Od
kiedy literatura genderowo-queerowa weszła do regularnego obiegu pojawia się
wiele tekstów słabych, ideologicznych i o rażąco niskim poziomie jakości. Mimo
tego – Irving nie sięga po wytarte schematy tworzenia opowieści – jego ksiązka
wymyka się jednoznacznej kategoryzacji. Co więcej – daleko bardziej zbliża się
do powieści psychologicznej niż genderowej.
W jednej osobie jest historią tworzenia się podmiotowości – zarówno
płciowej, jak i społecznej. W tym określeniu-worku mieści się niemal wszystko,
co ma miejsce w niedawno wydanej książce cenionego pisarza anglojęzycznego.
Zapełnienie tych obszarów okazuje się być o tyle ciekawe, że dokonuje się
chronologicznie – wszystko za sprawą osiągnięcia przez bohatera wieku
adekwatnego do rozważań na temat swojej przeszłości i stworzenia przez
Williama, tak bowiem ma na imię narrator-bohater, opowieści o swoim dorastaniu
do stania się człowiekiem otwartym na wszystko. I każdego.
Poznajemy
Williama w wieku nastu lat – uczęszcza on do szkoły z internatem i tam zaczyna
poszukiwać swojej tożsamości jako człowieka; ma również przeczucie, że powinien
zostać pisarzem. Zdaje sobie sprawę z bycia młodym mężczyzną, jednak kwestia
preferencji partnerskich nie jest dla niego do końca jasna. Zakochuje się w
bibliotekarce, pannie Frost, która okazuje się być w przeszłości zapaśnikiem z
drużyny szkoły, do której uczęszcza; co też ważne – utwierdza go ona w przekonaniu o obraniu słusznej
drogi rozwoju. Jego fascynacja młodszą koleżanką zostaje dosyć brutalnie
przerwana przez uwiedzenie jej przez kolegę ze starszej klasy. Również jego
fascynacja tymże chłopcem (skądinąd – zapaśnikiem) nie zostaje do końca
wyjaśniona. Co więcej – w jego rodzinie pojawia się postać dziadka (ojca
matki), który jako aktor amatorskiego teatru często wciela się z ogromnym
powodzeniem w role kobiet. Zagadkową dla jego tożsamości jest też kwestia
relacji (a raczej jej braku) z ojcem. Problem ten opierał się o to, że młody
William nigdy go nie poznał, a jego rolę kilka lat przed rozpoczęciem opisu
wydarzeń w książce przejął drugi mąż matki – Richard Abbott – stając się
zarazem przyjacielem i powiernikiem dorastającego chłopca; poza tym – też jego
pierwszą fascynacją erotyczną.
W
tym układzie dorasta tożsamość seksualna Williama; im bardziej stara się ją
odnaleźć, tym bardziej dostrzega, że zadeklarowanie się jako osoba hetero- czy
homoseksualna jest dla niego niemożliwe. Pociągają go zarówno mężczyźni, jak i kobiety.
W takim rozbiciu odnajduje siebie – skazany na nieufność i niechęć ze strony
mężczyzn i kobiet. I, co ważne, konsekwentnie utrzymuje swoją decyzję.
Gdyby
skupić się tylko na rozważaniach bohatera dotyczących jego podmiotowości
seksualnej z perspektywy wieku, otrzymalibyśmy klasyczną (na tyle, na ile to
możliwe) powieść z gatunku gender/queer. Jednak Irving idzie dużo dalej niż by
się można było spodziewać. Na kartach swojej książki Irving tworzy opowieść o
przemianie mentalności, o epidemii AIDS, jaka dotknęła jego najbliższych, o
odrzuceniu, z jakim spotykał się jego bohater jako podmiotowość biseksualna. Widać
w tej opowieści ogromną podróż, jaką ma za sobą społeczeństwo amerykańskie –
zarówno pod względem zmian mentalności, jak i zachowania czy też myślenia. I
pomimo pojawiających się w tle nawiązań do Europy i jej większego liberalizmu
książka pozostaje narracją prowadzoną z amerykańskiego punktu widzenia.
Cała
opowieść Williama Abbotta, tak bowiem nazywa się bohater-narrator (w związku ze
zmianą na stanowisku męża swojej matki), jest prowadzona z perspektywy
pierwszej osoby. Ciekawa jest konstrukcja narracji tej opowieści – jej początek
i koniec są osadzone w tym samym czasie, a relacja stopniowo towarzyszy
bohaterowi, wraz z jego dorastaniem i zderzaniem się z coraz to nowymi
problemami. Również okres dorastania jest szczególnie poddany pod lustrację
czytelnika – widoczna jest wyraźna sugestia autora, iż właśnie wtedy klaruje
się tożsamość seksualna bohaterów. Kolejnym tego dowodem jest również postać
nastoletniej Gee, która w okresie edukacji postanawia zmienić płeć, gdyż nie
czuje się chłopcem. To w nawiązaniu do niego rozgrywa się akcja przedstawiona w
dalszej części książki, to znajomości zawiązane w tym czasie będą szły za
Williamem do końca życia.
Warstwa
językowa książki nie pozostawia najmniejszych wątpliwości – zarówno pisarz, jak
i tłumacz (wszak to on też miał tu coś do powiedzenia) stanęli na wysokości
zadania. Język powieści jest jasny i nie pozostawia niedopowiedzeń. Każdy z
bohaterów ma swój własny sposób bycia i mówienia – stworzenie sporej grupy
postaci wyraźnie zarysowanych, ze swoją przeszłością i przyzwyczajeniami
językowymi jest dobrą cechą tej opowieści. Książka przez to zyskuje na swoim
magnetyzmie – nawet mimo braku zgody z kilkoma kwestiami zawartymi w niej
trudno nie dać się oczarować znakomitemu językowi, jakim jest napisana
(przetłumaczona?).
Fabuła
jest przekonująca, jednak pod koniec książki nie da się oprzeć wrażeniu, że sam
bohater ewoluuje. Jeden z jego przyjaciół stwierdza, że na podstawie książek
napisanych przez Williama można wywnioskować że jedynie nienawidzi ludzi
siejących nienawiść. Postawa ta ciekawie w nim dojrzewała, jednak pod koniec
rażące może okazać się porównanie osób o innym poglądzie niż bohater do
troglodytów. Zastosowanie takiej demagogii
jest łyżką dziegciu na którą natknąć się można pod koniec znakomitej beczki
miodu. Mimo wszystko – w opowieści będącej hołdem
złożonym odrębności każdego z nas (jak to głosi uwaga na czwartej stronie
okładki) takie porównanie powoduje zgrzyt. I pomimo faktu, że kierowane jest do
konkretnej postaci (agresywnego futbolisty), to rozciągnięcie jej na każdego,
kto nie ma poglądów zgodnych z tymi, które ma narrator/bohater mocno (i
niepotrzebnie) ideologizuje zakończenie powieści. A to jest zupełnie inne niż u
Coetzeego na przykład – jest w nim jakaś nadzieja, jakieś domknięcie. Nie ma
spadku, ale jest odbicie się od zna i powtórna podróż ku górze. Czytając ją
miałem wrażenie podobne jak przy lekturze Spokoju
doskonałego Amosza Oza – nie ma tu niepotrzebnych słów, bezpodstawnych
wkrętów fabularnych i nadmiaru działań – wszystko jest takie, jakie być
powinno, skrojone na miarę i poruszające. Do tego książka ta jest napisana
bardzo konserwatywnie (!) – jeśli pojawia się w niej jakaś strzelba, to do
końca opowieści ktoś musi od niej zginąć.
W jednej osobie jest książką trudną. Mimo pozornie prostej fabuły
stawia wiele pytań o podejście czytelnika do świata i do inności. Tej, z którą
można spotkać się na co dzień i tą, która pojawia się na drodze okazjonalnie.
Pomijając pewne zgrzyty jest to bardzo konsekwentnie napisana powieść o
poszukiwaniu siebie pośród ludzi niekoniecznie akceptujących te poszukiwania i
to, jaki jest ich cel. Ta opowieść wciąga i nie pozwala się oderwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz