sobota, 20 lipca 2013

Andres de la Motte - buzz



Nie tak dawno czytałem krótką recenzję jednego z sequeli kina akcji w której krytyk stwierdzał, że drugie części są rezalizowane według prostego schematu – więcej, mocniej, szybciej, a poza tym nic nowego się nie dzieje. Jednak w wypadku książki Andreasa de la Motte buzz jest inaczej. Dzieje się ciut więcej, jednak to, co się dzieje, jest o wiele ciekawsze niż w pierwszej części. Henrik nie jest już zbuntowany. Tym razem jest wkurzony.
Historia opisana w pierwszej części historii o Henriku Pattersonie zwanej [geim] była w dużej mierze odtwórcza; przedstawione losy bohatera były zaczerpnięte z literatury popularnej, zabrakło im polotu. W drugiej części opowieści sprawy fabularne są o wiele bardziej interesujące, a język – dotrzymuje im kroku.
Henrik, po przejściach z firmą organizującą tytułową Grę, błąka się po świecie w poszukiwaniu ukojenia i spokoju. Ma kłopoty ze sobą, snem i kontrolą nad rzeczywistością. Z siedmiocyfrową kwotą na koncie korzysta z życia jak tylko może aż do chwili, w której na jego drodze staje frapująca kobieta, z którą spędza upojny poranek, po czym zostaje wyproszony, również przez nią, z pokoju. Ta sama białogłowa ginie w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach, a bohater zostaje oskarżony o popełnienie tego niecnego czynu. Czynu w afekcie, wszak urażony kochanek to dobry motyw.
Wszystko byłoby w porządku (o ile sytuację można uznać za taką), gdyby nie to, że bliskowschodni kraj, w którym przebywał Henrik, nie jest miejscem przyjaznym dla morderców, a z pewnością takim nie są tamtejsze więzienia, bowiem domniemany zbrodniarz trafia tam niemal natychmiastowo.
Sprawa, na jego szczęście, wyjaśnia się po „torturach wstępnych”, i jeden z przesłuchujących proponuje mu współpracę w celu odszukania prawdziwych zleceniodawców i wykonawców wyroku na kobiecie. W tym celu bohater udaje się na w rodzimą Skandynawię.
W sferze fabularnej dzieje się sporo ciekawych rzeczy, a klimat książki jest obiecujący. Ze stron bije duchotą i mroczną melancholią co sprawia, że czytelnik od początku lektury ma wrażenie obcowania z obiecującą pozycją. Tako też jest – de la Mote z lekkością przepuszcza przez słowa uładzoną wersję teorii spiskowych dotyczących władzy w Internecie, ale też wprowadza ciekawy element kreacji bohaterów. Henrikowi daje szansę na dojrzenie, a jego siostrze – na słabość. Wszystko to jest jednak względne, czego dowodzą opisane w książce wydarzenia.
Obecna mocno w poprzedniej części historii podwójna narracja opisująca losy rodzeństwa pojawia się też w buzz-ie. Pojawiają się w ich relacji interakcje, które prowadzą do zbliżenia się rodzeństwa. Siostra zaczyna czuć się bardziej człowiekiem niż maszyną, a brat – czuje, że w końcu do czegoś się nadaje. Te dwa, pozornie błahe elementy, sprawiają, że postaci płaskie w pierwszej części opowieści nagle stają się wypukłe i naznaczone pewną ilością detali, które odróżniają je od masy podobnych pozycji.
Nie da się zaprzeczyć temu, że buzz jest książką, która przetwarza wzorce. Więcej w niej jednak kreatywności w snuciu intrygi, mniej klisz z kryminałów i thrillerów, nie do przecenienia jest inwencja autorska. A to z pewnością rokuje dobrze.
Czy buzz ma prawo aspirować do Nobla? Nie, z pewnością. Jednak jako pozycja czytana dla rozrywki, i to godziwej, z pewnością się sprawdzi. Zakończenie nie zaskakuje, ale i nie rozczarowuje. Czyta się dobrze, a czytelnik znający [geim] może czuć się zaskoczony pozytywnie – językiem, fabułą i postaciami. Z pewnością – warto zajrzeć, chociaż na chwilę, w księgarni. I potem wziąć do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz