Wielcy
autorzy wielkich polskich diariuszy, piszący z założeniem publikacji (by
wspomnieć tylko przemożnego Gombrowicza i ironicznego Konwickiego), swoje
teksty wydali mając przynajmniej 50 lat. Dosyć odważną zdaje się zatem publikacja
tomu autorskich zapisków w wieku, jak wskazuje tytuł, lat 33. Jacek Dehnel
wydaje się nie mieć wahań, lecz traktuje ową książkę jako swego rodzaju projekt
artystyczny. Już na pierwszych jego stronach informuje czytelników, że chce
uchwycić umykający czas, a w szczególności – 365 dni przypadających na jego
trzydziesty trzeci rok życia. Literacki reality-show?
Niewykluczone.
Ciekawym
jest też to, że Dehnel nie jest jedynym pisarzem, zaliczanym do grona „młodych
i zdolnych”, który wydał niedawno zbiór zapisków. W okolicach premiery Dziennika roku chrystusowego ukazał się
też dziennik Szczepana Twardocha, raptem o rok starszego. Oba te tomy skupiły uwagę
dużej części polskiego światka literackiego i zebrały sporo krytyki, głównie z
powodu młodego wieku obu centralnych bohaterów. Nie powinno to dziwić,
zwłaszcza że obaj skupiają na sobie sporo uwagi osób mniej lub bardziej
związanych z polską literaturą. Jednak nie o obu pisać tu będę, ale o jednym z
nich.
Otóż –
dziennik Dehnelowski jest dosyć ciekawym tworem literackim. Czytelnik widzi w autora
ogołoconego, afirmującego codzienność, a przy tym – opisującego drugą stronę
życia literackiego. Nie tylko polskiego, ale i – w gruncie rzeczy – światowego.
Zwłaszcza ten element zapisków jest ciekawy, gdyż wielokrotnie nie szczędzi on gorzkich
słów by opisać towarzyszące spotkaniom literackim sytuacje niezręczne. Zarazem
nie ukrywa, że większość z nich nie ma głębszego sensu niż integracja
środowiska. Jest to dosyć ciekawa konstatacja, która może powodować (i jak
widać – powoduje) liczne uwagi pod adresem tej książki.
Pisarz
przedstawia czytelnikom to, co już znają z jego poprzednich książek – liczne obrazy
z własnego życia przeplatane spostrzeżeniami związanymi z jego zamiłowaniem do
rzeczy pokrytych patyną oraz małych przyjemności. Jednak to, w pewien sposób
urocze, samoobserwowanie się Dehnela, z czasem zaczyna męczyć, a jego
zamiłowanie do detalu zmusza niekiedy do pomijania akapitów. Nie lubię w ten
sposób czytać książek, jednak fanem wielu rodzajów sałat nie jestem.
Tu
wreszcie pojawia się kwestia, która może w pewien sposób razić. Dehnel
przedstawia nowy współczesnym rodzaj pisarza, który nie tylko łączy pracę
zawodową z pisaniem książek uznawanych przez czytelników i krytyków ceniących fine literature, ale i żyje z tego
pisania. I, jak się okazuje, żyje całkiem nieźle. Burzy on pielęgnowany przez
środowisko wizerunek literata jako człowieka oddanego wyłącznie idei pisania,
wielokrotnie klepiącego biedę i cieszącego się z mecenatu państwa. Dehnel wielokrotnie
przedstawia się jako swego rodzaju chałturnik, który podejmuje się zleceń
intratnych, jednak odciskających się piętnem na jego właściwej pracy twórczej.
Interesujące jest też to, że sam autor przybliża czytelnikom wiele kwestii
związanych z jego procesem twórczym, co z pewnością sprawia, że mogą być oni zainteresowani
poznaniem go. Zarazem sam siebie przedstawia jako wyrobnika słowa, który
potrafi tworzyć dzięki umiejętności świadomego składania zdań. Nie dziwi zatem,
że dosyć szybko dało się usłyszeć głosy krytyki pod adresem nowego tworu
pisarza.
Dziennik roku chrystusowego
może uderzać niekiedy swoją pretensjonalnością, jednak dla niektórych może być
ona wyznacznikiem stylu pisarza, a zamiłowanie do detalu zdaje się oddawać osobowość
tworzącego (lub – oddawać to, co chce pokazać). Ta szczegółowość może irytować
niektórych, niektórych może intrygować. Warto przy tym pamiętać o jednej
rzeczy, której Dehnelowi odmówić nie można – jest to autor, który umie dobrze
pisać i przykuwać uwagę swoich odbiorców. To bardzo rzadka umiejętność,
zwłaszcza jeśli autor jest zmuszony do zaangażowania czytelników swoim
opowiadaniem, a nie egzotyką. Tu też pojawia się kolejny element tego dziennika
– piszący opowiada o swojej codzienności, przez co czytelnik sięgając po tę
książkę powinien przyjąć, że piszący pisze o sobie rzeczy prawdziwe. Jest to jednak
tylko typowe, polonistyczne przypomnienie.
Nie
ukrywam, że mnie, jako czytelnika, Dziennik
zmęczył. Cenię sobie dobre diariusze, jednak do takiej grupy trudno mi zaliczyć
nową książkę Jacka Dehnela. Jest ona w pewien sposób ciekawa, chociaż może też nudzić.
Chwilami zahacza o delikatną pretensjonalność (zwłaszcza w ustępach o
podróżowaniu – autor nieco na siłę stara się wychodzić z roli obserwatora, co
może denerwować), chociaż zdarza mu się punktować ciekawe zjawiska. Zarazem
dostarcza czytelnikom obraz nowego typu twórcy literatury – nie do końca
wyrobnika słowa, ale człowieka, któremu udaje się połączyć tworzenie z
utrzymaniem. Co przy tym jeszcze ciekawsze – plasuje go też w okolicach
formującej się od kilkunastu lat polskiej klasy średniej. Pod tym względem Dziennik roku chrystusowego jest
niewątpliwie ważną literacko rzeczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz