Temat
Jedwabnego i stodoły w nim spalonej okazuje się być ostatnimi czasy płodnym.
Czy to dobrze czy źle – trudno to oceniać z perspektywy kilku lat od pojawienia
się kontrowersyjnej książki Tomasza Grossa Sąsiedzi.
Książka odbiła się szerokim echem, również literackim. My z Jedwabnego nie jest powieścią. To sucha relacja z ust świadków
i historyków. Na ile jednak prawdziwa?
Problem z
wydarzeniami odległymi w czasie pojawia się zawsze, gdyż im więcej osób je
pamięta – czy to z opowieści czy z doświadczenia własnego – tym więcej pojawia
się wersji. W przypadku Jedwabnego dodatkowo liczyć się trzeba z problemem dumy
narodowej i wartościowania, które jest obecne w dyskursie antysemickim od
zarania dziejów nowożytnej Europy. Problem ten dodatkowo stosunkuje się do
czasów osławionego dwudziestolecia międzywojennego, które poza swoimi
rozgłaszanymi jasnymi stronami miało wiele ciemnych kart. Bikont dostrzega
wiele aspektów jednego zagadnienia. Łączy ona fragmenty czegoś, co można nazwać dziennikiem powstawania książki z
regularnym tekstem paranaukowym. Wszystko to jest okraszone ogromną ilością
zdjęć będących glosą do opisywanych wydarzeń.
Książka jest
mocno obrazoburcza – autorka świadomie poddaje pod krytyke kwestie związane z
polską martyrologią, jednak nie odmawia sławy imiennym i bezimiennym sprawiedliwym. Sięga do źródeł pisanych
i mówionych dotyczących mordu w Jedwabnem, rysuje kontekst historyczny i
społeczny wydarzeń minionych i bieżących dla książki (początek minionej
dekady). Dokonuje skrupulatnych wypisków z przeprowadzonych rozmów, ale nie
waha się też na interpretowanie faktów. Czyni to inaczej niż Gross, jednak
dochodzi do podobnych wniosków. Tu też pojawia się kwestia niemal fundamentalna
tej książki – traumatyczność. Niski nawet poziom empatii potrafi zostać
sponiewierany przez przezierające przez karty tej książki przeżycie i historię.
Razi ona i dokucza, ale sugestywność przedstawienia nie pozwala na
powątpiewanie w jej prawdziwość.
Część
dziennikowa książki pokazuje realia z jakimi stykała się autorka w czasie
swoich badań – niechęć, zdumienie i nierzadko agresję. Książka dowodzi niejako
iż antysemityzm, chociaż pozornie zgładzony przez Holocaust, jest wciąż żywy. Martyrologiczne
opowieści, niejasności w relacjach stron (zwłaszcza tych twierdzących iż
zbrodni dokonali Niemcy albo Polacy przymuszeni przez okupanta zachodniego)
jednoznacznie pokazują po której stronie barykady stoi Biknot. Jest to zaleta
książki – jasno określony podmiot chce opisać jasno trudny problem. Z drugiej
strony pozostaje kwestia bezstronności.
W niektórych fragmentach tekstu widoczne jest zacietrzewienie autorki na inne
podejścia do historii. Również wielokrotne podkreślanie swojego miejsca pracy
nie jest do końca zrozumiałe. Pomijam tu oczywiście fakt aktywności i swoistej
sprawczości organu prasowego, z jakim jest związana autorka, jednak pierwszych
kilka stron dziennika może po prostu razić nadmiarem kryptoreklamy. Nie zmienia
to faktu że w książce Bikont dąży do pokazania prawdy. Bolesnej, ale
prawdziwej.
Widać w tej
książce pewne elementy narratologii Hydena White’a. Wersja wydarzeń w tej
książce jest opowieścią, konkretnie zorientowaną, nastawianą na przedstawienie
faktów. Na jednej ze stron autorka sama dochodzi do wniosku, że czas i
zapomnienie zrobiły ogromną szkodę zasobom informacji, o jakie oprzeć by się
mogła w swojej pracy. Miejsca puste, pęknięcia w historiach – tych obszarów nie
da się dopowiedzieć z obiektywną pewnością i z zachowaniem wierności… prawdzie?
Chociaż żyjąc w opowieściach trudno orzec co jest prawdą. Za książką stoi też
ogrom dorobku literackiego dotyczącego kwestii Holocaustu i pogromów –
chociażby wspominane przez autorkę pisma Grossa i Tadeusza Słobodzianka. W
różny sposób odnoszą się one do podobnej traumy, jednak ta pozycja spośród nich
wyróżnia się zarówno ogromem przeanalizowanego materiału, ale i objętością
samej pracy. Mimo tego niektóre partie tekstu nie pozostawiają wątpliwości co
do politycznego i światopoglądowego zaangażowania autorki – wielokrotnie skupia
się wyłącznie na negatywnych aspektach omawianego tematu. Sugestywność opisu
wycinku rzeczywistości sprawia wrażenie rzutującego na całość kwestii.
My z Jedwabnego jest
książką traumatyczną. Dla Polaków, patriotów – niezależnie od rodowodu
światopoglądowego czy pochodzenia. W pewien sposób odkłamuje mity, ale też nie
pozostawia spokoju. Czy to dobrze? Niech każdy oceni sam.
Czy do wszystkiego koniecznie trzeba włączać politykę? Czy nie można ocenić książki bez lubię/nie lubię albo my/oni? Ja drogi Panie zwykle bywam po stronie ofiar, bez względu na to kim była ofiara, bo na taki los nikt nie zasłużył. Myślę, że gdyby częściej słuchano ofiar, a mniej ideologii, na świecie byłoby dużo mniej zła.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńpolityka została włączona do tej książki przez autorkę. Pominięcie jej w lekturze oznaczałoby wykluczenie ważnego przy jej interpretacji komunikatu.
Co do ofiar - jest to niestety system naczyń połączonych. Nie można jednoznacznie nikogo obwinić, zwłaszcza w świetle myśli jungowskiej.
Pozdrawiam,
BR
Słuchanie ofiar nie wyklucza wątpliwości i analizy, zakłada jedynie uwagę i wrażliwość. I to, że zaczynając słuchać nie mamy już gotowej opinii. Za to wrzucanie do worków ideologicznych niczego nie wyjaśnia, a zamyka oczy na cudzą krzywdę.
OdpowiedzUsuń