Wiem,
że może to zabrzmieć dziwnie, ale nie jest łatwo spotkać w książkach prawdziwą opowieść
postawioną na pierwszym miejscu. Dokładnie – opowieść. Trudno się nie oprzeć
wrażeniu, że wiele książek przemyca treści niebędące w gruncie rzeczy fabułą, a
sam autor używa opisu losów jako narzędzia, które pozwala przekazać jakąś wieść
lub ideę. Taką umiejętność snucia (to dobre słowo) opowieści posiada John
Irving, który w swoim Regulaminie tłoczni
win daje czytelnikom opowieść o ludziach z krwi i kości, a sam przekaz społeczny
stawia jako kontekst, który wcale nie musi być ujmowany jako integralny.
Centralną
postacią powieści jest nastoletni rezydent sierocińca – Homer Wells. Z racji
wieku i stażu w placówce staje się prawą ręką doktora Wilburna Larcha; lekarz
ten nie tylko zarządza domem, ale też odbiera porody i dokonuje nielegalnego
(przynajmniej w latach 30. i 40. w Stanach Zjednoczonych) zabiegu aborcji.
Wychowanek, dzięki niezwykłemu talentowi, szybko wgłębia się w arkana sztuki
ginekologicznej – zarówno tej „bożej” (odbierania porodów) jak i „diabelskiej”
(aborcji), jak to określa jedna z sióstr pomagających lekarzowi. Wszystko
zmienia się, gdy pod budynek sierocińca podjeżdża biały samochód z symbolem
dużego sadu na burcie.
Nim
zacznę pisać o samej opowieści należy zaznaczyć jedno – Regulamin nie jest książką nową; czytelnicy mogą kupić kolejne jej
wznowienia. Jednak – dlaczego warto o takich książkach pisać? Powód wydaj się
dosyć prosty: reprezentują one szeroko pojętą klasykę literatury, do której
powroty są zawsze powrotami dobrymi. Jak już wspomniałem wcześniej – Irving
opowiada, a nie chce na siłę sprzedać czytelnikom konkretnego systemu wartości.
Poddaje wprawdzie pod dyskusję liczne zjawiska społeczne Ameryki lat 40. i 50.,
jednak wciąż za naczelny element stawia on opowieść. To rzadko spotykana
umiejętność u pisarzy, których można śmiało zaliczyć do grupy „zaangażowanej
społecznie”. Gdyby pod tym kątem spojrzeć na Regulamin to okazałoby się, że jest tu mowa o równouprawnieniu
zderzającym się z przyzwyczajeniami grup przez ten proces nobilitowanych,
odbywającej się niespodzianie podczas drugiej wojny emancypacji kobiet (co
znakomicie pokazuje historia Melody – przyjaciółki Homera z sierocińca), oddawania
im władzy nad własnymi ciałami oraz o nietypowych układach rodzinnych.
Najlepiej uwypukla te procesy dokonujące się raz za razem zderzenie ich z
reprezentantami „purytańskiego amerykańskiego snu”, którzy wyraźnie oponują
przeciw przemianom i postępowi, przyśpieszonymi przez obie wojny światowe.
Najciekawsze
jest to, że Irvingowi udaje się uniknąć moralizowania. Być może dlatego, że
sama książka odwołuje się wyraźnie do dziewiętnastowiecznej, klasycznej
powieści społecznej – Regulamin tłoczni
win bywa nieco naturalistyczny, czasem nazbyt dosadny w opisach, ale wciąż
charakteryzuje się rzadko spotykaną wrażliwością opowieści. Ta „klasyczna”
proweniencja jest wielokrotnie podkreślana – mniej lub bardziej wprost –
poprzez przytaczanie ustępów z klasycznych książek młodzieżowych (skądinąd dziewiętnastowiecznych)
jak chociażby z Davida Copperfielda,
którego Homer czyta wychowankom sierocińca przed snem.
Trudno
przy tym oprzeć się wrażeniu, że Irving za cel stawia sobie dekonstrukcję mitu
założycielskiego Ameryki. Opisuje liczne sytuacje kwestionujące idealny ład, w
których centralnym punktem jest dobro jednostek. Rozdźwięk ten ukazuje dzięki
konkretnym sytuacjom fabularnym, które pokazują jak trudne jest ujednolicenie w
świecie pełnym różnorodności. A sierociniec, przyjęty przez autora za soczewkę rzeczonego
ładu, doskonale pokazuje, że z jednej strony „idealny” system nie działa tak
jak powinien, a z drugiej – że postępowanie ludzi stwarza konieczność
wypracowywania doraźnych rozwiązań, które, z racji ich nieprzystawalności do
ładu lub braku alternatyw, trwają. Tak się ma z „okazjonalnymi” zabiegami
aborcji dokonywanymi przez dra Larcha, funkcjonowaniem tytułowej tłoczni win (a
raczej – cydru), czy układem między Homerem a jego przyjaciółmi, który
swobodnie może być nazwany, według dzisiejszych standardów, (swoiście)
poliamorycznym.
Mimo
wyraźnego zaangażowania w kwestie poruszone w książce Irving nie uderza w tony
moralizatorskie, jak to zdarzało mu się chociażby w późniejszych tekstach (W jednej osobie), ale pozostaje wierny
pisarstwu wrażliwemu społecznie i opowieści. Wplatając w rzeczoną opowieść
wątki społeczne dowodzi po raz kolejny, że literatura może (i, jak pokazuje XIX
wiek – powinna) angażować się w życie społeczne, ale nie tracić przy tym
swojego potencjału przedstawiania historii. Faktem jest natomiast, że styl
Irvinga, liczne zabawy z formą i odwołania się od innych tradycji pisarskich
dowodzą, że jest on jednym z ciekawszych współczesnych pisarzy anglojęzycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz