Kolejny
kryminał z bohaterką w spódnicy nie
powinien być żadnym zaskoczeniem. Czasy noszących
wyłącznie spodnie (cóż – pozostaje mi tylko wybaczyć ten nieco mizoginiczny
wstęp) detektywów i „poszukiwaczy przestępców” należy puścić w niepamięć.
Ciekawą jest jednak zabawa, jaką rozpoczęła Joanna Jodełka, swego czasu
laureatka Dużego Kalibru, w swojej kolejnej książce zatytułowanej, nomen-omen, Kryminalistka.
Mamy
tu – niecodziennie – Siedlce. Nie żadną dużą aglomerację miejską, lecz nieco,
niech siedlczanie nie odbiorą tego jako potwarz, prowincjonalną miejscowość
położoną na polskiej ścianie wschodniej. Mamy też nieco niespełnioną autorkę
kryminału, której partnerem życiowym jest zadowolony z siebie twórca poradników
poświęconych życiu intymnemu. To osobliwe małżeństwo pisarzy (choć niektórzy
nie uznają „twórczości doradczej” za ars litteratoria)
jest tez przestrzenią konfliktu, który najłatwiej opisać jako relacja
kat-ofiara; układ ról jest tu względnie klasyczny – uciskana jest drobna, nieco
eteryczna niewiasta.
Zestaw
cech jest dosyć sztampowy i może nieco razić, jednak ciekawy jest dwugłos,
który wprowadza urozmaicenie w tej książce. Otóż, jak dowiedzieć się można z
czwartej strony okładki, poznajemy kobietę (którą od początku należy – i
słusznie – utożsamiać z główną bohaterką), która siedzi w parku w zakrwawionym
przyodziewku i wygląda niezbyt wyjściowo. Prowadzi ciekawą narrację
pierwszoosobową, która stanowi dopowiedzenie do wydarzeń opisanych przez
klasycznego narratora trzecioosobowego opiewającego wydarzenia bezpośrednio
związane ze zbrodnią.
Ta
jest dosyć prosta w swej formie – w wyniku przepychanki ginie mąż, z rąk żony
(skądinąd – od ciosu nożem w pierś), jednak nie z premedytacją (choć i tak,
biorąc pod uwagę temperaturę związku, wykluczona być nie może), lecz przez, o
zgrozo, przypadek. Z odsieczą przychodzi bohaterce śledczy z siedleckiej
policji, którego poznała zeszłej nocy podczas „ustawionego rozeznania z pracą
policji w celu zdobycia inspiracji literackich”. O, i jeszcze jedno – z którym
też dopuściła się cudzołóstwa. Tej samej nocy też dowiedziała się, że jej mąż
ma na sumieniu podobną przewinę, lecz łatwiejszą do określenia jako „z
premedytacją” i „wielokrotną”. Wspomniany oficer policji pomaga jej zatrzeć
ślady śmierci nieszczęsnego małżonka, upozorować włamanie, stworzyć post factum kilka innych okoliczności i,
jakby ich nie nazwać, faktów. Dzięki temu ma ona mocne alibi, jednak spada jej przy
tym wiarygodność psychiczna.
Po
śmierci wiarołomnego partnera (z ręki, wprawdzie od niedawna, ale jednak,
wiarołomnej małżonki) wychodzi na jaw, że autor poczytnych poradników był
„słupem”, który pomagał w zdobywaniu gruntów osobom, do których nie powinny one
trafić bezpośrednio. Okazuje się, że lokalna socjeta jest związana z tym
procederem i chętnie ubezwłasnowolni spadkobierczynię, by dokończyć interesy i
dopiąć swego.
Cóż –
pomysł ciekawy, jednak niektóre wątki autorce uciekają i plączą, a niektóre –
ucinane są… jednym pociągnięciem szkła. Sztampa miesza się tu z ciekawymi
rozwiązaniami fabularnymi, jednak ta pierwsza zdaje się przeważać. Wątek
oszustwa jest znakomicie wykalkulowany, a odwaga autorki by uciec od tematów
metropolitarnych i pokazać, że morderstwa nie tylko stołeczne mają imię jest
godna uznania. Jednak wyraźna próba do umieszczenia polskiej Skandynawii w rejonie omywającego swe brzegi pośród lasów
Bugu byłaby dobrym pomysłem, gdyby nie ciągła metaforyka oparta wyłącznie o
„utrzymanie się na powierzchni” i „wszystkopłynięcie”. Niektóre sceny są
potraktowane nieco na wyrost i wrażenie wykalkulowanych filmowo (chociażby
wydarzenia w starej kaplicy cmentarnej), co psuje wrażenie literackości książki i przekłada je niemal natychmiast na rządzący
się innymi prawami język ekranu. Zakończenie jest jakby ucięte, a liczne wątki
są niemal irytująco nie wyzyskane (chociażby szalony Adalbert czy postać
demonicznej posiadaczki sieci sklepów odzieżowych przypominającą Cruellę de Mon).
Też estetyka opowiadania o erotyce budzi sporo wątpliwości – któż dopuszczałby
się zdrady małżeńskiej przy znakomicie widocznym oknie? Zwłaszcza tam, gdzie
zawsze może znaleźć się jakiś przypadkowy pieczarkarz
(tak, tacy tu są i mają sporo do powiedzenia), który może zobaczyć to i owo i
powiedzieć rzeczone „owo” (wszelkie skojarzenia z łacińskim ovo są przypadkowe) komu trzeba? O
osobliwej dynamice „szok-mieszkanie-alkohol-seks” nie wspominając.
Kryminalistka
mogłaby być ciekawym kryminałem, gdyby nie spora ilość nadużyć i niedociągnięć
fabularnych. I sporo niekonsekwencji. Mimo tego, że Gaja Grzegorzewska poleca,
by powrócić do początku i szukać wątków, które „ukryte są” w książce, nie mam
ochoty posłuchać się autorki znakomitego Betonowego
pałacu, lecz odłożyć ostatni kryminał Joanny Jodełki na półkę. Mimo niezłej
dynamiki i ciekawego wątku kryminalnego obocznego za dużo w niej niewypałów i
niewierności (hm…) względem sztuki literackiej na rzecz filmu. Kryminał ten
można określić jako „fajny”, ale chyba nic ponadto. A szkoda. Mogliśmy mieć naszą piękną Skandynawię sto kilometrów
na wschód od Wisły. Dokładniej nad Bugiem. Tak mamy trochę kamień w wodę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz