Nie
lubię pisać o „kolejnych częściach”. Zwłaszcza, gdy nie znam poprzednich,
a jakąś przygodę literacką zaczynam nie na pierwszym tomie. No cóż, bywa. Ale wciąż
wierzę, że jeśli jest jakaś fajna książka, to obroni się, nawet bez kontekstu.
Nie znam sagi o Zawrociu (nie krzycz). W sumie nie wiedziałem, że istnieje
(zachowaj spokój, proszę). Znałem za to poprzednią (bardzo fajną!) książkę Hanny
Kowalewskiej i stwierdziłem, że jeśli wtedy nie miałem powodów do
załamania, to może teraz nic takiego się nie stanie. I, uwaga, nie było źle.
Dokończyłem Cztery rzęsy nietoperza.
W sumie mi się podobało ;).
Książka
opowiada o kolejnych przygodach Matyldy. Jak już wspominałem, nie mam
bladego pojęcia, czego dopuściła się wcześniej. Jednak tu jest w ciąży ze swoim
byłym facetem, którego odbiła jej własna siostra. W międzyczasie odkrywa w
sobie miłość do kuzyna (on do niej też), całkiem uznanego kompozytora, i zakochani
chcą ten związek zalegalizować na przekór rodzinie. Ja przepraszam bardzo, ale
czy to nie jakaś niskobudżetowa telenowela? Trochę tak, przynajmniej na
pierwszy rzut oka. Jednak cieszę się, że nie przeczytałem podobnego opisu, a
jedynie poszedłem za nazwiskiem (tak mam). Dobrze zrobiłem, bo nie rozczarowałem
się. Może nie wyrwało mnie z butów, ale na pewno nie odrzuciło.
Chociaż
zarys fabuły jest dosyć naiwny, to opowieści daleko do płytkości czy banału. Głównie
dzięki postaciom. Może nie są najoryginalniejsze, ale każda z nich ma coś
do powiedzenia, ma własną historię, a przy tym jest ciekawa. No i wszystkie
składają się w naprawdę ciekawą całość. Nie ma tu dekoracji, co jest naprawdę
fajne. Nawet zahaczanie o bukoliczne (czyli „pańcia przyjeżdża z miasta
i okazuje łaskę niedobrym sąsiadom”) tony jakoś tu nie gryzie, bo pokazuje
coś więcej. Sama główna bohaterka widzi te dysonanse, zwłaszcza w okresie poprzedzającym
święta Bożego Narodzenia.
Ogółem
ciekawie wpleciona jest w tę historię intryga. Bo to ktoś podrzuci małe zwierzę
umazane krwią, to coś zawiesi na bramce. Do tego cała rodzina kręci nosem na
jej plany matrymonialne. Z czasem Matylda (a z nią czytelnik) dowiaduje
się więcej, jednak nawet to wplecenie „kryminalności” do powieści obyczajowej
(w końcu Cztery rzęsy nietoperza nią
są) nie razi, ale tworzy nieco szerszy obraz. Przy okazji, a raczej przede
wszystkim, pomaga wyeksponować inne relacje między bohaterami – znanymi wcześniej
i nowymi. Ogółem – wszystko w tej książce wygląda zgrabnie i przyzwoicie,
jednak przeważają postaci. To one są najciekawsze.
W sumie
to dla nich warto przeczytać tę książkę. Telenowelowe podboje i romanse
głównych bohaterów rozwijają się naprawdę ciekawie i nie brakuje tu
smaczków. Chociaż w centrum jest Matylda, to nie otaczają jej w tej historii
statyści, ale niemal równoprawni aktorzy. Dziwna relacja z matką, która
staje się z czasem raczej partnerska niż rodzicielska, czy to, co dzieje
się miedzy siostrami może zaciekawić. Jakby nie patrzeć – już to powinno
zainteresować fanów dobrej prozy. Całość się broni, więc jeśli zastanawiasz się,
czy warto sięgnąć po nową książkę Kowalewskiej, to… podpowiadam, że warto. To
po prostu (albo – aż) porządnie napisana proza obyczajowa, która może się
podobać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz