Marek
Bieńczyk „pisarz” zdaje się ustępować po raz kolejny miejsca Markowi
Bieńczykowi „eseiście”. Kolejny tom zapisków osobistego doświadczenia świata
literackiego i lektur nie pozostawia wątpliwości – że Jabłko Olgi jest literaturą najwyższej próby.
W
niniejszej książce mówiący, którego można utożsamiać z autorem osławionej Melancholii, rozpamiętuje spotkania z
różnymi postaciami – zarówno tymi rzeczywistymi, jak i fikcyjnymi. Po raz
kolejny odtwarza szlaki czytelnicze i skojarzeniowe. Powraca do lektur
młodzieńczych by szukać nowych kontekstów i lepiej zrozumieć dawne fascynacje.
Doszukuje się w wyborach literackich elementów, które wpłynęły na to, kim jest.
Literatura staje się dla niego pewnego rodzaju „zakazanym owocem”, po zjedzeniu
którego zyskuje on wiedzę. Jednak, co nie mniej istotne, nie jest to owoc,
którego działanie może być zabójcze dla, nomen-omen,
nieśmiertelności; zabiera on jednak niewinność, co w przypadku podmiotu
czytającego, którym, jak można założyć, jest w tej książce autor, wychodzi mu
tylko na lepsze.
Sam
Bieńczyk zanurza się po raz kolejny w eseistykę i swoją przeszłość czytelniczą.
Przedstawia doświadczenia kulturalne i pokazuje skomplikowaną sieć zależności,
która może zainspirować do poszukiwania własnych „korzeni” rozwoju kulturalnego.
Podąża w tym za Julianem Barnesem – z podobną mu wrażliwością i
błyskotliwością, jednak z wyraźniejszym naciskiem na kontekst literacki. Do
tego nie można odnieść wrażenia, że autor Jabłka
Olgi, stóp Dawida rozdrabnia się, jak to czasem zdarza się Barnesowi, lecz skupia
się na stworzeniu złożonej, spójnej opowieści. Do tego pokazuje przeszłość z
perspektywy spotkania z łaską –
dojrzewaniem czy samoświadomością; to dzięki niej udaje się mu uniknąć
niepotrzebnych dywagacji i uchwycić też nieoczywisty moment wybijania się na samoświadomość
odbiorcy szeroko pojętej kultury.
Ten
tom zdaje się być o wiele lepiej skrojony od poprzedniego – jest w nim mniej
przypadkowych fragmentów i dużo więcej jasno wynikających z siebie esejów. Nie
znaczy to, że Książka twarzy jest
pozycją złą – bynajmniej; jest to znakomita pozycja, lecz zdaje się blednąć w
zestawieniu z nowym tomem tego autora. Jest to wciąż silva rerum, jednak wyraźnie uporządkowana i niebywale błyskotliwa.
Język jest niebywale przejrzysty, a liczne konteksty wplecione niemal
niezauważalnie w tekst tworzą z niego znakomity przykład eseistyki stworzonej
przez świadomego swoich kulturowych korzeni akademika, jakim jest (de facto –
doktor habilitowany) Marek Bieńczyk. Dzięki temu zabiegowi książka może zainteresować
nie tylko osoby z zamiłowaniem wychwytujące nawiązania do znakomitych dzieł
naukowych, lecz również czytelników oczekujących błyskotliwych „podróży do
przeszłości”, bez niepotrzebnej i sentymentalnej paplaniny.
Marek
Bieńczyk po raz kolejny dowodzi, że w środowisku polskich eseistów trudno mu
znaleźć równego. Jabłko Olgi, stopy Adama
to znakomity tom eseistyczny, w którym przeszłość przenika się z przeszłością,
a żywi ludzie spotykają się z postaciami literackimi. Po tę pozycję trzeba
koniecznie sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz