Saga rodzinna
powinna być wyczerpująca, dokładna, przekrojowa. I
charakterystyczna. Co jeśli czytelnikowi serwowana jest książka
dosyć krótka, momentami powierzchowna i skupiona na... nie wiadomo
do końca czym? Wtedy należy zadać pytanie o oczekiwania – czy
aby nie są one wodzone za nos przez autora. Albo autorkę. Bo takie
wodzenie swoim czytelnikom serwuje Zośka Papużanka w Szopce.
Szopce,
czyli namiastce prawdy, hecy, kpinie obliczonej na pokaz. Taka bowiem
ta książka jest. Nie za długa, nie za krótka, lecz w sam raz.
Gdyby zadumać się nad sensownością bufonady językowej, nierzadko
graniczącej z wytwarzaniem przyśpiewek niemal ludowych, można by
się rozczarować. Jest to niejako sztuka dla sztuki, ars pro arta,
jakby to rzekł sarmata. Mimo tego sztuka czarująca.
Opowieść
o matce, która trochę zbyt wcześnie staje się wdową, okazuje się
być przyczyną początku opowieści. Jednak ponowny wybór męża
obył się ot tak. Bo
był potrzebny, a akurat ktoś
okazał się bezkonfliktowym zamiennikiem jej marzeń o domu. Wdowa z
dzieckiem wszak to tylko trochę lepiej niż panna z tymże. A takich
nikt nie lubi.
Wdowa
szybko przestaje piastować swoją mało wesołą rolę społeczną,
i przeradza się w kobietę-świeżo-po-ślubie. Ponownym. Owocem
tego jest jej drugie dziecko, a pierwsze jej nowego męża – córka.
I chociaż poprzedni mąż spłodził pierworodnego, to drugi musi
pocieszyć się jedynie pokrzepiającym porzekadłem z
dobrego syna pierwsza dziewczyna.
I jak ten dobry syn – zajmuje się zarabianiem na dom. W
międzyczasie żona zaczyna mu rąbać na głowie kołki o cokolwiek,
a najchętniej o nic. Powrót do domu wiąże się z falą tsunami
przemyślanych przez szanowną współmałżonkę, matkę dzieciom,
wiesz-ile-ja-pracuje-a-ty-się-po-nocach-włoczysz-z-tej-pracy
wykrzykującą. Brak szans na obronę powoduje jego ciągłe
zamykanie się w sobie, unikanie kontaktu, wyparcie z roli rodzica –
niezależnie czy dla przybranego, czy dla swojego dziecka.
Taką
opowieść o traumie serwuje... właśnie – kto? Niby jest to córka
swoich rodziców, jednak nie ma się do końca takiej pewności.
Ciągłe wycofywanie się narratorki poza świat przedstawiony jest
tutaj przeprowadzone znakomicie, jednak nie budzi ono konsternacji
jak u Mo Yana. Zbliża się w swoim języku do Shutego i Chutnik,
jednak operuje nim w sposób nieprzymuszony – swobodne skojarzenia
nie są tutaj obciążone aż taką ilością żółci, jak to jest w
przypadku jej starszych kolegów po piórze. Tworzy opowieść lekką
językowo, jednak ciężką treściowo. Prezentuje momenty dobre, a
stara się wymazać z pamięci to, co było złe. A tego, jak się
okazuje, było całkiem sporo. Pokazuje ona niemal najgorsze piekło
rodzinne, jakie sobie można wyobrazić – frustrującą
rzeczywistość kury domowej,
która nie umie przejść do poziomu dialogu, a jedynie wymyśla
wyjście z każdej sytuacji konfliktu. Oczywiście wyjście korzystne
dla siebie. Do tego bohaterce-narratorce odebrana jest szansa na
zaznanie ojcostwa – totemizacja syna, jako reliktu po uwznioślanym
z minuty na minutę ideałem poprzedniego męża, skutecznie
uniemożliwia jej wybicie się na niepodległość względem brata.
Zwłaszcza, że jest to córka tego gorszego.
Reprezentuje ona ból kobiet, którym odmówiono obcowania z
ojcostwem w imię starodawnej prawdy kierowanej do mężczyzn,
żelepiej się nie zajmuj córką, bo to domena matki.
Pozostają jej jedynie niezapomniane przebłyski realizacji tego
etosu – wyjście na lody, odwiedziny w pracy. Oczywistym tropem
jest tu proza Brunona Schulza i jego model zmniejszającego się z
dnia na dzień ojca.
Proza
ta jest o wszystkim i o niczym. Można by powiedzieć, że jest
komentarzem do formuły polskiej, pozornie maskulinistycznej rodziny.
Owszem – być może. Również rzec o niej można, że jest opisem
przewartościowania świata. Też nie byłoby to kłamstwem. Książka
ta jest jednak o niewypowiedzianej traumie rozpadu rodziny –
pozornie trzymającej się nieźle, jednak pełnej zachowań
śmiesznych, ale i strasznych. Taki ból – utrzymywania obrazu domu
rodzinnego przy pomocy fragmentów wspomnień dobrych, okazuje się
być jedynie namiastką tego, czym powinien być dom. A tego
bohaterka niestety nie uświadczyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz