Autorka
Tańca szczęśliwych
cieni to mistrzyni krótkich form literackich. Co to oznaczać
może? Mistrzostwo, ale i
słabość
– bardzo łatwo bowiem można spłycić tę krótką formę
literacką.). Opowiadania, nowele, szkice – te gatunku literackie
uważane są
za proste do napisania głównie
ze względu na ich
kształt, konstrukcję
i długość.
Frazes ten okazać się
może morderczy dla zbioru
opowiadań; często
krótkie formy przestają
być autentycznie wyrwane
z rzeczywistości, a
zaczynają być
niesfornie poruszającymi
się opowieściami,
w których składność
nie jest cechą
dominującą.
Jednak gdy czytelnik ma wrażenie
dziwnej pełni,
to należy
pamiętać,
że
coś
w takiej prozie – krótkiej czy długiej
– dzieje. A u Munro dzieje się
naprawdę
dużo.
Pisząc
o autorach naprawdę
wybitnych, trudno nie tworzyć
peanu na cześć
ich twórczości.
W przypadku opowiadań
Alice Munro trudno nie popaść
w ton zachwytu. Jej historie, często
dosyć
rozbudowane, formalnie są
klasycznymi opowiadaniami (nie bez powodu porownywana jest do
Czechowa). Mają
swój początek,
ciekawe rozwinięcie
i błyskotliwe
zakończenie.
Autorka tworzy mikroskopijne narracje, które przy minimalnej ilości
środków
użytych
na obszarze kilkunastu stron stają
się
interesującymi
całościami,
które wychodzą
daleko poza ramy jednego wątku
narracji. Zdolność
ta, niezwykle rzadka u autorów opowiadań,
staje się
cechą
charakterystyczną
opowieści
zawartych w Tańcu
szczęśliwych
cieni.
Teksty te, mimo iż
dotyczą
jedynie wybranego wydarzenia, za pomocą
dobrze dobranych metod – retrospekcji, wspomnień
werbalnych czy żartów
sytuacyjnych – pozwalają
czytelnikowi na zrozumienie szerszego kontekstu, który
niejednokrotnie zmienia wszystko. Spotkanie po latach czy
podkoloryzowany profil psychologiczno-zawodowy poprzedniego lokatora
sprawiają,
że
zachowania bohaterów nabierają
nowego znaczenia. Pozorna nieśmiałość
staje się
powracającą
czkawką
zaprzepaszczonej szansy, a pozorna troska ingerencją
w życie.
Mimo
tych oczywistych rozwiązań
autorka w swoich tekstach zadaje pytanie o obszar funkcjonowania
pozoru w świadomości
ludzkiej. Posługuje
się
przy tym często
narracją
z poziomu dziecka – widzenie świata,
pozbawione efektów socjalizacji wtórnej, często
różni
się
od prostego obserwowania tego-co-się-dzieje.
Takie zderzenia pokazują
ogromną
rolę
konwencji w relacjach międzyludzkich,
ale i na gruby płaszcz,
jaki na nasze komunikaty nakładają
niedomówienia i podteksty. Mimo tego – nie wchodzi ona w rolę
moralizatorki; jej obserwacje są
naturalne. Ubranie ich w szatę
literacką
daje wrażenie
naturalności.
Kolejną
rzeczą,
która przebija przez teksty Munro jest ich lekkość
i werbalność.
Czytając
je można
odnieść
wrażenie,
że
narracja pierwszoosbowa jest tu tylko zabiegiem mającym
służyć
opowiedzeniu czegoś
czytelnikowi. Nie z katedry książki
– bynajmniej; tu opowieść
jest płynna,
intymna, błaha
i niebanalna zarazem. Łatwość,
z jaką
autorka pisze (mówi?) jest niesamowita. Książka
nie męczy;
co więcej
– wciąga.
Pozostawiając
niedosyt wynikający
z krótkości
formy opowiadania, uzupełnia
historię
niedopowiedzianą
przemilczeniami i półsłówkami.
Taniec
szczęśliwych
cieni
Alice Munro jest zbiorem nieprzeciętnym.
Jej opowieści
trafiają
w sedno, język
i kształtowanie
myśli
zachwyca. Jest to lektura z pewnością
godna uwagi nie tylko z powodu utytułowania
jej autorki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz