środa, 24 lutego 2016

Jak z naszymi e-bookami, czyli kilka słów o dobrym pomyśle i jego rozwijaniu.



Firma Legimi udostępniła w sierpniu nietypową usługę dla czytelników książek – abonament na e-booki i czytnik za złotówkę. Do tej pory można było spotkać się wyłącznie z abonamentami na telefon działającymi w podobny sposób: użytkownik płacił za usługę telefoniczną, a częścią comiesięcznej opłaty była „rata” za telefon, który klient otrzymywał za ułamek ceny rynkowej. I, podobnie jak w abonamentach telefonicznych z ostatnich lat, użytkownik otrzymuje nielimitowany dostęp do dużej ilości książek (jak podaje na początku września strona firmy – ponad dwunastu tysięcy e-booków, a ta liczba wciąż rośnie). O wyborze można dyskutować, ale już sama koncepcja jest nietuzinkowa.

Idea firmy jest ciekawa – od założenia w 2010 firma zajmuje się dystrybuowaniem książek elektronicznych. Rynek e-booków w Polsce zaczął się klarować dopiero niedawno – jeszcze w 2010 roku jego wartość wynosiła 2 milionów złotych, by w 2015 wzrosnąć do ponad 60 (według raportu Virtualo[1]) Zdaje się, że jest to jeden z najdynamiczniej rozwijających się przemysłów kreatywnych, bo, w gruncie rzeczy, gdyby pominąć kwestie finansowe (nie mniej ważne), jest to wciąż odpowiedź na dosyć konkretne zapotrzebowanie, a zarazem wytwarzanie u potencjalnych odbiorców potrzeby. Wszak o to w marketingu chodzi.

W czytnikach książek elektronicznych łączy się kilka kwestii, które nie pozwalają na obojętność. Sukces Amazona, i słynnego czytelnika Kindle, który wszedł na rynek w 2007 roku, podobny jest do sukcesu Apple’a, który udostępniając usługę (iTunes) oddał w ręce zainteresowanych urządzenie, które pozwalało na korzystanie z tej usługi (iPod). Mimo pewnego podobieństwa do pomysłu Sony na udostępnianie taniej muzyki użytkownikom telefonów, to Apple odniósł sukces dzięki dumpingowym cenom (99 centów za utwór, 9,99 dolara za album) i udostępnianiu usługi tylko na jednym urządzeniu. Przez długi czas Amazon udostępniał wprawdzie usługę wyłącznie na dedykowane czytniki (książki można było wgrywać na urządzenie za pośrednictwem zainstalowanej aplikacji łączącej się z tym sklepem – podobnie jak to miało miejsce w przypadku odtwarzaczy iPod jeszcze kilka lat temu – muzykę można było pobrać wyłącznie ze sklepu iTunes). Ponadto ceny książek, które proponował Amazon w wersji elektronicznej, były znacznie niższe od wersji papierowych (nawet paperback). Firmie udało się zatem wytworzyć potrzebę i zapewnić narzędzia do zaspokojenia jej oraz dać zainteresowanym możliwość zakupu tanich książek. Ponadto wykorzystano potencjał Kindle’a jako gadżetu, który stał się w pewien sposób pożądany. Gdyby cofnąć się pamięcią o trzy, cztery lata, można przypomnieć sobie zdziwienie i zainteresowanie malujące się na twarzach osób, które widziały ludzi patrzących w płaskie urządzenie wielkości tabletu, jednak z matowym wyświetlaczem i „wyświetlające” tekst. Amazonowi udało się stworzyć przedmiot, który osoby czytające (ale nie tylko) chcą kupować, a to spory sukces, zwłaszcza gdyby spojrzeć na środowisko odbiorców książek jako na niezwykle konserwatywne i silnie związane z ideą (nie nośnikiem – ideą) papieru – wcześniejsze inicjatywy mające na celu promocję książek elektronicznych spaliły na panewce głównie ze względu na niedostępność urządzenia, które pozwoliłoby na korzystanie z książek elektronicznych i dawało komfort, jaki daje lektura klasycznej książki (miłośnicy czytania na monitorach kineskopowych proszeni są o powstanie – zakładam, że będzie to grupa mała). 


Chodzi tu głównie o kwestię świecenia ekranu – wyświetlacze „konwencjonalne” męczą wzrok, przez co wspomniany komfort spada drastycznie. Dochodziła do tego kwestia niskiej dostępności książek elektronicznych oraz brak zunifikowanego formatu (przez wiele lat jedynym zunifikowanym formatem książki elektronicznej był Pocket Book, który był niedopracowany i często stwarzał problemy). Dopiero pojawienie się formatów .mobi (2005 – niedługo potem firma Mobipocket, która stworzyła go, została przejęta przez Amazon, który rozszerzył format o zabezpieczenia typu DRM) .epub (2007 – był on rozszerzeniem otwartego formatu Open eBook i został uznany za oficjalny format International Digital Publishing Forum) zmieniło to. Wzrost popularności formatu .mobi i jego silna pozycja na rynku wiążą się niewątpliwie z podobnym do Apple’a działaniami Amazona.

Ten wzrost popularności dosyć szybko dał o sobie znać – Amazon oświadczył w lipcu 2010 roku (mając w ofercie Kindla drugiej generacji i od kilku tygodni – trzeciej), że na 100 sprzedanych w tym sklepie książek papierowych przypadają 143 elektroniczne (sprzedawane wyłącznie w formacie .mobi)[2]. Polskie księgarnie elektroniczne dosyć szybko zauważyły potencjał e-booków, jednak dopiero od niedawna da się zauważyć w Polsce rozwój rynku książki elektronicznej, głównie za sprawą księgarń elektronicznych, które dodały do swojej oferty elektroniczne wersje książek. Prekursorem na polskim rynku zdaje się być Virtualo, które udostępniło całą platformę do konwersji plików produkcyjnych (czyli tych wysyłanych do drukarni) do formatów .mobi i .epub, ale też sklep dystrybuujący książki elektroniczne. Wydawcy książek otrzymali zatem narzędzie, które pozwalało na niemal jednoczesne wypuszczenie na rynek wersji papierowej i elektronicznej swoich produktów. Z czasem pojawił się też sklepy Publio i Nexto, który zdają się skupiać na dystrybucji elektronicznych wydań prasy.

Na marginesie wzrostu popularności czytników w Polsce należy wspomnieć o niezwykle ważnej dla nich publikacji: serii o przygodach Grey’a autorstwa E.L. James. To ona sprawiła, że czytelnicy (głównie – czytelniczki; niemniej będę używał formy męskiej z racji proporcji czytelników, o których wspominają badania Virtualo) sięgali po czytniki e-booków by ukryć okładkę książki. Powód nieco zabawny, niemniej to przygody młodej dziennikarki, odkrywającej swoją seksualność, oraz atmosfera delikatnego skandalu, towarzysząca tej serii, sprawiły, że nie wszyscy chcieli deklarować swoją lekturę za pośrednictwem trzymanej w komunikacji miejskiej książki. Wszak czasy okładania książek w gazety powoli mijają – kiedyś okładano „Tygryski”, dziś, sądząc po formacie książki i wyłowionych kątem oka zdaniach i (nie)sławnym „świętym Ambrożym” (który w ekranizacji się nie pojawia – nie ukrywam, że to spora strata dla kinematografii komediowej) również tę, osobliwą, sagę (którą błyskotliwie opisała Eva Illouz).

Dopiero wspomniane Legimi, które weszło na polski rynek w 2010 roku, miało inny pomysł na dystrybucję e-booków. Z jednej strony odpowiedziało na zapotrzebowanie odbiorców, którzy nie mogli nabyć Kindle’a (przypominam – Amazon wciąż nie „obsługuje” polskich odbiorców, choć można zamawiać czytniki do Polski, jednak wymaga to posiadania karty kredytowej, opłacenia dosyć drogiej przesyłki i sporej szansy na zapłacenie cła, o czym wspominano dosyć często na początku bieżącego dziesięciolecia i o czym wspomina sklep Amazona informując, że na pudełku widnieć naklejka „gift”, oraz pewnymi kłopotami z obsługą gwarancyjną, które zdają się mijać) dystrybuując czytniki inkBOOK i Onyx oraz przygotowując pakiety tańszych książek w ramach dodatkowej usługi „Klub Mola Książkowego” (od 2011 roku). Z drugiej strony – firma nie działała od początku jak klasyczna księgarnia, ale udostępniała (nie sprzedawała – udostępniała) książki, które można było czytać w ramach abonamentu. Czytelnik mógł zapłacić za określoną ilość „stron” książek (określanych jako 200 słów), które może przeczytać w danym miesiącu. Udostępnianie jest tu dobrym słowem, ponieważ współgra ono z wykładnią prawną, w myśl której książka elektroniczna jest usługą, objętą dwudziestotrzyprocentowym podatkiem VAT.

Należy pamiętać przy tym, że, mimo prognoz, książki elektroniczne w Polsce nie są dużo tańsze od ich papierowych odpowiedniczek. Kwestie podatków jednak pominę, niemniej minister kultury, Małgorzata Omilanowska, w wywiadzie udzielonym portalowi Xięgarnia.pl, wspomina o konieczności zmiany na bardziej korzystną[3]. Póki co (październik 2015) tej zmiany nie widać.

Innowacyjność usługi Legimi polega na wspomnianym udostępnieniu abonamentu, w ramach którego możliwe jest nieograniczone korzystanie z e-booków z oferty. Wybór jest spory i nie da się ukryć, że może zaspokoić gust przeciętnego czytelnika. Sporo jest kryminałów i to one zdają się dominować w ofercie. Warto przyjrzeć się jednak kategoriom, według których zostały uporządkowane książki. Mamy zatem, jak podaje strona, w katalogu następujące kategorie: kryminały, fantastykę i sci-fi, obyczajowe i romanse, sensację, literaturę faktu i biografie, dla dzieci i młodzieży, humanistykę, języki obce, naukę i nowe technologie, poradniki, styl życia oraz religię i duchowość. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że taki podział jest czysto marketingowy (zwłaszcza gdy spojrzymy na podział Amazona, w którym znajdziemy też kategorie literature and ficion i, wewnątrz każdej, Editor’s Pick, czyli wybór książek dokonywanych przez grupę redaktorów). Wśród książek z działu obyczajowego i romansowego (sic!) można znaleźć wstrząsającego Kolosa Finna Alnæsa, znakomity Neuland Eshkola Nuevo, twórczość Paula Bowlesa, utwory Paulo Coello i książki Paulliny Simons. Nie krytykując ani nie oceniając tego doboru nie należy zapominać, że może on być nieco dyskusyjny.

Odchodząc od podziału na literaturę „wysoką” i „niską” można odnieść wrażenie, że brakuje w tym zestawieniu tuzów literatury wysokiej, których utwory spotykają się z pozytywnym odbiorem szeroko pojętej krytyki literackiej (osobiście – najdotkliwiej odczuwam brak w tej ofercie twórczości Franzena czy Rotha, współczesnych prozaików skandynawskich, jak chociażby Karla Ove Knausgård’a czy Sofi Oksanen, czy bardzo zacnego pisarstwa australijskiego i nowozelandzkiego, choć i od tego są wyjątki), lecz dobór ten zdaje się odzwierciedlać statystyki sprzedaży wzięte rodem z list empiku. Niemniej – można zauważyć też inną rzecz – podział na działy i „kolekcje” wewnątrz poszczególnych działów tematycznych. Pozwala to czytelnikowi na podążanie pewnym tropem lekturowym. Otwierając główną stronę katalogu na dostarczonym w ramach abonamentu czytniku można odnieść wrażenie, że trudno tu znaleźć coś więcej, niż tylko książki z obrębu szeroko pojętej literatury popularnej. Po dłuższym czasie wrażenie to może minąć, gdyż zbiór dostępnych publikacji jest obszerny i zawiera o wiele więcej pozycji, w tym zaliczanych do klasyki. Brakuje w czytnikowej wersji katalogu sugerowanych publikacji czy „kolekcji” (które śmiało można przyrównać do amazonowskiego Editor’s Choice), jednak duet katalogu „komputerowego” i „czytnikowego” pozwala na łatwe wyrwanie się z pewnego toru propozycji. Można to rozpatrywać jako narzekanie użytkownika-malkontenta, jednak należy o tym wspomnieć. Warto przy tym zaglądać na twittera i profil facebookowy firmy – są tam regularnie umieszczane informacje o nowościach w katalogu oraz o nowych kolekcjach. Świadczy to o bardzo mądrze prowadzonej akcji marketingowej oraz sprawnej „obsłudze posprzedażowej”. Co ciekawe – ostatnio mój bank nie spłacił mi autormatycznie karty kredytowej, którą może obciążać Legimi, jednak dosyć szybko udało się sytuację wyjaśnić (chociaż miałem przez kilka dni ograniczony dostęp do aplikacji – nie mogłem pobierać nowych publikacji), a poziom obsługi klienta uznałbym za dosyć wysoki.

Gdy Legimi uruchomiło tę usługę, zainteresowani mogli nabyć czytniki za symboliczną złotówkę i korzystać z nielimitowanego dostępu do całego katalogu za niecałych 50 złotych miesięcznie (do końca sierpnia 2015 ta kwota była niższa). Gdyby popatrzeć na to praktycznie, to okazałoby się, że usługa ta może się „opłacać” dosyć niewielkiej grupie osób. Gdyby przyjąć, że w Polsce czyta książki (lub – deklaruje, że czyta; nie należy zapominać o promowanej w ostatnich latach „modzie na czytanie”) 39% populacji (badania Biblioteki Narodowej), a tylko 11% z nich rocznie przyswaja sobie więcej niż 7 książek (lub, nie mogę sobie tego odmówić, deklaruje), to można śmiało stwierdzić, że raptem dla kilku procent osób taka oferta byłaby korzystna, bowiem rynkowa wartość siedmiu przeciętnych książek (jak podaje Biblioteka Analiz – w Polsce książka kosztuje średnio nieco mniej niż 40 zł) jest niższa niż roczny abonament Legimi. Wygląda na to, że oferta ta jest kierowana do „moli książkowych” lub osób czytających rzadziej, ale intensywnie. Z drugiej strony – bardzo sprawnie wyzyskuje koncepcję telefonicznych abonamentów „bez limitu”. Gdyby każdy z użytkowników tego typu usługi spojrzał na historię połączeń i stopień wykorzystania „nielimitowania” mógłby dojść do wniosku, że nie wykorzystuje aż tak wiele „minut”, jednak bezpieczeństwo, jakie daje „brak limitu” jest niewątpliwe. Wszak czytelnik nigdy nie wie, kiedy porwie go lektura, a, jak wiadomo, niedomiar jest gorszy niż nadmiar. To kolejny zabieg marketingowy, który trafia w punkt.

Kontekstem tej usługi jest jeszcze inna, często pomijana lub ignorowana, kwestia – piractwo. O ile bowiem książkę papierową trudno „spiracić”, o tyle publikacje elektroniczne nierzadko łatwiej pobrać z nielegalnych źródeł niż kupić w sklepach dystrybuujących je. Obecność tego problemu potwierdzają wspomniane badania przeprowadzone na zlecenie Virtualo – od 30 do 50 procent ankietowanych stwierdziło, że korzystało z pirackich e-booków[4]. Gdyby popatrzeć przy tym na największe polskie „repozytorium e-booków”, czyli portal chomikuj.pl, nie powinno to dziwić. Z drugiej strony – ulotność samej książki elektronicznej i jej trudna do skonkretyzowania forma mogą sprawiać, że jest ona traktowana jako towar drugorzędny, a więc – niepełnowartościowy. Na ile wynika to z przyzwyczajenia do „konkretności” papieru, a na ile z tego, że „to co w sieci, to za darmo” – trudno ocenić, jednak współzależność obu tych kwestii jest niewątpliwa. Nie zmienia to jednak faktu, że rynek książki elektronicznej jest w Polsce wciąż niewielki w porównaniu do rynku książki papierowej (odpowiednio: ponad 60 milionów w stosunku do 2,68 miliarda w 2014 roku). Różnica, owszem, spora, jednak rozwój książki elektronicznej w kraju jest dosyć dynamiczny i nic nie wskazuje na to, by ta dynamika miała spać.

Nie należy pomijać głosów mówiących, że książka papierowa jest, po kilku latach „defensywy” (trudno nie ująć tego w cudzysłów – rynek książki papierowej jest wciąż ogromny), statystyki sprzedaży książek papierowych (i ich łącznej rynkowej wartości) szybują ku górze[5].

To dosyć ciekawe zjawisko, które pokazuje urynkowienie samych czytników i książki elektronicznej oraz jej gadżetowy charakter. Można, owszem, mówić o pewnej modzie na czytniki, na fali której proporcje sprzedaży książek elektronicznych i papierowych kształtowały się tak a nie inaczej, jednak zdaje się ona przemijać, zapewne z powodu wygaśnięcia zainteresowania ze strony czytelników, którzy wracają do form lektury, do których przywykli. Wszak cyfrowi tubylcy, póki co, nie istnieją[6], jednak patrząc na chrześnicę mojej żony, która opanowała niespodzianie szybko obsługę tabletu w wieku czterech lat, można śmiało stwierdzić, że niebawem się oni pojawią.

Wracając do samego Legimi  –usługa przezeń oferowana nie jest aż tak innowacyjna. Jak stwierdza przedstawiciel portalu Świat Czytników, Robert Dróżd, Mamy usługę, które mógłby pozazdrościć Amazon. Owszem – pomysł na połączenie nielimitowanego dostępu do całego katalogu książek i dodania do niego urządzenia pozwalającego na korzystanie zeń jest znakomity, jednak na ten pomysł wpadł jakiś czas temu Amazon, choć nie udostępnił go w formie „abonamentu z czytnikiem” . Można wprawdzie u amerykańskiego dystrybutora wykupić za 9,99$ abonament, jednak dodatkowe urządzenie (Kindle) należy kupić osobno za 79$ (nowość w ofercie, wprawdzie nieco okrojona w porównaniu z wersjami Paperwhite, to jednak w pełni funkcjonalna). Nie ma wprawdzie głębszego sensu analizowanie różnic w katalogach (Amazon ma grubo ponad milion pozycji, podczas gdy polski dostawca raptem kilkanaście tysięcy), jednak gdyby spojrzeć na praktyczny wymiar usługi Legimi można dojść do wniosku, że pomysł bardzo się udał. Optymizmem napawa też pojawienie się coraz większej reprezentacji polskich wydawnictw (od niedawna w ofercie są książki wydawnictwa Sonia Draga, jednak to, póki co, głownie oferta „bestsellerowa”) oraz niemal jednoczesne umieszczanie w katalogu Legimi nowości wydawniczych (godny pochwały przykład wydawnictwa Wielka Litera). Rozrastanie się zbioru jest stopniowe, ale konsekwentne, co napawa optymizmem czytelników, którzy mogą „chłonąć” kolejne pozycje za rozsądne pieniądze. Oferta ta wypełnia lukę wytworzoną na rynku książki przez wysokie ceny książek elektronicznych w sprzedaży detalicznej (rzadko poniżej poziomu 70% ceny książki papierowej, nie licząc promocji, które oferuje chociażby Bookrage).

Nie ukrywam, że jako odbiorca tej usługi nie mogę powiedzieć zbyt wielu gorzkich słów pod jej adresem. Owszem, można narzekać na wybór pozycji (chociaż znakomity Dawi Grossman jest w niej dostępny – ku mej uciesze), jednak zawartość katalogu firmy idzie w dobrym kierunku. Pozostaje tu kwestia ustaleń z poszczególnymi wydawnictwami, które mogą krzywo patrzeć na usługę żywo przypominającą Spotify (w swojej formie podawczej) lub Apple. Obie te firmy oferują, jak już wspomniałem, usługi, które po trosze zmonopolizowały rynek wydawnictw muzycznych (Apple) lub go zrewolucjonizowały (Spotify), jednak o ile udział w zyskach ze sprzedaży utworów w sklepie iTunes był jasno skanalizowany, o tyle kwestia tantiem za odtworzenia w serwisie streamingowym pozostaje wciąż drażliwą[7]. Trudno zatem nie zrozumieć wydawnictw, które ociągają się z „wejściem” z pełną (lub nawet częściową) ofertą do Legimi, zwłaszcza w sytuacji, w której nielimitowanie może w jakiś sposób deregulować zasady „płacenia za stronę” (sam przerzucam tych stron wiele, więc uznałbym samego siebie za nieekonomicznego odbiorca).

By głosu praktyka stało się za dość, na koniec rzucę kilka uwag „od siebie”. Zatem – wykupiłem usługę jeszcze w sierpniu, więc mam to szczęście, że moja karta kredytowa jest obciążana nieco mniejszą kwotą (chociaż każde jej obciążenie trudno uznać za szczęście). Z drugiej strony daje mi to nieco szerszą perspektywę na zmiany, jakie zachodzą w ofercie; dosyć regularnie sprawdzam nowości i muszę przyznać, że rzadko nie znajduję niczego, co odpowiadałoby mojemu gustowi literackiemu (oczywiście po kilku „przewinięciach” listy). Mimo silnego przywiązania do książki papierowej (zwłaszcza paperbacków, których elastyczna materialność ułatwia i uprzyjemnia mi akt lektury w komunikacji miejskiej), częściej do torby lub kieszeni kurtki wkładam czytnik (mimo obszernych kieszeni, w których zmieści się wiele). Dochodzi do tego kwestia dostępności kolejnych książek – sieć Wi-Fi jest dostępna niemal wszędzie, by nie wspomnieć o możliwości stworzenia przenośnego punktu dostępu do sieci w telefonie. Od zakupu usługi przeczytałem kilkadziesiąt książek z oferty i kilkanaście spoza niej (kupione wcześniej, darmowe e-booki, książki od wydawnictw), więc mogę stwierdzić, że jestem „na plusie”, bowiem koszt zakupu tych książek przerósłby wielokrotnie koszt trzymiesięcznego abonamentu, a dostawianie kolejnej póki na książki w M2 mija się z celem. Ciekawym pomysłem jest też prezentowanie czytelnikowi statystyk lektury, które są widoczne na ekranie głównym urządzenia. Podobnie jak chociażby Endomondo – mobilizuje do poprawiania ich i czytania więcej. Jest to kolejny ciekawy zabieg marketingowy; kto nie lubi wzrostu statystyk?

Perspektywy przed Legimi wydają się być świetlane (na tyle, na ile mogą być one przed firmą dystrybuującą książki elektroniczne na polskim, dosyć mocno pirackim rynku). Jeśli oferta trafi do większej grupy odbiorców, więcej wydawnictw będzie udostępniało swoje książki w ofercie. Czas pokaże, jak się to wszystko ułoży, jednak to sami czytelnicy zadecydują o sukcesie marketingowym. Usługa ta jest z pewnością innowacyjna i spełnia oczekiwania, jakie można mieć wobec dobrego produktu, bo tym ona jest w gruncie rzeczy. Pojawiają się wprawdzie wśród moich znajomych pewne negatywne reakcje na obsługę gwarancyjną czytelników (mojemu koledze z dnia na dzień przestał działać wyświetlacz, co unieruchomiło urządzenie – póki co dostawca usługi i czytnika nie chce go wymienić), jednak by powiedzieć coś więcej na ten temat trzeba nieco więcej czasu. Cóż – zobaczymy. 

Uff... długi tekst ;). Nie jest on ani reklamowy, ani sponsorowany. Po prostu chciałem napisać kilka słów na ten temat (też - jako praktyk). 
Tekst napisałem na potrzeby Obserwatorium Kultury NCK


[1] http://media.innovationpr.pl/pr/287994/virtualo-przedstawia-pierwszy-na-polskim-rynku-raport-na-temat-e-bookow
[2] http://www.nytimes.com/2010/07/20/technology/20kindle.html
[3] https://www.youtube.com/watch?v=sKa0mrPvf6k
[4] http://media.innovationpr.pl/pr/287994/virtualo-przedstawia-pierwszy-na-polskim-rynku-raport-na-temat-e-bookow
[5] http://www.nytimes.com/2015/09/23/business/media/the-plot-twist-e-book-sales-slip-and-print-is-far-from-dead.html?_r=0
[6]https://docs.google.com/gview?url=http%3A//kulturawspolczesna.pl/readpdf/1671/Cyfrowi%2520tubylcy%2520nie%2520istniej%25C4%2585.%2520Sprawozdanie%2520z%2520cz%25C4%2599%25C5%259Bci%2520sesji%2520plenarnej%2520konferencji%2520%25E2%2580%259ECzas%2520przemian%252C%2520czas%2520wyzwa%25C5%2584%253A%2520Rola%2520bibliotek%2520i%2520o%25C5%259Brodk%25C3%25B3w%2520informacji%2520w%2520procesie%2520kszta%25C5%2582towania%2520kompetencji%2520wsp%25C3%25B3%25C5%2582czesnego%2520cz%25C5%2582owieka%25E2%2580%259D
[7] http://wyborcza.pl/1,75475,15000498,Chcialoby_sie_zyc_z_muzyki__czyli_ile_pieniedzy_daje.html

poniedziałek, 22 lutego 2016

Ayaan Hirsi Ali – Heretyczka



Islam jako religia wpisał się niezbyt chlubnie w historię Europy i świata. Nie poprawiły tego wydarzenia z ostatniej dekady ani doniesienia medialne o coraz silniejszej polaryzacji religijnej w krajach Bliskiego Wschodu. Ważnym głosem, który może przybliżyć niezaznajomionym z licznymi niuansami tej religii, jest niedawno wydana książka Ayaan Hirsi Ali zatytułowana – nie na darmo – Heretyczka

Należy zaznaczyć na początku, że nie jest to publicystyka – książka ta jest w rzeczywistości opracowaniem z pogranicza nauki i eseistyki naukowej, głównie za sprawą przedstawionego w niej aparatu analitycznego oraz rozbudowanych przypisów. Jednak tym, co pozwala jej zbliżyć się do obszaru przyjaźniejszego przeciętnemu czytelnikowi jest język; Heretyczka napisana jest żywo i przejrzyście, a przez to przywodzi na myśl lekkość anglosaskiej eseistyki naukowej. 

Hirsi Ali przedstawia historię islamu oraz jej relacje z innymi religiami – judaizmem, chrześcijaństwem i kultami politeistycznymi z VII wieku po Chrystusie, które on zastąpił. Jako odstępczyni od tej religii posiada o wiele szerszy ogląd niż osoby niemające z nią żadnego kontaktu lub – paradoksalnie – mocno z nią związane. Przedstawia zarazem groźbę, jaką niesie utrzymanie, leżącej u podstaw islamu, idei plemienności w interpretacji Koranu – czy to na przykładzie zaostrzania szariatu w krajach muzułmańskich, czy to polaryzacji nauczania niektórych imamów, która prowadzić może do podjęcia przez uczniów walki zbrojnej z „niewiernymi”. 

Autorka przedstawia w książce rys historyczny, dystansuje się od traktowania omawianej religii jako pokojowej oraz pokazuje zróżnicowanie narracji w obrębie przyjętej formy Koranu. Ciekawą konstatacją autorki jest stwierdzenie, że nie ma czegoś takiego jak ujednolicona lub zinstytucjonalizowana „wersja” islamu. Jej brak utrudnia znalezienie podobnego punktu odniesienia jak chociażby Rzym dla katolicyzmu, a przez to – niemożliwe jest wskazanie jednej i właściwej jej wersji. Decentralizacja ta umożliwia dowolność w interpretowaniu świętej księgi islamu; przedstawia też różne podejścia do niej i możliwe obszary wypaczeń. Jako przykład tego pokazuje nieprzystawalność „szkół” interpretacji – inaczej rozumie się niektóre zapisy we wspólnotach amerykańskich czy europejskich, a inaczej – chociażby w Państwie Islamskim. Autorka wielokrotnie podnosi potrzebę – a nawet konieczność – głębokiej reformy islamu, jednak zderza tę wizję z konserwatyzmem wyznawców i najsławniejszych nauczycieli, którzy sprzeciwiają się takiej zmianie. Wymienia kilka osób, które mogłyby zapoczątkować taką zmianę i często porównuje ich do Marcina Lutra: mają oni ideę, a zamiast szesnastowiecznych maszyn drukarskich mają media społecznościowe. Widzi przy tym ogromne ryzyko takich kroków – wielu reformatorów zostało „uciszonych” przez władze państw muzułmańskich, często na zawsze. 

Heretyczka nie jest książką łatwą, jednak jej wagi nie należy ignorować. Przedstawiona w niej historia jednej z najważniejszych religii na świecie nie jest zarazem tekstem wrogim, ale broniącym idei przed wypaczeniem (zatem – apologletycznym). Autorka sugeruje zmiany i pokazuje jak daleko zaszła interpretacja Koranu oparta wyłącznie na władzy mężczyzn. Co ciekawe – już samo zabranie przez nią głosu w tej sprawie może zostać uznane za akt… heretyzmu. Wadze tej książki nie przeszkadzają nawet pewne potknięcia w tłumaczeniu i odstępstwa od przyjętej terminologii (by na używaniu archaicznej formy imienia Mahometa). Na pewno warto po nią sięgnąć.

środa, 17 lutego 2016

Jerzy Pilch, Ewelina Pietrowiak – Zawsze nie ma nigdy



Nie przepadam za „wywiadami-rzekami”. Można je traktować jako ciekawe uzupełnienie ogólnej „twórczości” osoby pytanej i firmującej książkę swoim nazwiskiem. Takie publikacje borykają się jednak często z problemem braku chemii między rozmówcami lub – po prostu – nudnością głównego bohatera. I o ile często tego typu publikacje cierpią na te przypadłości, o tyle zapisy rozmów Eweliny Pietrowiak z Jerzym Pilchem nie cierpią na żadną z nich.

Pilch przebił się do świadomości osób niezwiązanych mocniej z literaturą dzięki informacji, że jest on od lat niepijącym alkoholikiem. Zwrócił przez to uwagę na ciekawy problem pisarskiego picia, który często był uznawany, gdyby popatrzeć chociażby na twórczość Bukowskiego, za element nie tyle kreacji, co życia twórczego. Wszak najłatwiej wyzwolić się z okowów oczekiwań wobec twórczości przy pomocy jednego czy dwóch głębszych. Podnosi przy tym kwestię alkoholu w historii – to, co kiedyś było nazywane pijaństwem, dziś – przez wielu i trafnie – określone by było mianem alkoholizmu. 

Pisarz dosyć swobodnie czuje się w sytuacji dialogu, zwraca uwagę na różnorakie odcienie jego przygody z literaturą i nie boi się mówić o życiu dosadnie. Brzmi to nieco czołobitnie, jednak Pilch ma faktycznie sporo do powiedzenia – czy to o pracy w dużych redakcjach, czy to o różnicach w polityce wydawnictw. Opowiada o swoim pisaniu, relacjach rodzinnych i spotkaniach z innymi mistrzami słowa. Sporo w książce sentymentu, jednak nie brakuje w niej mocnych konstatacji i Pilchowego dystansu do samego siebie i otoczenia. Dodatkowo sam rozmówca przedstawia bardzo ciekawe podejście do przewlekłej choroby (wszak cierpi on na Parkinsona) – wspomina o rozwoju choroby i zmianie, która zaszła w jego postrzeganiu rzeczywistości. Nie jest jednak pozbawiony nadziei i deklaruje, że wciąż wierzy w to, że ktoś znajdzie lekarstwo. 

Nieco ironiczny stosunek pisarza do rzeczywistości sprawia, że w jego wypowiedziach pobrzmiewa nawet nie tyle dojrzałość, co mądrość. Znajdując się w odosobnieniu mieszkania w centrum Warszawy nabiera dystansu do środowiska, zaczyna dostrzegać wagę innych, często drobnych rzeczy oraz swojej przeszłości. Mówi przy tym dużo o swoim dorastaniu i kształtowaniu warsztatu pisarskiego, mentorach oraz zmianach w środowisku pisarskim. Nie ocenia jednak nikogo, ale po prostu relacjonuje wiele wydarzeń. Jest to dosyć rzadkie podejście, pozbawione goryczy i żalu, charakterystyczne dla osób, które swoje przeżyły i wiedzą, że nie warto prowadzić niepotrzebnych sporów lub wyciągać je na widok publiczny. Wywiad ten jest również bogaty literacko – ciekawe są rozważania Pilcha na temat wzrostu wielkich pisarzy i maskulinizacji kanonu. Kwestie te przewijają się niemal we wszystkich fragmentach rozmów, przy czym Pilch unika wyraźnie spłycania tematu. 

Zawsze nie ma nigdy jest niewątpliwie ciekawą książką. Naprawdę. Nie jestem wielkim miłośnikiem Pilchowego pisania, jednak wydaje mi się, że warto wracać do tego, co ma on do powiedzenia jako Jerzy Pilch, a nie narrator książek Jerzego Pilcha. Pozycja ta mogła być kolejnym „wywiadem rzeką”, który nie wnosi nic ciekawego, jednak mamy w niej Pilcha nieco ogołoconego, wyraźnie nawiązującego do wcześniejszych dzienników oraz – estetycznie – felietonów. Jest to obraz ciekawy i nietuzinkowy, jednak chwilami może sprawiać wrażenie pobieżnego, chociaż jest to być może tylko wrażenie. Jako całość bowiem Zawsze nie ma nigdy jest książką, po którą warto sięgnąć, nie tylko będąc miłośnikiem twórczości jej głównego bohatera.