Każda
rodzina ma swoje tajemnice. Twoja też. Każda. Z tego założenia wychodzi Bill
Clegg i opowiada historie o ludziach, którym tajemnic nie brakuje,
chociaż wydaje się, że wszyscy o nich wiedzą wszystko. Gdy pewnego dobrze
zapowiadającego się dnia ginie w wybuchu gazu cała rodzina, każdy w okolicy
ma swoje zdanie na ten temat. Zwłaszcza, że ta rodzina przygotowywała się do
popołudniowej ceremonii zaślubin, a powiedzieć „tak” miała czarna owca
małej społeczności. Sprawy nie ułatwia ani to, że policja rozkłada ręce,
a jedna z mieszkanek domu wyszła rano na spacer. Nic tu nie jest proste.
Pewnie
myślisz – kryminał. Nie, to nie kryminał. To może… komedia pomyłek. Nie, też
nie. Dramat, powieść obyczajowa? To już bardziej. Przede wszystkim Czy miałaś kiedyś rodzinę wymknie Ci się
z rąk i nie zmieści w żadne ramy. Lepiej to wiedzieć od początku.
Połączone są tu wszystkie wątki i to naprawdę – WSZYSTKIE. Spina je na
pierwszy rzut oka postać June – prawie wdowy (w końcu ginie jej były mąż)
i matki opłakującej stratę. Mimo tego, że przeżyła, czuje i zachowuje
się jak zombie. Ma jakieś oszczędności, spotyka życzliwych ludzi, wszędzie
czuje się obca. I nie może sobie znaleźć miejsca. Dusi się w społeczności
przedmieść, w której każda plotka staje się powodem do dyskusji. Zwłaszcza
taka plotka, jak tajemnicza śmierć byłego skazańca, w przeddzień ślubu.
Palec boży, zemsta byłych kompanów, późna ręka sprawiedliwości? Cokolwiek,
byleby gadka się kleiła. Chociaż w tej książce nie brakuje świetnych scen,
to opis sytuacji w kawiarni, gdzie June słyszy rozentuzjazmowaną pańcię,
która niemal wykrzykuje te plotki, jest majstersztykiem. Dynamika, dramat,
smutek, agresja, bezsilność – jest w niej wszystko. Touche, panie Clegg.
Touche, Macieju Płazo (na marginesie – bardzo dobry przekład).
Ale
to tylko niektóre perełki. Jest ich cały sznur. Wiąże się z tym jeden,
drobniutki problem(ik). Czymś je trzeba powiązać. Żyłka fabuły, która łączy to
wszystko w całość, jest tylko pozornie rozerwana. W rzeczywistości to
mocna plecionka, której ostatnie fragment wiążą się pod koniec. Konsekwencja?
Na pewno. Suspens – chwilami naprawdę mocny, zwłaszcza, gdy zaczynasz się
zastanawiać co do tragedii June mają kłopoty pewnego ojca, który dowiaduje się,
że jego syn przedawkował narkotyki, lub odrzuconej przez „moralnych” sąsiadów
pary kochających się dziewczyn. A mają, i to całkiem sporo. Wszystko
tu się naprawdę ładnie składa i do ostatnich stron zastanawiałem się, po
co pojawiają się niektóre historie. I w końcu się dowiedziałem,
a całość tej opowieści jest… nooo… przekonująca. Bardzo.
Jednak
jeśli sięgniesz po tę pozycję, to powiem jedno: uważaj
(nie tak, jak Stachursky, jeśli wiesz, o co mi chodzi). Zwracaj uwagę na
szczegóły, bo to one tworzą tę książkę. Często niuanse, które przetrwały
w tłumaczeniu. Jest tego naprawdę dużo i wszystko ma sens, nawet
najbardziej oderwana od „ciągłości” część tej opowieści. Po prostu – warto.
Przepiękna okładka! Zachęciło mnie to, że książki nie da się zamknąć w ramy gatunkowe.
OdpowiedzUsuńTo jej urok ;). No i jest dobrze napisana.
Usuń