Będzie
złośliwie, chociaż niekoniecznie krótko. Jakiś czas temu przeczytałem Enklawę Ove Løgmansbø.
I chociaż książka nie była wybitna, to można powiedzieć, że nie było też
najgorzej. W sumie to było całkiem nieźle. Chociaż zakończenie okazało się
kapciem, to początek mocno trzymał. Trochę atmosfery Twin Peaks i tak dalej. Ogółem – nie wspominam tej książki szczególnie
źle.
Ostatnio
okazało się, że Løgmansbø to tak naprawdę Remigiusz Mróz. Wzruszyłem ramionami,
bo to żadne zaskoczenie, że jakiś znany pisarz pisze coś innego pod pseudonimem
(zwłaszcza, że Enklawa, Połów i Prom
to seria). A jako że miałem drugą i trzecią część serii na stosie „do
przeczytania” (czy raczej: hałdzie), to stwierdziłem, że miło by było coś tak,
jakby to powiedzieć, lżej. Więc przeczytałem dwie książki w ciągu kilku
dni. I muszę stwierdzić: nie jest dobrze. I żadne radio nie
uratuje tego stanu.
Jak się
domyślasz – głównym bohaterem jest Hal Olsen, który sobie nagrabił w pierwszej
części. W drugiej siedzi w więzieniu, ale pod koniec wychodzi.
W trzeciej… eh, w trzeciej dalej sobie grabi, a na końcu ginie.
A, przepraszam: SPOJLER ALERT. Chociaż serio, nic nie tracisz na tym spojlerze,
bo zakończenie tej serii mogło być tylko jedno.
Połów, czyli druga część, to
poszukiwanie prawdy o czaszce, które Farerzy znajdują w zwłokach
jednego z grindwali podczas corocznego polowania. Do sprawy zostaje
oddelegowana Katrine Ellegaard, bo zna teren i ludzi, a przy okazji
jest doświadczoną śledczą. Do tego na przypadkowych badaniach wychodzi, że ma
złośliwego raka piersi.
W międzyczasie wraca temat Hala, który odsiaduje
wyrok za morderstwo, ale próbuje wyjść zza krat. W gruncie rzeczy ta
książka miała opowiadać o zapomnianych zbrodniach w małych
społecznościach. Opowiedziała, co miała powiedzieć, ale w praktyce rozwaliła
całkiem akceptowalne zakończenie poprzedniej części. I nie dała nic
w zamian. To mnie tylko nieco wkurzyło, ale – kontynuujmy.
Trzecia
część, czyli Prom, to już jazda bez
trzymanki na monocyklu po lewym pasie autostrady. Z doniczką na głowie. U
wybrzeża Wysp Owczych zostaje porwany prom (wiem, nie domyśliłbym się) i istnieją
spore szanse, że terroryści mają na nim materiały radioaktywne. Żądają
oddzielenia Wysp od Danii. Pech chce, że akurat na pokładzie jest Katrine
Ellegaard, która rzuciła pracę w duńskiej policji i chce zacząć nowe
życie z Halem. Gdy terroryści zatapiają prom okazuje się, że uciekli
z niego i porwali Katerine. No i szantażują jej partnera. Kończy
się to źle – zarówno dla Hala, jak i dla całej książki. Właśnie przez tą książkę
będę złośliwy.
Ale po
kolei.
W Enklawie Hal trafia do więzienia za
morderstwo koleżanki swojej córki. I jako całość tamta książka, że tak to
ujmę ładnie: żre. Ale w Połowie okazuje
się, że niekoniecznie to musiał być Hal, a jego prawniczka dowodzi, że
doszło do spisku nastolatek i że to nie on jest winny. Gdybym był Frarerem
i usłyszał takie wyjaśnienie, to zadałbym trudne pytanie: no to kto zabił.
W końcu to mała społeczność, więc wszyscy się jakoś kojarzą, a morderstwo
zaburzyło z pewnością jej mir. Hal zostaje tylko uznany winnym ukrycia
ciała, jednak dotychczasowa odsiadka zostaje uznana za odpowiednią karę.
Ale mordercy
jak nie było, tak nie ma. Już zupełnie pomijam wątek kryminalny Połowu – temat fajny, chociaż rozwija
się całkiem ciekawie do połowy książki, żeby pod koniec po prostu ciągnąć się
na zasadzie „byleby do końca”. Jakoś nie przekonuje mnie docieranie do prawdy,
jakie pokazano w tej opowieści. Z resztą – „prawda” okazuje się ani
trochę nie ekscytująca. Czy nie dla takiego delikatnego dreszczyku czyta się
kryminały?
Do tego
nie zawsze pasuje mi rozlokowanie w czasie. Ogólnie – po przeczytaniu tych
książek „trochę jednym tchem” odnoszę wrażenie, jakby były sklecone naprędce:
jest pomysł, jakoś do końca. To paskudne wrażenie, bo początki tych trzech
książek Mroza są naprawdę fajne (jako osobne twory), ale końcówki… nope.
Wreszcie:
Prom. Tu to już jest pojechane,
a ilość loose ends przekracza
tolerancję (moją). Przede wszystkim: terroryści żądają opuszczenia Wysp Owczych
przez wszystkich Duńczyków – drogą wodną, żeby widać było ich exodus. W tej
ławicy płynie Hal, jednak odrywa się od niej i zmierza w kierunku
promu. Chce uwolnić Katerine. Rycerz na białym koniu po przecenie? Pewnie tak,
ale rycerz mocno błędny, a okazuje się też, że koń niekoniecznie żwawy.
Jak się
domyślasz, napastniczy nie chcą mieć gości. Gdy niesforny bohater sobie
uświadamia, że nie ma szans jej odbić sam i zawraca, porywacze wysadzają
prom. Jakby nie patrzeć – to, że ginie kilkaset osób jest zasługą Hala. Nie ma
o tym w książce ani słowa. Nikt nie ma do niego pretensji. Już to
wywołało u mnie zażenowane zdziwienie, ale stwierdziłem, że jak ktoś tu marnuje
mój czas, to wypadałoby powiedzieć, dlaczego czuję, że ktoś go zmarnował.
No
i są materiały radioaktywne na promie. Najpierw jest stopniowe budowanie
napięcia wokół nich, bo skądś się musiały wziąć. Że są, skąd są, po co są. A
potem co? No właśnie: nic. Tonie prom, nie ma skażenia. A gdzie podobno
podprowadzone materiały radioaktywne? No gdzie? O tym też jakoś nie ma
w książce za wiele.
Do tego
ciągłe kręcenie się Hala w okolicy policji – duńskiej i frarerskiej.
Technicznie: człowiek podejrzany o morderstwo, nawet (podobno) zasłużony
dla społeczności, a do tego uznany za winnego ukrycia ciała zamordowanej
dziewczyny nie powinien być blisko organów prewencji. Nigdzie, nigdy. A na
pewno – nie bez potrzeby. Tu – jest obok cały czas.
I nikt
mnie nie przekona, że „współpraca” Hala z policją w Promie to „poważna potrzeba”. To
utrudnianie śledztwa i osobista wendetta w czasie stanu wyjątkowego. To,
co wyczynia w tej książce bohater przy pierwszym kontakcie z policją
sprawiłoby, że wylądowałby skuty na tylnym siedzeniu radiowozu. Ale tak nie
jest. Chyba tylko po to, żeby w końcu zginął. Niby ratuje sytuację, ale
tylko połowicznie. Ale, eh. Szkoda gadać.
No
i wszechobecne ekspozycje. Nie cierpię ekspozycji. Były fajne, gdy
kończyła nimi swoje książki Agatha Christie. Ale to było… pół wieku temu.
Ponad. Da się inaczej, ale nie tu. Pół biedy, jeśli historia się w tych
ekspozycjach składa z tego, co czytelnik odkrył częściowo. Pod koniec Połowu miałem wrażenie, że wszystko jest
w tej książce od nowa, bo ekspozycja.
Zakończenie,
jakie funduje Prom to po prostu
kpina. Przemyt narkotyków o wartości 70 milionów koron? Niby sumka spora,
ale to raptem 36 milionów złotych i 9 milionów Euro. Żeby ją ukryć ginie
kilkaset osób. Jeśli przychodzi Ci namyśl „strzelanie z muchy do komara”,
to myślimy podobnie. Tak bezsensownego zakończenia kryminału dawno nie
widziałem. Wreszcie – jak zgarnąć „dwa samochody narkotyków” (ciekawa miara)
z promu, który zatonął w kilkanaście minut? Nie, nie znajdziesz na to
pytanie odpowiedzi. Sensownej, bo tylko takie się liczą.
Do tego
postaci są równie głębokie jak kałuża po mżawce, przewidywalne do granic
możliwości. Ich rozterki moralne opierają się na zasadzie „hm… może nie, może
tak, ale będzie tak, że Hal na górze”. No ja przepraszam bardzo, ale co to ma
być. Do tego Frarerowie wyglądają tu jak banda uparciuchów, którzy są tylko
uparci, tylko chlają i tylko się obijają.
Nie wiem, jak jest w rzeczywistości,
ale coś mi się wydaje, że ktoś może poczuć się obrażony tą serią książek.
Czasem miałem wrażenie, że chronologia nie siedzi (onkologiem nie jestem, ale
rokowania „jest pani zdrowa” po kilku miesiącach terapii sugerują raczej, że
lepiej zmienić lekarza), logika kuleje lub leży (samotne pomykanie
poszukiwanego zbiega po falach morskich przez dwa dni – w dobie GPS-ów
i innych ustrojstw?), a całość – a zwłaszcza „drugie i trzecie
akty” tych dwóch książek – były pisane na szybko.
Powiem
tak: omijajcie Prom i Połów Ove
Løgmansbø z daleka. Nie traćcie na nie czasu. Znajdziecie po polsku setki
lepiej napisanych kryminałów i nie mówię tu tylko o tych uznanych
i najlepszych. Enklawa na ich
tle błyszczy jak diament, chociaż niekoniecznie mi się podobała. Żeby było
śmieszniej – im bardziej o tym myślę, tym mocniej jestem przekonany, że to
była nawet niegłupia książka. Potem się łapię na tym, że… tę „niegłupiość” ktoś
po prostu skaszanił. Przykro, bo Remigiusz Mróz uchodzi za jednego z ciekawszych
polskich pisarzy kryminałów. Ale to, co się odjaniepawla na kartach sagi
z Wysp Owczych po prostu przekracza moje pojęcie. I to wcale nie jest
komplement.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz