbiorców zabieg. Zwłaszcza, że wspomniane tezy i
podpierająca je argumentacja niekiedy tonie w tym zalewie nawiązań i dygresji.
Mówiąc dosadniej: Śmiech morderców
chwilami czyta się (bardzo) źle. Z pewnością przyczynia się do tego chaotyczny
system przypisów. Powoduje to, że nawet po niedanej lekturze trudno mi
przypomnieć sobie wyraźnie jakąkolwiek z tez (mimo, że są one wyraźnie zaznaczone; po szczegóły muszę
sięgać do książki). I o ile w czasie lektury miało się wrażenie, że trafiają
one w punkt (chociaż skutecznie utrudniały to wspomniane względy), o tyle
wrażenie pozostawione przez całość skutecznie wykrzywia dobry obraz Śmiechu morderców. Na tyle, na ile dobry
może on być.
Pozostaje
kwestia fundamentalna: czy warto. Ano – warto. To jedna z pierwszych pozycji
tak otwarcie i przekrojowo traktujących o archetypie zbrodni, zwłaszcza gdy
mówimy o obszarze literatury popularnonaukowej, zwłaszcza, że na gruncie badań
nad pamięcią tego typu rozpoznania pojawiały się już wcześniej, jednak rzadko
były wyrażane wprost. To właśnie jest główną przewagą tej książki. Jednak
należy wspomnieć, że – poza tematem – trudno mówić o tym, żeby była to lektura
przystępna i dla każdego.
Wpisuję te książkę na listę MUST HAVE. Zdecydowanie moja tematyka!
OdpowiedzUsuń