Wspomnienia zsyłki w rosyjskiej
literaturze były przez dziesięciolecia tematem tabu. Nawet pierestrojka nie wprowadziła jej w stopniu, w jakim oczekiwaliby
badacze historii czy pamięci. Wprawdzie pojawiały się zapiski, jednak trudno
było mówić o dobrych literacko opowieściach. Dopiero ostatnie lata – głównie za
sprawą memory boomu – sprawiły, że
powracają historie dziadków o tym, co działo się z niektórymi z nich w latach 20.
i 30. XX wieku. Temat podejmuje w quai-biograficznej opowieści Klasztor Zachar Prilepin.
Jest to książka opasła – niemal
900 stron z aneksem w postaci wspomnień funkcjonariuszki więzienia (o tym za
chwilę) potrafi dać czytelnikowi w kość, ale pokazuje zarazem rzeczywistość
obozu na Wyspach Sołowieckich w czasach, w których karę odbywali tam zwykli
przestępcy, kler oraz biało- i czerwonoarmiści. Ta mieszanka, okraszona
okrucieństwem strażników, dawała straszne rezultaty. Nadzorujący i nadzorowani
często znali się, służyli w tych samych jednostkach czy razem pili. W łagrze
ich relacja przechodziła bolesną metamorfozę.
Peilepin pokazuje przede
wszystkim dramat głównego bohatera, człowieka osadzonego za morderstwo, który
próbuje przeżyć pięcioletnią katorgę. Pełen przekrój rot pokazuje systemowe podejście do osadzonych w łagrach
sowieckich, a autonomiczność samych Wysp Sołowieckich, położonych na Morzu
Białym, umacnia poczucie zamknięcia. Rytm dnia, życie od posiłku do posiłku czy
ciągłe nakładanie kar za niewykonanie niemożliwych norm – to tylko kilka
elementów nadających tej książce ład. Główny bohater początkowo pracuje przy
spławianiu i transporcie pni, jednak dzięki różnym zbiegom okoliczności udaje
się mu zmienić miejsce pracy. Poznaje coraz więcej historii ludzkich –
przypadkowość zacierania się granicy między osadzonym a nadzorcą jest tu na
porządku dziennym. Jest też w tym ładzie miejsce na picie wódki, jedzenie
lepszych potraw, domy publiczne i romanse – to właśnie związek z czekistką
napędza w dużej mierze tę opowieść i spycha bohatera w różne dziwne miejsca.
Im bardziej bohater wsiąka w
sowiecki system penitencjarny, tym bardziej udziela mu się poczucie
odrealnienia. Istotne punkty jego podróży przeplatają się z omamami – z głodu,
chłodu i strachu. Najmniej z rzeczywistością, a najwięcej z szaleństwem, ma
wspólnego scena spowiedzi zbiorowej w karcerze, kiedy do więźniowie, za namową
natchnionego batiuszki, wyznają swoje grzechy. Kolejnym – dziwnym punktem
opowieści jest próba ucieczki z wyspy; mimo fiaska przedsięwzięcia trudno jest
stwierdzić, czy miała ona w ogóle miejsce.
Opowieść pokazuje realia życia
w sowieckiej i – później – radzieckiej Rosji. Proces docierania wnuka do
informacji o dziadku, zadawania pytań osobom, które mogły go znać lub wiedzieć
o jego istnieniu. Pytań, których bał się mu zadać – czy to z powodu szacunku,
czy to strachu. Poszukiwania te pozwoliły mu na dotarcie do szczątków, z
których zbudował tę fabularyzowaną historię. Z jednej strony jest tu kluczowa
postać przodka i ludzie, których spotkał w łagrze; z drugiej widoczne są w tej
opowieści reguły, które eksponowały małość jednostki wobec niezrozumiałej
sprawiedliwości kolektywu i władzy.
Ciekawe jest w książce zastosowanie
narzędzi z opowieści przygodowych. Bohater przeżywa w gruncie rzeczy przygody,
a gwarantem jego wyjścia nawet z najgorszych opresji pozostaje to, przed
rozpoczęciem właściwej opowieści dowiadujemy się, że wyszedł z łagru. Uwalnia
to opowieść od suspensu i pozwala skupić się na samych wydarzeniach. Zwłaszcza
zamykająca scena eksponuje dramat jednostki pozbawionej mocy sprawczej.
Nie da się zaprzeczyć, że Klasztor jest dobrą prozą. Pokazuje zarazem,
że literatura rosyjska bierze na warsztat tematy poruszane na Zachodzie. Do
tego historia ta zaciekawia, pokazuje historię niedopowiedzianą i nieopowiedzianą w chwili, gdy pozostały po
niej już tylko okruszki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz