Niepublikowane
wyznania znanego duetu – czymże one są? Na pewno nie prozą; taka
formuła uchybiałaby wartości intelektu rozmówców. Zachowanie
formy dialogu, wraz ze wszystkimi jego konsekwencjami, sprawiło, że
książka, mająca być abecadłem intelektualnym, staje się
kulturalnym przewodnikiem po minionym wieku. Wszak intelektualiści
nie powinni ograniczać się tylko do swojej dziedziny.
Formuła
abecadła chroni tę książkę przed bolesnym obowiązkiem selekcji
i gradacji tematów. Nadrzędna sprawiedliwość alfabetu sprawia, że
czytelnik nie ma poczucia manipulacji ani wymuszenia wiążącego się
z wymogami edycyjnego porządkowania tekstu. Mimo iż początek wielu
rozdziałów jest zarezerwowany dla krótkiego wstępu pióra
Raczkowskiego, to jego główna część jest oddana językowi
mówionemu. Formuła ta jest ciekawym nawiązaniem do kształtu
powadzonego przez wiele lat przez ten duet cyklu Perły z
lamusa. Tak jak poprzedzona
wstępem była projekcja filmu zaliczanego do klasyki kina
światowego, tak samo rozmowy o życiu i kulturze są poprzedzane
krótkim komentarzem. Wstęp staje się treścią; przekaźnik –
treścią. Ta figura, charakterystyczna dla współczesnych mediów,
w tej książce nie razi.
Przemieszanie
ról służy tu raczej wskazaniu głównych akcentów; te padają na
postaci rozmówców. Pod pozorem mówienia o kinie, ich rozmowy
traktują o życiu i przeżyciu.
To rozróżnienie w kontekście tej książki okazuje się być
niezwykle ważne. Zestawienie dwóch rozmówców, których dzielą
przynajmniej dwa pokolenia, daje ciekawe efekty. Poznawcza
niespokojność i kunszt intelektualny Raczkowskiego wchodzi tu w
ciekawe interakcje ze spokojem i mądrością życiową
Kałużyńskiego. Niespokojność obserwacji, chęć poznania jeszcze
większej ilości rzeczy zderza się tu z subiektywnym mówieniem o
przeżyciach. Niemal jak romantyczny spór romantyków z klasykami;
jedyną różnicą jest umiejętność słuchania i otwartości na
inne zdanie.
Wspomniana
pozorność rozmów o kinie jest dla tej książki znamienna. Hasła,
pod którymi występują rozdziały, są dosyć luźno związane z
ruchomymi obrazami – stają się one jakby powodem do rozmów. I
chociaż zaczynają się na kinie, to po drodze przechodzą ścieżkami
socjologii, teologii, literaturoznawstwa i obserwacji społecznych.
Wszystko to jest naznaczone ogromną dozą wrażliwości poznawczej
i, prawdopodobnie, poprzedzone godzinami przemyśleń. Obaj nie boją
się krytykować współczesnego kina, ale nie potępiają w czambuł.
Widzą zarówno zjawiska godne uwagi, jak i te, które na tą nie
zasługują. Komentują i oceniają – często bardzo ostro, jak
chociażby tani zachwyt, jaki zmusza widzów do ronienia łez. Nie
mniej jest przykładów filmów dobrych – tymi rozmówcy sypią jak
z rękawa, przedyskutowują trudne dzieła, nierzadko nie dochodzą
do konsensusu, a pozostają przy swoim zdaniu z poszanowaniem opinii
rozmówcy. Umiejętność ta jest, niestety, bardzo rzadka.
Jak
już wspomniałem, nie jest to książka wyłącznie o kinie. Jest to
przede wszystkim książka wspomnieniowa na cześć zmarłego kilka
lat temu Zygmunta Kałużyńskiego. Początkowo jest to próba
zarysowania jego sylwetki – postaci będącej intelektualistą
czystej wody, pełnego swobody i dojrzałej niejasności. W rozmowach
uzasadnia wiele swoich wyborów, opisuje historie z młodości –
tej dawniejszej i mniej dawnej. Bo otwartość jego umysłu jest
wartością niemożliwą do pominięcia. Za połową książki akcent
przechodzi raczej na Raczkowskiego – pojawia się on w tej książce
jako rządny wiedzy intelektualista, który jest świadom swojej
wiedzy i wartości. Nie musi niczego dowodzić, a jedynie
wykorzystywać swój potencjał dla przedstawienia... konkretnego
punktu widzenia, w oparciu o który ktoś może dokonać nowej
interpretacji tekstu kultury, jakim może być czy to film, czy to
numer pisma dla panów, którego mianem Playboy,
a którego założycielem w Polsce był. Temat tego pisma pojawia się
mocno w rozmowach – staje się przyczynkiem do ciekawych rozważań
o pięknie i jego miejscu w systemie społecznym, granicach, jakie
dzielą sztukę od pornografii. A te okazują się być mniej jasne,
niż wydawać by się mogło.
Alfabet
na cztery ręce jest wybiórczym i subiektywnym zbiorem ku czci
pamięci Zygmunta Kałużyńskiego. Jednak skupienie się tylko na
tej roli byłoby ogromnym spłyceniem roli tej książki – zarówno
dla czytelnika, jak i dla samych autorów. Jest to ich osobista
prezentacja – ideologiczna i estetyczna, w której mówią o swoim
obcowaniu ze sztuką i ludźmi. Ci okazują się być równie ważni.
Sama możliwość wysłuchania i zwerbalizowania treści zawartych w
tym tekście nie pozostaje bez znaczenia – intymność i otwartość
rozmówców sprawia, że tekst ten czyta się z niewątpliwą
przyjemnością. Co też ważne – abecadło, spadłszy z pieca,
hukło się tak skutecznie, że nie które literki się zdublowały,
a niektórych – zabrakło. Nie mam wątpliwości, że wybór ten
był dobry i czyni książkę szalenie spójną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz