Paździerz,
tandeta, socreal, NUDA – te słowa kojarzą Ci się pewnie gdy słyszysz „krzesła
z PRL”. Słusznie, bo wszędzie ich pełno, wyglądają na pierwszy rzut oka
siermiężnie, kojarzą się z czasami, do których nie wszyscy chcą wrócić.
Z drugiej strony – siedziałeś kiedyś polskim na krześle z lat 60.? Na
takim właśnie siedzę. Odrestaurowany projekt Rajmunda Hałasa, wypatrzony przez
moją żonę na olx-ie, przeszedł niedawno renowację i prezentuje się… znakomicie.
Ale nie o wygląd (tylko) chodzi. Siedzi się na nim bardzo wygodnie. Właśnie
o takich rzeczach – pięknych i praktycznych rzeczach – pisze Beata
Bochińska.
Zacznij kochać dizajn to
przede wszystkim „wprowadzenie do kolekcjonowania polskiego dizajnu dla
opornych”. Autorka jasno tłumaczy nie tylko to, jak działa osobliwy rynek wzornictwa,
ale również pokazuje, jak doszło do tego, że za kolekcję kieliszków (może
będącą prezentem ślubnym Twoich rodziców) można spłacić sporą część kredytu za
mieszkanie lub kupić niezłe auto. Naprawdę – to porywająca historia, zwłaszcza jeśli
nie było Ci dane zaznajomić się z tym tematem. Bochińska tłumaczy krok po
kroku fenomen polskiego wzornictwa powojennego (również na… zachodzie),
tradycję polskiego dizajnu i jego powolny powrót do łask (nad Wisłą). Bo
nie dość, że jest on ładny, to przy okazji po pół wieku nadal dobrze się
trzyma. No i cieszy się niesłabnącą popularnością w zachodnich
galeriach sztuki użytkowej. Zwłaszcza nowojorskich.
Autorka
od lat zajmuje się polskim wzornictwem lat minionych. Praktycznym, powszechnie
dostępnym, trwałym. A przede wszystkim – pięknym. Tak, pięknym. Chociaż moda na
minimalizm nie słabnie, to podkopywać ją zaczęła fascynacja „wysokim połyskiem”.
Nawet jeśli termin „politura” nic Ci nie mówi, to na pewno kojarzysz z widzenia.
Niewykluczone, że stoi u Twoich dziadków. Może u Ciebie. Pewnie
wzruszasz teraz ramionami. Niepotrzebnie. Lwia część projektów wypuszczonych na
polski rynek w latach 50. i 60. nie tylko nie straciła na
praktyczności. Zyskała za to na wartości. I tu zaczyna się
kolekcjonowanie, o którym jest książka Bochińskiej.
Zbieranie
przedmiotów może być zdrowe, może być chorobliwe, może być osobliwe
(kolekcjonerzy torebek po cukrze z kawiarni proszeni są o podniesienie
ręki). Może być też sposobem na życie i zarabianie. W centrum tego „zbierania”
jest najczęściej tytułowy dizajn. Po polsku: wzornictwo (czasem występujące
z przymiotnikiem „przemysłowe”). Pewnie też nie wiesz (a może wiesz…), że
polski dizajn powojenny nie dość, że nawiązywał do najlepszych tradycji
modernistycznych dwudziestolecia międzywojennego, to dodatkowo realizował swoje
podstawowe zadanie: był stworzony z myślą o ludziach. Miał być
trwały, prosty i praktyczny. Przede wszystkim – łatwy w produkcji. Tylko
tyle i aż tyle. I właśnie to wzornictwo przyciąga kolekcjonerów. A
przy okazji całkiem spore pieniądze. Wygląda dobrze, nie?
Do tego
sporo tu anegdotek z życia kolekcjonera, zabawnych sytuacji, przykładów „polskiego
cebulactwa”, lekkomyślności (zbity zestaw porcelany) i prawdziwej pasji
(młody kolekcjoner, który sprzedał martensy, żeby móc dopłacić do wymiany).
Poza tym dowiesz się z tej książki – drogi Czytelniku – czemu warto
(dosłownie i w przenośni) zainteresować się dizajnem. Może będziesz
mógł sypać anegdotkami o polskich projektach, które cieszą się niesłabnącą
popularnością. Albo po prostu zabłyśniesz wiedzą, gdy zobaczysz w mało
spodziewanym miejscu smukłe nogi komody z lat 60. A może wsiąkniesz
w ten świat łowców okazji i artefaktów bardziej niż niektórzy gracze
w świat Skyrima? Kto wie.
Z mojej strony mogę tylko dodać, że siedzi się na tym dizajnie przednio.
Nawet dwa razy starszym ode mnie (no prawie dwa razy).
Sama
książka wydana jest pięknie. Naprawdę. Jest bogato ilustrowana, zdjęcia –
znakomite. Do tego to wszystko wygląda bardzo interesująco dzięki dobrze
dodanemu papierowi (delikatny mat podkreśla patynę przedmiotów). Tylko jest
z tą książką pewien problem. Dwa problemy. Pierwszy: nie ma w niej
dużo tekstu, jest dużo obrazków. Dlatego „wprowadzenie (…) dla opornych” ;). Drugi:
autorka najpierw macha czytelnikowi przed nosem naprawdę tłustymi kąskami
z wielu kolekcji, okrasza to wszystko znakomitym komentarzem, a potem…
pokazuje gdzie można zdobyć takie cacuszka. A fe, nieładnie. Więc jeśli jesteś
osobą ze skłonnościami do wciągania się w dziwne pasje (przyznaj się, widziałeś
2834 odcinek Mody na sukces…?)
odradzam sięganie po tę książkę. Bo wsiąkniesz w ten trochę zapomniany
świat pokryty kurzem. Może być ciężko z portfelem. I czasem. Chociaż
w dobie wszechobecnych „wyjątkowych” mebli pewnej skandynawskiej marki
(która ma z polskim wzornictwem z czasów PRL wiele wspólnego) może to
Ci wyjść na dobre. Wyszło to na dobre (dzięki mej szanownej żonie) mojemu
kręgosłupowi (projekt Hałasa ergonomią bije na głowę 99% „foteli prezesa”).
Może wyjdzie na dobre i Tobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz