Gdy rozum śpi
– budzą się demony. Ten tytuł rysunku Goi znakomicie oddaje nastrój nowej
książki Joanny Bator. Czy jednak jest ona czymś więcej, niż tylko opowieścią o
nocnych strachach i legendach miejskich, serwowaną z kunsztem pisarskim?
Bohaterką
nowej książki jest Alicja Tabor – dziennikarka pewnego pisma, które ma na pieńku
ze środowiskami prawicowymi. Jest ona życiowym rozbitkiem, który nigdy nie
zapuszcza korzeni; celebruje klepki parkietu nowego mieszkania i wciąż czuje,
jakby było każdego dnia nowe. Otrzymuje ona pewnego dnia zadanie zebrania
materiałów do artykułu dotyczącego zaginięć dzieci w jej rodzinnym mieście –
Wałbrzychu. Powrót do kraju lat
dziecinnych wiąże się z odradzaniem wspomnień, przed którymi uciekła
przenosząc się pewnego dnia, jakby nigdy nic, do Warszawy – miasta, w którym
pracuje i usiłuje żyć. Powrót okazuje się zaskakujący – nie czuje ona upływu
czasu; miasto jakby zapadło w sen na czas nieobecności wałbrzyszanki z
pochodzenia, a obudziło się kilka godzin przed jej przybyciem. Podróż do
miasta, nad którym góruje zamek w Książu, budzi jej wspomnienia. Ciężar dzieciństwa,
relacji z innymi i zawiedzionych nadziei. Do tego na horyzoncie pojawia się
samozwańczy prorok, z którego mowy nie wynika nic. Sytuacja powrotu tworzy
daleko więcej rozbijających wypadków, niżby bohaterka spodziewać się mogła.
Skupienie się
wyłącznie na fabule tej książki byłoby niewybaczalnym błędem – w tej
płaszczyźnie książka nie jest niczym innym, jak kryminałem, który można by
nazwać dziennikarskim. Mamy bowiem trochę bardziej niż sprawną fizycznie pismaczkę, która poszukuje prawdy, a
przy tym jest osobą po przejściach – i emocjonalnych i życiowych. Również
puszczenie oka do czytelników przez zestawienie imienia bohaterki prozy Dodgsona i anagramu nazwiska
autorki (Tabor – Bator) może budzić pewną konsternację – gdzie zapuścić chce
się autorka? Czy może badać głębokość świadomości literackiej czytelnika?
Wielokrotnie pojawiają się w książce nawiązania do opowieści o Alicji w krainie czarów, jednak niemal
zawsze bohaterka okrasza je komentarzem dotyczącym jej znieczulenia się na
wszelakie nawiązania do opowieści o swojej literackiej imienniczce. Mimo tego królicza nora, kluczowa w
dziewiętnastowiecznej prozie, okazuje się być daleko bardziej ważna, niż
czytelnik spodziewać by się mógł. I nie ma to niemal nic wspólnego z wszechobecnym
w książce mrokiem i znakomicie uformowaną atmosferą grozy zimowej szarówki.
Innym sposobem
spojrzenia na książkę jest próba dostrzeżenia w niej nawiązań literackich i
kulturowych. Przy takim podejściu Ciemno,
prawie noc staje się intertekstualnym zbiorem klisz – nie ma tu jednej
strony, która nie byłaby ukłonem w stronę jakieś tradycji artystycznej. Już
samo nadanie imienia bohaterki wskazuje pewien obszar kojarzenia faktów. Najmocniej
przebija się przez książkę coś, co Maria Janion nazywa paradygmatem romantycznym, czyli zbiorem funkcjonujących w kulturze
motywów zakorzenionych w epoce Mickiewicza. A tych jest tu wiele. Kluczowym
jest tu formuła jurodivych, czyli bożych szaleńców, którzy mają kontakt ze
światem duchów. Taką była Karusia z ballady Romantyczność,
taką była prawdopodobnie matka Alicji, ale i jej siostra – Ewa. Widziały one
rzeczy, które nie śniły się filozofom. Ani małej Alicji. Tym bardziej dużej. Podobnie
ma się sprawa z obecnością wielkiego zamczyska w Książu, które pojawia się nad
Wałbrzychem. Jego opisy odwołują się do powieści gotyckich, święcących swoje
triumfy w XIX wieku. Tajemnica z zamczyskiem związana, księżniczka i oprawcy –
znajduje to swoją realizację w świecie książki. Odpowiednio zaadaptowane,
jednak bez wybawiciela – ten nie przybywa na czas, jednak takim wybawicielem pamięci jest Alicja;
przybywa ona i zawodowo, i prywatnie. Odnajdując dawno zapomniane historie
rodzinne, ratuje je przed śmiercią. Odnajdując je Alicja znajduje odpowiedzi na
pytania, których treść nie dawała jej spokoju przez lata.
W obszarze romantycznym książki ważne okazuje się
gombrowiczowskie mówienie o świecie. Jeden z antybohaterów w książce – Jerzy Łabędź
– mówi niemal Gombrowiczem; zaśpiew z Ferdydurke
i mądre słuchanie mądrych słuchaczy ze
Ślubu tegoż odbijają się szerokim
echem w słowach samozwańczego proroka, i następcy Jana Kołka – pierwszego, pozornie,
czy nie, natchnionego przez boskie moce jurodivego.
Język tych bohaterów jest jednym wielkim bełkotem, który trafia w uszy
ludzi starszej daty, dla których język ten wydaje się kojarzyć z bezpieczeństwem.
Z drugiej strony responsy tłumu,
jakie pojawiają się w książce, jako żywo przypominają drugą część
Mickiewiczowskich Dziadów, w której
tłum odpowiada na inwokacje Guślarza. Bowiem obaj przewodnicy wydają się być szemrani,
a ich niejasna proweniencja nie budzi zaufania po dłuższej zadumie.
Autorka
przetwarza również kalki znane z pop-kultury. Najważniejszymi z nich są
nawiązania do Miasteczka Twin Peaks i
japońskiego Kręgu. Pierwsze
skojarzenie jest oczywiste, gdyż w książce pojawia się czające się gdzieś zło, które się zbliża; jego nazwanie jest dosyć
ciekawe, bowiem uosobieniem zła są kotojady
– faktyczna inkarnacja zła, która pojawia się w podobny sposób w opowieści
amerykańskiego reżysera. Wcieleniom złego przeciwstawiają się różnego rodzaju
babcie, dokarmiające koty, a których obecność nie jest do końca jasna.
Konstrukt ten odwołuje się niemal jednoznacznie do koncepcji Davida Lyncha.
Serwowana jest z niemniejszym animuszem. Krągi
z kolei jest wywoływany przez pojawienie się nieznajomego w mrocznym
sadzie. Nieznajomego w ciemnym odzieniu.
Wspomniane
legendy miejskie przenikają się z legendami poszukiwaczy skarbów. Ojciec Alicji
poszukiwał przez całe życie pereł księżnej Daisy, ostatniej dziedziczki na
zamku Książ, a które, jak głosiła legenda, ukryte były w podziemnych korytarzach.
Takie legendy rozpalają ludzkie umysły; podobnie jak miejsca opuszczone, do
których należy pewien, niezwykle ważny dla historii dom. Opowieści miejskie w
książce mają swoją realizację w postaciach kociar,
które, niemalże identyczne, są w każdym mieście. Podobno dokarmiają koty, a co
robią w rzeczywistości… kto wie?
Bator
znakomicie wychwytuje języki ludzkie – wprowadza osobne idiolekty, zadaje
pytanie o dziedziczenie nie tylko mowy, ale osobowości. Jej postacie są
charakterystyczne i autonomiczne, jednak uwikłane w sieć powiązań znaczeniowych.
Każde z bohaterów jest mocno osadzone w swojej historii; z kolei każda z ich
opowieści jest związana z postacią Alicji. Bez niej nie doszłoby do zaistnienia
tej historii.
Ciemno, prawie noc jest
powieścią złożoną, pełną nawiązań, puszczeń oka i wkrętów. Znakomicie napisana
budzi zdumienie, wywołuje zachwyt. Z kolei mnogość jej kontekstów sprawia, że
jest ona czymś więcej, niż tylko kolejnym kryminałem osadzonym w realiach ziem odzyskanych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz