Nie
tak dawno czytałem krótką recenzję jednego z sequeli kina akcji w
której krytyk stwierdzał, że drugie części są rezalizowane
według prostego schematu – więcej, mocniej, szybciej, a poza tym
nic nowego się nie dzieje. Jednak w wypadku książki Andreasa de la
Motte buzz
jest inaczej. Dzieje się ciut więcej, jednak to, co się dzieje,
jest o wiele ciekawsze niż w pierwszej części. Henrik nie jest już
zbuntowany. Tym razem jest wkurzony.
Historia
opisana w pierwszej części historii o Henriku Pattersonie zwanej
[geim] była w dużej
mierze odtwórcza; przedstawione losy bohatera były zaczerpnięte z
literatury popularnej, zabrakło im polotu. W drugiej części
opowieści sprawy fabularne są o wiele bardziej interesujące, a
język – dotrzymuje im kroku.
Henrik,
po przejściach z firmą organizującą tytułową Grę,
błąka się po świecie w poszukiwaniu ukojenia i spokoju. Ma
kłopoty ze sobą, snem i kontrolą nad rzeczywistością. Z
siedmiocyfrową kwotą na koncie korzysta z życia jak tylko może aż
do chwili, w której na jego drodze staje frapująca kobieta, z którą
spędza upojny poranek, po czym zostaje wyproszony, również przez
nią, z pokoju. Ta sama białogłowa ginie w bliżej niewyjaśnionych
okolicznościach, a bohater zostaje oskarżony o popełnienie tego
niecnego czynu. Czynu
w afekcie, wszak urażony kochanek to dobry
motyw.
Wszystko byłoby w porządku (o
ile sytuację można uznać za taką), gdyby nie to, że
bliskowschodni kraj, w którym przebywał Henrik, nie jest miejscem
przyjaznym dla morderców, a z pewnością takim nie są tamtejsze
więzienia, bowiem domniemany zbrodniarz trafia tam niemal
natychmiastowo.
Sprawa, na jego szczęście,
wyjaśnia się po „torturach wstępnych”, i jeden z
przesłuchujących proponuje mu współpracę w celu odszukania
prawdziwych zleceniodawców i wykonawców wyroku na kobiecie. W tym
celu bohater udaje się na w rodzimą Skandynawię.
W sferze fabularnej dzieje się
sporo ciekawych rzeczy, a klimat książki jest obiecujący. Ze stron
bije duchotą i mroczną melancholią co sprawia, że czytelnik od
początku lektury ma wrażenie obcowania z obiecującą pozycją.
Tako też jest – de la Mote z lekkością przepuszcza przez słowa
uładzoną wersję teorii spiskowych dotyczących władzy w
Internecie, ale też wprowadza ciekawy element kreacji bohaterów.
Henrikowi daje szansę na dojrzenie, a jego siostrze – na słabość.
Wszystko to jest jednak względne, czego dowodzą opisane w książce
wydarzenia.
Obecna
mocno w poprzedniej części historii podwójna narracja opisująca
losy rodzeństwa pojawia się też w buzz-ie.
Pojawiają się w ich relacji interakcje, które prowadzą do
zbliżenia się rodzeństwa. Siostra zaczyna czuć się bardziej
człowiekiem niż maszyną, a brat – czuje, że w końcu do czegoś
się nadaje. Te dwa, pozornie błahe elementy, sprawiają, że
postaci płaskie w pierwszej części opowieści nagle stają się
wypukłe i naznaczone pewną ilością detali, które odróżniają
je od masy podobnych pozycji.
Nie
da się zaprzeczyć temu, że buzz
jest książką, która przetwarza wzorce. Więcej w niej jednak
kreatywności w snuciu intrygi, mniej klisz z kryminałów i
thrillerów, nie do
przecenienia jest inwencja
autorska.
A to z pewnością rokuje
dobrze.
Czy
buzz ma prawo
aspirować do Nobla? Nie, z pewnością. Jednak jako pozycja czytana
dla rozrywki, i to godziwej, z pewnością się sprawdzi. Zakończenie
nie zaskakuje, ale i nie rozczarowuje. Czyta się dobrze, a czytelnik
znający [geim] może
czuć się zaskoczony pozytywnie – językiem, fabułą i
postaciami. Z pewnością – warto zajrzeć, chociaż na chwilę, w
księgarni. I potem wziąć do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz