czwartek, 18 października 2012

John Irving – W jednej osobie



Od kiedy literatura genderowo-queerowa weszła do regularnego obiegu pojawia się wiele tekstów słabych, ideologicznych i o rażąco niskim poziomie jakości. Mimo tego – Irving nie sięga po wytarte schematy tworzenia opowieści – jego ksiązka wymyka się jednoznacznej kategoryzacji. Co więcej – daleko bardziej zbliża się do powieści psychologicznej niż genderowej.
W jednej osobie jest historią tworzenia się podmiotowości – zarówno płciowej, jak i społecznej. W tym określeniu-worku mieści się niemal wszystko, co ma miejsce w niedawno wydanej książce cenionego pisarza anglojęzycznego. Zapełnienie tych obszarów okazuje się być o tyle ciekawe, że dokonuje się chronologicznie – wszystko za sprawą osiągnięcia przez bohatera wieku adekwatnego do rozważań na temat swojej przeszłości i stworzenia przez Williama, tak bowiem ma na imię narrator-bohater, opowieści o swoim dorastaniu do stania się człowiekiem otwartym na wszystko. I każdego.
Poznajemy Williama w wieku nastu lat – uczęszcza on do szkoły z internatem i tam zaczyna poszukiwać swojej tożsamości jako człowieka; ma również przeczucie, że powinien zostać pisarzem. Zdaje sobie sprawę z bycia młodym mężczyzną, jednak kwestia preferencji partnerskich nie jest dla niego do końca jasna. Zakochuje się w bibliotekarce, pannie Frost, która okazuje się być w przeszłości zapaśnikiem z drużyny szkoły, do której uczęszcza; co też ważne –  utwierdza go ona w przekonaniu o obraniu słusznej drogi rozwoju. Jego fascynacja młodszą koleżanką zostaje dosyć brutalnie przerwana przez uwiedzenie jej przez kolegę ze starszej klasy. Również jego fascynacja tymże chłopcem (skądinąd – zapaśnikiem) nie zostaje do końca wyjaśniona. Co więcej – w jego rodzinie pojawia się postać dziadka (ojca matki), który jako aktor amatorskiego teatru często wciela się z ogromnym powodzeniem w role kobiet. Zagadkową dla jego tożsamości jest też kwestia relacji (a raczej jej braku) z ojcem. Problem ten opierał się o to, że młody William nigdy go nie poznał, a jego rolę kilka lat przed rozpoczęciem opisu wydarzeń w książce przejął drugi mąż matki – Richard Abbott – stając się zarazem przyjacielem i powiernikiem dorastającego chłopca; poza tym – też jego pierwszą fascynacją erotyczną.
W tym układzie dorasta tożsamość seksualna Williama; im bardziej stara się ją odnaleźć, tym bardziej dostrzega, że zadeklarowanie się jako osoba hetero- czy homoseksualna jest dla niego niemożliwe. Pociągają go zarówno mężczyźni, jak i kobiety. W takim rozbiciu odnajduje siebie – skazany na nieufność i niechęć ze strony mężczyzn i kobiet. I, co ważne, konsekwentnie utrzymuje swoją decyzję.
Gdyby skupić się tylko na rozważaniach bohatera dotyczących jego podmiotowości seksualnej z perspektywy wieku, otrzymalibyśmy klasyczną (na tyle, na ile to możliwe) powieść z gatunku gender/queer. Jednak Irving idzie dużo dalej niż by się można było spodziewać. Na kartach swojej książki Irving tworzy opowieść o przemianie mentalności, o epidemii AIDS, jaka dotknęła jego najbliższych, o odrzuceniu, z jakim spotykał się jego bohater jako podmiotowość biseksualna. Widać w tej opowieści ogromną podróż, jaką ma za sobą społeczeństwo amerykańskie – zarówno pod względem zmian mentalności, jak i zachowania czy też myślenia. I pomimo pojawiających się w tle nawiązań do Europy i jej większego liberalizmu książka pozostaje narracją prowadzoną z amerykańskiego punktu widzenia.
Cała opowieść Williama Abbotta, tak bowiem nazywa się bohater-narrator (w związku ze zmianą na stanowisku męża swojej matki), jest prowadzona z perspektywy pierwszej osoby. Ciekawa jest konstrukcja narracji tej opowieści – jej początek i koniec są osadzone w tym samym czasie, a relacja stopniowo towarzyszy bohaterowi, wraz z jego dorastaniem i zderzaniem się z coraz to nowymi problemami. Również okres dorastania jest szczególnie poddany pod lustrację czytelnika – widoczna jest wyraźna sugestia autora, iż właśnie wtedy klaruje się tożsamość seksualna bohaterów. Kolejnym tego dowodem jest również postać nastoletniej Gee, która w okresie edukacji postanawia zmienić płeć, gdyż nie czuje się chłopcem. To w nawiązaniu do niego rozgrywa się akcja przedstawiona w dalszej części książki, to znajomości zawiązane w tym czasie będą szły za Williamem do końca życia.
Warstwa językowa książki nie pozostawia najmniejszych wątpliwości – zarówno pisarz, jak i tłumacz (wszak to on też miał tu coś do powiedzenia) stanęli na wysokości zadania. Język powieści jest jasny i nie pozostawia niedopowiedzeń. Każdy z bohaterów ma swój własny sposób bycia i mówienia – stworzenie sporej grupy postaci wyraźnie zarysowanych, ze swoją przeszłością i przyzwyczajeniami językowymi jest dobrą cechą tej opowieści. Książka przez to zyskuje na swoim magnetyzmie – nawet mimo braku zgody z kilkoma kwestiami zawartymi w niej trudno nie dać się oczarować znakomitemu językowi, jakim jest napisana (przetłumaczona?).
Fabuła jest przekonująca, jednak pod koniec książki nie da się oprzeć wrażeniu, że sam bohater ewoluuje. Jeden z jego przyjaciół stwierdza, że na podstawie książek napisanych przez Williama można wywnioskować że jedynie nienawidzi ludzi siejących nienawiść. Postawa ta ciekawie w nim dojrzewała, jednak pod koniec rażące może okazać się porównanie osób o innym poglądzie niż bohater do troglodytów. Zastosowanie takiej demagogii jest łyżką dziegciu na którą natknąć się można pod koniec znakomitej beczki miodu. Mimo wszystko – w opowieści będącej hołdem złożonym odrębności każdego z nas (jak to głosi uwaga na czwartej stronie okładki) takie porównanie powoduje zgrzyt. I pomimo faktu, że kierowane jest do konkretnej postaci (agresywnego futbolisty), to rozciągnięcie jej na każdego, kto nie ma poglądów zgodnych z tymi, które ma narrator/bohater mocno (i niepotrzebnie) ideologizuje zakończenie powieści. A to jest zupełnie inne niż u Coetzeego na przykład – jest w nim jakaś nadzieja, jakieś domknięcie. Nie ma spadku, ale jest odbicie się od zna i powtórna podróż ku górze. Czytając ją miałem wrażenie podobne jak przy lekturze Spokoju doskonałego Amosza Oza – nie ma tu niepotrzebnych słów, bezpodstawnych wkrętów fabularnych i nadmiaru działań – wszystko jest takie, jakie być powinno, skrojone na miarę i poruszające. Do tego książka ta jest napisana bardzo konserwatywnie (!) – jeśli pojawia się w niej jakaś strzelba, to do końca opowieści ktoś musi od niej zginąć.
W jednej osobie jest książką trudną. Mimo pozornie prostej fabuły stawia wiele pytań o podejście czytelnika do świata i do inności. Tej, z którą można spotkać się na co dzień i tą, która pojawia się na drodze okazjonalnie. Pomijając pewne zgrzyty jest to bardzo konsekwentnie napisana powieść o poszukiwaniu siebie pośród ludzi niekoniecznie akceptujących te poszukiwania i to, jaki jest ich cel. Ta opowieść wciąga i nie pozwala się oderwać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz