Każda historia gdzieś powinna mieć początek, nawet jeśli pojawia
się on dopiero po jakimś czasie. Do takich początków wraca trzeci tom Mojej walki, który Karl Ove Knausgård poświęca (swojej) młodości. Zawarta w nim opowieść dotyczy rozczarowań
związanych z dorastaniem i relacjami z rówieśnikami oraz dorosłymi. Nie na
darmo używam terminu „opowieść” – każdy z tomów Knausgårdowskich może być
uznany równie dobrze za powieść. I nie uwzględniając nawet kwestii związanych z
ich diarystycznymi skojarzeniami.
Dwie poprzednie części sagi Moja walka opisałem już wcześniej i będę się do nich odwoływał,
gdyż trzeci tom wyraźnie koresponduje z poprzednimi. W obrębie tej książki
pojawiło się, jak już wspomniałem, wiele elementów ciekawych formalnie, choć
najciekawszym z nich pozostaje niezmiennie „umowność” tej książki; głównym
bohaterem jest mężczyzna (chłopiec) o imieniu i nazwisku autora, wydarzenia w
niej opisane są (w wielu miejscach?) tożsame z doświadczeniami autora, a
narracja prowadzona jest konsekwentnie w pierwszej osobie. Plasuje to sagę na
pograniczu fabularyzowanej diarystyki i prozy diarystycznej. Wydawać by się
mogło, że różnica ta jest niemal żadna, jednak pamiętać należy o przyporządkowaniu
do gatunku. Sam autor deklaruje, że Moja
walka jest powieścią (o czym wieści dopisek na pierwszej stronie każdej z
części), jednak trudno nie potraktować jej jako fabularyzowanego pamiętnika
afirmującego codzienność i dającego pole do popisu samemu Knausgårdowi, który
może rozliczyć się w nim na równi z innymi jak i samym sobą.
Te auto-rozliczenia są jednym z najciekawszych elementów
składających się na trzeci tom zapisków. Pisarz (nie będę tu rozdzielał autora
od narratora – z wiadomych względów) nie szczędzi sobie uszczypliwości, opisuje
samego siebie jako nadwrażliwego maminsynka, który niemal panicznie boi się
swojego ojca i odrzucenia. Udaje się mu zarazem uchwycić różnicę w emocjach
wiążących go z każdym z rodziców oraz pokazuje na przykładzie rodziny zderzenia
dwóch rodzajów wychowania, niekoniecznie idących ze sobą w parze, oraz
konsekwencje, jakie taka dwoistość może nieść. Zarazem opisuje emocje wiążące
się z dzieciństwem, co nie zdarza się nazbyt ciężko, jednak wydaje mi się, że
daleko mu do wrażliwości, jaką wykazali się w swojej twórczości wielokrotnie
pisarze izraelscy. Jednak nie o wrażliwość w tych opisach chodzi – tak mi się
przynajmniej wydaje. Knausgård zdaje się być dosyć brutalnie obchodzić ze swoim
bohaterem (sobą w swoich wspomnieniach), a przez to pozwala na lepsze
zrozumienie emocji, z jakimi wiązało się to konkretne dorastanie.
Opowieści tej wychodzi na zdrowie brak zaciągów
moralizatorskich pisarza. To dzięki temu, niemal naturalistycznemu tonowi tekst
może budzić emocje, jednak nie daje przy tym łatwych rozwiązań ani nie
pozostawia samemu autorowi wiele miejsca na wyrażanie swoich własnych opinii
czy ocen. Widać w tym wyraźną współpracę z czytelnikiem w procesie recepcji
tekstu – Knausgard zdaje się wycofywać z niej i czekać na reakcję czytelnika na
to, jak odebrana może zostać jego wizja siebie z przeszłości. Tym bardziej
ujmującym jest fakt, że pisarz pozostawia ocenę samego siebie innym, jednak
zarazem tworzy spójną narrację poświęconą… samemu sobie.
To właśnie kolejny element tej – literacko ważkiej – rzeczy. Rzadko
zdarza się, by pisarz postawił sobie pomnik za życia – a właśnie takim jest
saga Moja walka. Radko też się
zdarza, by autor nie szczędził samemu sobie złośliwostek, co należy z pewnością
zaliczyć w poczet zalet trzech tomów wydanych po polsku. I o ile część
poświęcona młodości momentami sprawia wrażenie nudnej, o tyle wciąż wpisuje się
w obszar dobrej literatury. Kolejna część Mojej
walki jest, jak poprzednie, napisana świadomie i dotyczy innego aspektu
życia. Po doświadczeniach alkoholizmu i rodzicielstwa, Knausgard bierze na
warsztat lata młodzieńcze.
Warto pamiętać, że każda z książek w tej serii jest swego
rodzaju osobną powieścią, jednak autor zachowuje w nich dosyć chłodny osąd (a
raczej – jego brak), co z pewnością sprawia, że tekst ten jest niełatwy i może
być nużący. Jednak ta „nuda” wynika raczej z charakteru opisywanych wydarzeń a
nie z jakości ich opisu i jest ona w swej naturze melancholijna. Zdaje się, że
Knausgård spotkał się z łaską i
rozpamiętuje swoją przeszłość z dystansem lecz w poszukiwaniu mądrości.
Mądrości pozwalającej odpowiedzieć na fundamentalne (acz – rudymentalne)
pytanie: kim ja właściwie jestem?
Ta auto-identyfikacja, połączona z auto-rozliczeniami, tworzy
zwartą całość, która nie pozwala na obojętność. Nie ukrywam, że trzecia część Mojej walki jest w szczególności
kierowana przez autora do… stereotypowych czytelników, czyli osób, które
nierzadko wyżej ceniły świat wyimaginowany, pełen emocji, a który tworzyły
książki, od tego realnego, nierzadko bardziej bolesnego i nie zawsze kończącego
się – jakimkolwiek – „endem”. Niekoniecznie happy.
Czekam na to, co dalej z – nieskrywanym – zainteresowaniem. I, co
najważniejsze, pozostaje mi polecić całość (póki co – trylogii) wydanej po
polsku sagi Moja walka. Albo, jeśli
wolicie nieco niecniejsze rozwiązania translatorskie: Moje zmagania. Bo o nie tu chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz