poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Marek Bieńczyk – Jabłko Olgi, stopy Dawida



Marek Bieńczyk „pisarz” zdaje się ustępować po raz kolejny miejsca Markowi Bieńczykowi „eseiście”. Kolejny tom zapisków osobistego doświadczenia świata literackiego i lektur nie pozostawia wątpliwości – że Jabłko Olgi jest literaturą najwyższej próby. 

W niniejszej książce mówiący, którego można utożsamiać z autorem osławionej Melancholii, rozpamiętuje spotkania z różnymi postaciami – zarówno tymi rzeczywistymi, jak i fikcyjnymi. Po raz kolejny odtwarza szlaki czytelnicze i skojarzeniowe. Powraca do lektur młodzieńczych by szukać nowych kontekstów i lepiej zrozumieć dawne fascynacje. Doszukuje się w wyborach literackich elementów, które wpłynęły na to, kim jest. Literatura staje się dla niego pewnego rodzaju „zakazanym owocem”, po zjedzeniu którego zyskuje on wiedzę. Jednak, co nie mniej istotne, nie jest to owoc, którego działanie może być zabójcze dla, nomen-omen, nieśmiertelności; zabiera on jednak niewinność, co w przypadku podmiotu czytającego, którym, jak można założyć, jest w tej książce autor, wychodzi mu tylko na lepsze.

Sam Bieńczyk zanurza się po raz kolejny w eseistykę i swoją przeszłość czytelniczą. Przedstawia doświadczenia kulturalne i pokazuje skomplikowaną sieć zależności, która może zainspirować do poszukiwania własnych „korzeni” rozwoju kulturalnego. Podąża w tym za Julianem Barnesem – z podobną mu wrażliwością i błyskotliwością, jednak z wyraźniejszym naciskiem na kontekst literacki. Do tego nie można odnieść wrażenia, że autor Jabłka Olgi, stóp Dawida rozdrabnia się, jak to czasem zdarza się Barnesowi, lecz skupia się na stworzeniu złożonej, spójnej opowieści. Do tego pokazuje przeszłość z perspektywy spotkania z łaską – dojrzewaniem czy samoświadomością; to dzięki niej udaje się mu uniknąć niepotrzebnych dywagacji i uchwycić też nieoczywisty moment wybijania się na samoświadomość odbiorcy szeroko pojętej kultury. 

Ten tom zdaje się być o wiele lepiej skrojony od poprzedniego – jest w nim mniej przypadkowych fragmentów i dużo więcej jasno wynikających z siebie esejów. Nie znaczy to, że Książka twarzy jest pozycją złą – bynajmniej; jest to znakomita pozycja, lecz zdaje się blednąć w zestawieniu z nowym tomem tego autora. Jest to wciąż silva rerum, jednak wyraźnie uporządkowana i niebywale błyskotliwa. Język jest niebywale przejrzysty, a liczne konteksty wplecione niemal niezauważalnie w tekst tworzą z niego znakomity przykład eseistyki stworzonej przez świadomego swoich kulturowych korzeni akademika, jakim jest (de facto – doktor habilitowany) Marek Bieńczyk. Dzięki temu zabiegowi książka może zainteresować nie tylko osoby z zamiłowaniem wychwytujące nawiązania do znakomitych dzieł naukowych, lecz również czytelników oczekujących błyskotliwych „podróży do przeszłości”, bez niepotrzebnej i sentymentalnej paplaniny. 

Marek Bieńczyk po raz kolejny dowodzi, że w środowisku polskich eseistów trudno mu znaleźć równego. Jabłko Olgi, stopy Adama to znakomity tom eseistyczny, w którym przeszłość przenika się z przeszłością, a żywi ludzie spotykają się z postaciami literackimi. Po tę pozycję trzeba koniecznie sięgnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz