piątek, 11 stycznia 2013

Zygmunt Bauman – To nie jest dziennik



Zapiski dziennikowe zawsze są ciekawe – przedstawiają świat widziany na świeżo, pozwalają na komentowanie bieżących wydarzeń. Są one przeciwieństwem opowiadania historii, bo nie pozwalają na jakikolwiek dystans. Powoduje to niejednokrotnie spłycenie ocen; zachowana przy tym jest jednak ich szczerość i emocjonalność. Jednocześnie migający kursor często nie daje piszącemu spokoju. Takiej metafory użył w swoim nie-dzienniku Zygmunt Bauman. Czy trafnie?
Większość diariuszy jest pisana do szuflady. Ich intymny charakter utrudnia decyzję o publikacji i zamyka dostęp do tego cennego źródła wiedzy o autorze i jego procesie myślowym czy twórczym. Proces ten okazuje się być niejednokrotnie kluczowy dla analizy tekstu, o czym można się przekonać chociażby porównując zapiski Jarosława Iwaszkiewicza z jego prozą.
Sygnały intymnej natury tekstu wysyła Bauman w swojej książce niemal wciąż. Sfera ta podkreślana jest przez pojawiające się między wierszami informacje o jego samotności. To nie jest dziennik jest reklamowany jako zbiór zapisków powstałych po śmierci żony myśliciela. Jest to konstrukt z pewnością pociągający czytelnika; zwłaszcza, jeśli znana jest wcześniejsza twórczość światowej klasy socjologa. Co on napisze? Czy będzie dokonywał autoanalizy i spoglądał na siebie jako na przedmiot badań nad zjawiskiem osamotnienia? Jak do siebie będzie stosował, z pewnością mu znane, badania dotyczące przeżywania żałoby i próby odnalezienia się w nowym miejscu i stanie?
Tu jednak autor nie pozostawia zbyt wiele pola ciekawskim – najnowszy tom zapisków okazuje się być regularnie prezentowanym zachwytem nad postmodernistycznym panoptykonem, umożliwiającym obserwację wszystkiego jednocześnie, dostęp do niemal każdej opublikowanej na świecie informacji. Badacz, zajmujący się ostatnio tematyką ponowoczesności, z ogromną lekkością prezentuje trudne do zrozumienia przez laika oceny i ekspertyzy socjologiczne i ekonomiczne. Będąc znawcą zagadnień społecznych, Bauman prezentuje problemy, które wyklarowały się w czasach kryzysu gospodarczego; obserwuje świat ze swojego mieszkania za pomocą elektronicznego okna i komentuje to, co wydaje się być godne uwagi.
Jednym z kilku kluczy do tej książki jest selekcja informacji. Między wierszami Bauman edukuje czytelników – mówi jakby „szukajcie pewnych informacji, w pewnych i wypróbowanych źródłach, ale zawsze miejcie na uwadze to, że prawda jest gdzieś w połowie, a do jej dostrzeżenia potrzebna jest zarówno wiedza, jak i wielostronny ogląd spraw”.
Ta powszechna, niemal śmieszna w swojej prostocie wiedza, w rękach Baumana okazuje się być zabójczo użyteczna i pouczająca. Odwołując się we wstępach swoich zapisków dziennych do niemal nagłówkowej formy informowania czytelnika, przechodzi bardzo sprawnie do analizy przedstawionych informacji w sposób godny naukowca. Konfrontuje przekazywane informacje z tym, co do powiedzenia mają najbardziej cenieni badacze społeczeństwa; wiadomości, przecedzone przez metodologiczne sito, często okazują się być dalekim od prawdy bełkotem. Niewątpliwie taka postawa ma cele edukacyjne – trudno w zapiskach tych doszukać się epatowania erudycją i popisywania się wiedzą. Jest to raczej zbiór cennych obserwacji świata mediokracji i licznych przytyków kierowanych w stronę czytających nieświadomie. Ważnym wydaje się też to, że nie ma w tej książce twierdzeń przedstawionych jako niepodwarzalne, podpartych przez autorytet profesorski. Zygmunt Bauman w swoich zapiskach schodzi z katedry, staje się bardziej intymny, a jego tekst mniej przesycony dyskursem akademickim, jednak wciąż wystarczająco kompetentny i mądry swoim naukowym przeżywaniem, by dostrzec refleksy stanowiące istotę prawdy. I zapisać je.
Wspomniałem już o samotności bijącej od tej książki. Nie jest to jednak stan, który nazwać by można porzuceniem lub pozostawieniem na pastwę. Jest to raczej przestrzeń samotni dumania, w której można się zdystansować od bodźców odciągających uwagę. Bauman w tej figurze zachowuje się niemal jak oglądający obrazy Picassa – odchodzi kilka kroków i patrzy, szuka detali niemożliwych do zobaczenia z nosem niemal przytkniętym do płótna. Wyjście poza dyskurs poprawia jego pogląd na… dyskurs właśnie. Nie rozpisuje się, staje się eseistyczny i lekki w swojej mowie, zarazem zachowując ostrość obserwacji i jasność ocen.
Dziennik, jak już zostało powiedziane, nie jest zazwyczaj przeznaczony do publikacji. Sławomir Mrożek rozwijał swoje zapiski w ramach treningu pamięci po wylewie, spoglądał na swoją przeszłość z perspektywy kilku dekad. W zapiskach Baumanowskich dzieje się jednak coś innego – są świeższe, bardziej dynamiczne, odwołują się do formacji kulturowej i ekonomicznej bliższej czytelnikowi. Stają się niejako przewodnikiem po najważniejszych dla socjologa wydarzeniach społeczno-ekonomicznych przełomu 2010 i 2011 roku. Ten dynamizm czasowy zmusza do uważnej lektury – wiele treści okazuje się być w tej książce zawoalowanych przez erudycję i autorytet autora. Kwestia obserwacji, bycia obserwowanym, skupiania się na najważniejszym. Według siebie. A przecież, jak to głosi psychologia, umiejętność skupienia się to nic innego jak sztuka eliminacji bodźców odciągających uwagę. Taki komfort umożliwia właśnie samotnia. W której miga tylko kursor – nieubłagany poganiacz myśli i palców.
Tytuł odwoływać się może do znanego eseju Michaela Foucaulta (To nie jest fajka), w którym filozof opisuje swoją obserwację i granice między tym, co widziane, a tym, co jest. Bo to, co czytelnik trzyma w dłoni, jest tylko przetworzoną (przynajmniej dwukrotnie – pamiętać należy o tym, że książka ta w oryginale napisana była po angielsku) formą przekazu. Zapośredniczeniem zapośredniczenia. Oryginał wciąż jest w głowie autora, może w jego zapiskach. Sam Bauman zapośrednicza treści – jest Mcluchanowskim przekaźnikiem stającym się treścią, dzielącym się nią i stającym się źródłem podlegających interpretacji… treści? Chyba tak to można nazwać. Pośrednictwo bowiem staje się kolejnym tropem tej książki – mediokracja i panoptykon stają się tylko elementami składowymi tej książki. Wszystko to przetwarza autor i prezentuje czytelnikom jako swoje zdanie – efekt godzin obserwacji i lektury. A to, peryfrazując Miłoszowską Ars poetica?, prawdą już nie jest. Pytanie o nią też pojawia się między słowami tej książki – gdzie ona jest, skoro wszyscy twierdzą, jakoby byli jej szafarzami?
Ostatnią refleksją, która nasunąć się może przy lekturze Baumanowskiego dziennika, jest kwestia dojrzałości i sumowania. Ta forma, na wskroś literacka, wiąże się z dojrzałym sumowaniem całodziennej obserwacji. Wpis dzienny jest formą podsumowania dnia, zanotowania refleksji dotyczących przyswojonych i przemyślanych treści. Już sama świadomość konstrukcji tego gatunku nasuwa skojarzenia z nocą – przestrzenią wyciszenia, przerywaną głośniejszymi westchnieniami i odgłosami pisania. Autor sam zaznacza na początku książki, iż rozpoczyna o 5 rano. I nie wie co napisać, czuje jednak potrzebę uchwycenia tego, co przemija, podsumowania przeżycia. Zdjęcie na okładce nie pozostaje bez znaczenia – trzymający się za czoło, przekraczający połowę dziewiątej dekady swojego życia autor staje się znaczącym obrazem książki – skojarzenie z przedstawieniem Heraklita na obrazie Rafela Santiego. Książki pełnej obaw, zadumy i podsumowań. Jakich? Cóż – na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Wszak ta recenzja jest już formą zapośredniczenia; formą, która tą książką nie jest.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz