czwartek, 13 kwietnia 2017

Lynsey Addario – To właśnie robię



Za zdjęciami które widzisz w internecie lub gazetach stoją ludzie. Najlepsze kadry łapią zawodowcy, którzy poświęcili wiele temu, co widzisz. Jeśli nie wszystko. Lynsey Addario, jedna z najbardziej uznanych (żyjących) operatorek aparatu pisze „własną” historię fotografii trochę przed i po WTC. I ta historia byłaby bez sensu, gdyby dotyczyła tylko jej życia osobistego lub (prawie) niepotrzebna gdyby była tylko o sztuce łapania momentów. To książka o czymś więcej i to „coś” sprawia, że warto ją przeczytać. 

W praktyce to opowieść o kulisach powstania wielu fotografii. To przez zdjęcia Lynsey ląduje w naprawdę niebezpiecznych miejscach. Afganistan, Pakistan, Irak, Izrael, Afryka – te miejsca opisuje. Od początku jakoś brzęczy w tle to, co powiedział Robert Capa: jeśli twoje zdjęcia nie są dostatecznie dobre, to znaczy, że nie jesteś dostatecznie blisko. Addario mocno wzięła sobie je do serca i chce być z aparatem w samym sercu wydarzeń. Nie zawsze dobrze się to dla niej kończy. Wielu jej znajomych jest za blisko. 

Jest mocno dziennikarsko, co mi się podoba, chociaż widać, że to książka napisana „fotograficznie” (no, ten… bo to fotografka, wiem). Nie ma typowych opisów. Są za to kolejne „kadry”, które tworzą opowieść. W takim wydaniu wchodzę w ciemno. Zwłaszcza że to pasjonująca opowieść, a Addario ma nie tylko oko do dobrych ujęć, ale jest też nieprzeciętnie inteligentna. Jedno z drugim w przypadku dobrych fotografów musi chodzić w parze. Inaczej są tylko fotografami.

Na dobrą sprawę to książka o uwiecznianiu „wojny z terroryzmem” przeplatana fragmentami z życia prywatnego autorki/bohaterki. Ta konwencja mi odpowiada i daję się przekonać, żeby nie marudzić. Chwilami te dwa wątki się splatają i niektóre zachowania Addatio-z-aparatem są dyktowane tym, co dzieje się w życiu Addario-bez-aparatu. Kupuję to, bo pokazanie życia prywatnego osoby zafiksowanej na robieniu zdjęć, które mogą coś zmienić, to rzadka sztuka. Zwłaszcza że takie życie dosyć często nie istnieje. 

Chociaż to książka o zdjęciach z wojny, to jej przekaz jest jasny: wojna to zło. Jeśli będziesz czytał To właśnie robię i zastanawiał się „po co ona tam leci, czemu fotografuje ludzką krzywdę z taką pasją”, to… odpowiedź będzie prosta: żeby ktoś się opamiętał. I żeby świat się dowiedział. Addario tłumaczy się ze swojego fotografowania krzywdy, jednak najmocniej przemawia wtedy, gdy po prostu opisuje. Kiedy pisze o młodych żołnierzach w Iraku czy Afganistanie i ich wypranych przez wojsko i propagandę głowach to… idzie w pięty. A takich obrazków w tej książce nie brakuje. 

Czy to rzecz antyglobalistyczna? W dużej mierze tak. Czy to rzecz antywojenna? Proste. To właśnie robię przeczytałem jednym tchem. Pewnie trochę dlatego, że miałem ochotę na coś lekkiego, dobrego i „opartego na faktach”. To książka, którą wciągniesz nawet jeśli ledwo ogarniasz aparat w telefonie. Wyniesiesz z niej naprawdę sporo, zwłaszcza jeśli zastanawiasz się nad tym, co się ostatnio dzieje na świecie. I chociaż ta książka prezentuje jakiś pogląd, to jest o wiele lepszym komentarzem do sytuacji na Bliskim Wschodzie niż wszystkie wydania wiadomości razem wzięte. A jeśli kręci Cię fotografia, to… zrozumiesz lepiej, co się dzieje zanim kliknie migawka. I że to ta ważniejsza część. 

Foto: Lynsey Addario / The Verbatim Agency

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz