Pisanie
o traumie zanurzonej w osobliwy erotyzm przypomina spacer na linie. Zbytnie
przechylenie się w którąkolwiek ze stron może być katastrofalne w skutkach.
Wielokrotnie przekonywali się o tym
autorzy książek o delikatnym zabarwieniu erotycznym, popadając w śmieszność.
Rację ma Bieńczyk twierdząc, że język polski nie sprzyja pisarzom opiewającym
alkowę. Julii Fiedorczuk w Nieważkości udaje się pułapce uniknąć tej pułapki,
jednak, jak się okazuje, nie udaje się jej utrzymać wysokiego poziomu prozy do końca.
Opowieść
otwiera scena ni to gwałtu, ni to wymuszonego współżycia. Cóż – można i tak. Na
szczęście jest to tylko element jednej z opowieści o trzech kobietach;
aspirującej Zuzannie (która spotyka swego starca), poszukującej spokoju Helenie
i bezdomnej Ewie, która sprawia wrażenie najbardziej spełnionej, mimo (czy też
– dzięki) szaleństwu. Kobiety te łączy przeszłość, która splotła ich losy, a
zarazem odcisnęła na nich piętno. Ich relacja nieco przypomina tę z
Rówieśniczek Tubylewicz, jednak wciąż jest to jedynie skojarzenie – funkcjonuje
tu ona raczej jako punkt wyjścia, niźli punkt docelowy opowieści. Autorka pisze
o kobietach, jednak stara się traktować je przede wszystkim w kategorii osoby,
a nie przedstawicielki konkretnej płci (by rzec w języku Szekspira – like a
human beings), co wielokrotnie zasygnalizowała w swojej wcześniejszej
twórczości prozatorskiej.
Głównym
celem każdej z bohaterek jest znalezienie elementu stałego w życiu. Zuzanna
szuka spokoju w pracy, jednak trudno nie dostrzec w niej pokłosia niemal
Schultzowskiej nie-obecności ojca i poszukiwania mężczyzny, który nie dość, że
stanie się dla niej ostoją, to dodatkowo wprowadzi w dojrzałość – również
erotyczną. Helena nie może znaleźć złotego środka między relacją z umierającą
matką a swoją własną rodziną, przez co wciąż
towarzyszy jej poczucie rozbicia. Wreszcie Ewa – kobieta z niejasną
przeszłością, kiedyś silna – w książce jest słaba szaleństwem przez swój
alkoholizm i szaleństwo.
Te
portrety bohaterek, mimo że bardzo kreatywnie eksploatujące wątek młodej
yuppie, „matki Polki” i jurodivej, mocno zakorzeniają się w tradycji
literackiej i kontekstowej. Prowadzi to do dosyć klasycznego upupienia, które
też porcjuje sympatie i antypatie czytelnika. Mimo tego dobrze udaje się
autorce uchwycić moment zawiązania się relacji bohaterek z innymi ludźmi, na
które rzutują ich młodość i środowiska z jakich wyrastają. Wyzyskuje go
ciekawie, jednak wciąż pozostawia swoje bohaterki w obszarze rażącej nieco
oczywistości. Najwięcej czasu poświęca Zuzannie, przez co historie dwóch
pozostałych bohaterek zdają się stanowić jedynie tło dla jej postaci. Podkreśla
to też sytuując ją w najciekawszych lokalizacjach – może ona doświadczyć
przemiany w nieco orientalnym rejonie Morza Śródziemnego, co też plasuje ją jako
nieco lepszą, nie tylko ze względu na pochodzenie.
Tytułowa
„nieważkość” rzuca te kobiety w różne rejestry i miejsca, jednak elementem
kluczowym dla każdej z nich jest „zetknięcie z ziemią”, które wytrąca je ze
stanu dziwnej bezwolności. Każda z nich ma swój własny moment, jednak nie
zawsze jest to w pełni przekonujące. Każda z nich jest jak Pastereczka z
Mickiewiczowskich Dziadów – musi dotknąć ziemi by spotkać się z łaską. I mimo
że to spotkanie nadchodzi, to nie zawsze jest ono autentyczne.
Nieważkość
Julii Fiedorczuk to proza ciekawa, w której udaje się uchwycić erotyzm i liczne
obrzędy przejścia młodych kobiet, jednak nie można się oprzeć wrażeniu, że na
rozwinięcie wielu wątków (lub na ich efektowniejsze wykończenie) zabrakło pary.
Jest to książka minimalistyczna, bardzo liryczna w warstwie opisowej;
charakteryzuje się rzadko spotykaną delikatnością narracji, jednak można
odnieść wrażenie, że czasem brakuje jej zbalansowania i dosadności. Jest dosyć
oniryczna, jednak konieczność odrodzenia się każdej z bohaterek wymagałaby
jednak zimnego prysznica rzeczywistości, który tutaj jest raptem letnim,
ciepłym deszczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz