poniedziałek, 4 marca 2013

Alice Munro – Taniec szczęśliwych cieni



Autorka Tańca szczęśliwych cieni to mistrzyni krótkich form literackich. Co to oznaczać może? Mistrzostwo, ale i słabość – bardzo łatwo bowiem można spłycić tę krótką formę literacką.). Opowiadania, nowele, szkice – te gatunku literackie uważane są za proste do napisania głównie ze względu na ich kształt, konstrukcję i długość. Frazes ten okazać się może morderczy dla zbioru opowiadań; często krótkie formy przestają być autentycznie wyrwane z rzeczywistości, a zaczynają być niesfornie poruszającymi się opowieściami, w których składność nie jest cechą dominującą. Jednak gdy czytelnik ma wrażenie dziwnej pełni, to należy pamiętać, że coś w takiej prozie – krótkiej czy długiej – dzieje. A u Munro dzieje się naprawdę dużo.
Pisząc o autorach naprawdę wybitnych, trudno nie tworzyć peanu na cześć ich twórczości. W przypadku opowiadań Alice Munro trudno nie popaść w ton zachwytu. Jej historie, często dosyć rozbudowane, formalnie są klasycznymi opowiadaniami (nie bez powodu porownywana jest do Czechowa). Mają swój początek, ciekawe rozwinięcie i błyskotliwe zakończenie. Autorka tworzy mikroskopijne narracje, które przy minimalnej ilości środków użytych na obszarze kilkunastu stron stają się interesującymi całościami, które wychodzą daleko poza ramy jednego wątku narracji. Zdolność ta, niezwykle rzadka u autorów opowiadań, staje się cechą charakterystyczną opowieści zawartych w Tańcu szczęśliwych cieni. Teksty te, mimo iż dotyczą jedynie wybranego wydarzenia, za pomocą dobrze dobranych metod – retrospekcji, wspomnień werbalnych czy żartów sytuacyjnych – pozwalają czytelnikowi na zrozumienie szerszego kontekstu, który niejednokrotnie zmienia wszystko. Spotkanie po latach czy podkoloryzowany profil psychologiczno-zawodowy poprzedniego lokatora sprawiają, że zachowania bohaterów nabierają nowego znaczenia. Pozorna nieśmiałość staje się powracającą czkawką zaprzepaszczonej szansy, a pozorna troska ingerencją w życie.
Mimo tych oczywistych rozwiązań autorka w swoich tekstach zadaje pytanie o obszar funkcjonowania pozoru w świadomości ludzkiej. Posługuje się przy tym często narracją z poziomu dziecka – widzenie świata, pozbawione efektów socjalizacji wtórnej, często różni się od prostego obserwowania tego-co-się-dzieje. Takie zderzenia pokazują ogromną rolę konwencji w relacjach międzyludzkich, ale i na gruby płaszcz, jaki na nasze komunikaty nakładają niedomówienia i podteksty. Mimo tego – nie wchodzi ona w rolę moralizatorki; jej obserwacje są naturalne. Ubranie ich w szatę literacką daje wrażenie naturalności.
Kolejną rzeczą, która przebija przez teksty Munro jest ich lekkość i werbalność. Czytając je można odnieść wrażenie, że narracja pierwszoosbowa jest tu tylko zabiegiem mającym służyć opowiedzeniu czegoś czytelnikowi. Nie z katedry książki – bynajmniej; tu opowieść jest płynna, intymna, błaha i niebanalna zarazem. Łatwość, z jaką autorka pisze (mówi?) jest niesamowita. Książka nie męczy; co więcej – wciąga. Pozostawiając niedosyt wynikający z krótkości formy opowiadania, uzupełnia historię niedopowiedzianą przemilczeniami i półsłówkami.
Taniec szczęśliwych cieni Alice Munro jest zbiorem nieprzeciętnym. Jej opowieści trafiają w sedno, język i kształtowanie myśli zachwyca. Jest to lektura z pewnością godna uwagi nie tylko z powodu utytułowania jej autorki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz