środa, 4 maja 2016

Jerzy Sosnowski – Sen sów



Gdy dojrzały mężczyzna, zaznajomiony z teorią literatury i licznymi lekturami, rozpoczyna opowieść poświęconą młodzieńcowi można spodziewać się wielu rzeczy: naiwności, sentymentu lub lęku przed nieuchronnym. Albo – po prostu – świadomie napisanej prozy o dorastaniu. To, trochę mimochodem, udaje się Jerzemu Sosnowskiemu w Śnie sów

Zatem mamy Jarka Wolskiego, który wraz ze swoimi rodzicami wyjeżdża na wakacje do Kołobrzegu. Wyjazd ten jest ważny dla młodego chłopca, który po raz pierwszy „w pełni świadomie” przeżywa swoje doświadczenia. Do tego młodzieniec ma dziwny talent do klecenia opowieści i dziwne zamiłowanie do detali (oraz – podobnie jak ojciec – do militariów). Taki kontekst ma historia, w której przeplatają się różne perspektywy, czasy i miejsca. 

Na dobrą sprawę nie ma w tej książce elementów stale przywiązujących bohaterów do toku narracji – jedynym elementem spajającym to wszystko w całość jest Jarko. Mimo pozorów skupienia na nowych doświadczeniach, smakach i wrażeniach nadmorskich rozpędza się on wewnętrznie i oddaje podróżom w miejsca i światy przyszłości, w których sam siebie by widział. Można powiedzieć z pewnym przekąsem, że jest on takim romantycznym „jurodiwym” – człowiekiem naznaczonym przez szaleństwo i słowo – który rozpościera przed samym sobą perspektywę sukcesu wiążącego się właśnie ze słowem. 

Mimo pozorów dziecięctwa tworzy ciekawe dla siebie (i zapewne dla czytelnika) historie alternatywne, które spaja w jedno słowo pisane. Taki logocentryczny ład znajduje odzwierciedlenie niemal w całej książce; pełno tu dbałości o słowa – czy to tej deklarowanej przez postacie, czy to tej narratorsko-autorskiej – a świadomość lekturowa młodego bohatera może zaskakiwać. Sięga on raz po raz w książki coraz trudniejsze, jednak z czasem uświadamia sobie, jak wiele one mogą zdziałać w obszarze „osobistego piaru”. Wszak dobra książka leżąca obok może przyciągnąć ciekawe dziewczęta. 

Sosnowski wyciąga wielowarstwowość lat 70. w Polsce. Pokazuje z jednej strony doświadczenie dziecka – wprawdzie nieco naiwne, jednak autor broni go skutecznie – które rozkłada chwilami świat dorosłych na części pierwsze. Z drugiej – w sposób nieco podskórny – eksponuje lęk przed wojną i władzą (którego objawami są latające MiG-i i smutni panowie, rodem z Wrońca Dukaja). Przez te elementy przebija się pragnienie wolności, wyrażane chociażby w permanentnej emigracji wewnętrznej bohatera czy zachwycie twórczością awangardową. Autor tworzy przy tym obraz dojrzewania intelektualnego i emocjonalnego, który można śmiało określić mianem boyhood’u

Opowieść ta zapętla się coraz mocniej, by na ostatnich stronach niemal wyrwać się z rąk narratora i zacząć żyć swoim życiem. Zwiastuje to pojawiający się od połowy coraz wyraźniejszy oniryzm, w którym elementy iberoamerykańskie przeplatają się z rodzimą – i późną – literaturą chłopską. Widać przy tym gruntowne wykształcenie literaturoznawcze autora i choć zagarniające historię wtręty są niezbyt skrzętnie ukryte, zaskakują coraz bardziej. Z drugiej strony oniryzm staje się pewnym kłopotem książki – chwilami jej odrealnienie irytuje, zwłaszcza, że nie licuje z lekkością formy jej początku. Oczywiście, można to tłumaczyć kwestią dojrzewania bohatera i ilością rzeczy przezeń dostrzeganych (by o uroku płci przeciwnej wspomnieć), jednak takie zagęszczenie formy niektórych odstręczy od dokończenia lektury. 

Reasumując – czytając tę książkę widziałem „oczyma duszy swej” miejsca, o których pisał autor, jednak emocje, które przedłożył pozostały mi obce. Być może to różnica pokoleniowa między mną a bohaterem, być może to kwestia porzuconej naiwności i utraconej niewinności – trudno to jednoznacznie stwierdzić. Z pewnością książka ta przepełniona jest nostalgią za stanem niewinności płodnego umysłu, który nie miał ograniczeń wyznaczanych przez kanon czy teorię, jednak umysłu przeczuwającego ich istnienie. Jeśli tak rozumieć Sen sów – trudno do czegoś się przyczepić. Jednak gdyby chcieć dostrzec widzieć w tej książce więcej niż tylko nostalgię, okazać się może, że boyhood nie będzie tak przekonujący. Chociaż – w sumie – nie zawsze warto dzielić włos na czworo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz